No coś, masz taką sytuację. Rok temu bym powiedziała, iż to żart, iż kłócimy się z mężem o wesele. Przecież liczy się miłość, no nie? Z Krzysztofem jesteśmy razem już prawie pięć lat. Mieszkamy w moim mieszkaniu w Krakowie, które kiedyś wynajmowałam, a potem zrobiłam remont po łebkach i wprowadziliśmy się. Ale teraz trzeba zrobić porządny remont — rury, ściany, instalacja elektryczna, podłoga. To nie fanaberia, tylko konieczność.
Zaproponowałam kompromis: ślub cywilny, bez wystawnych wesel i hałasu. Posiedzieć z rodzicami przy stole w domu. A zaoszczędzone pieniądze włożyć w nasze mieszkanie — w nasze prawdziwe życie. Ale w tę układankę weszła jedna osoba, której, jak się okazało, nic nie powstrzyma. Matka mojego męża — Barbara Stanisławówna.
— Krzysiek jest moim jedynym synem! — krzyczy. — Jak to tak, bez wesela?! Wszystkich zapraszaliśmy na ich uroczystości, a teraz mamy się ośmieszyć? Wszyscy czekają! Już cała rodzina wie, iż będzie wesele!
— Ale my ich nie prosiliśmy o zapraszanie — przypomniałam spokojnie.
— To nie twoja sprawa! Nie pozwolę, żeby mój syn wziął ślub, jakby to była wizyta po bułki do sklepu!
Problem w tym, iż tych „wszystkich” krewnych choćby na oczy nie widziałam. Nigdy. Kim są, skąd, ilu ich jest — nie mam pojęcia. Ale teściowa już ich obdzwoniła, wszystkim powiedziała, a choćby przybliżone daty ustaliła.
— Wy z Krzysiem macie jakieś oszczędności, ja trochę odłożyłam, a twoi rodzice pewnie też pomogą — zorganizujemy porządne wesele! — ogłasza radośnie, nie słuchając, co mówię.
A moi rodzice, nawiasem mówiąc, stoją po mojej stronie. Oni też uważają, iż lepiej zainwestować w remont niż wydać dziesiątki tysięcy na salę i suknię, którą ubierze się raz. Ale powiedzieli, iż jeżeli się zdecydujemy, to pomogą. Bez nacisku. Bez ultimatum.
Ale Barbara Stanisławówna myśli inaczej. Dla niej wesele syna to nie sprawa nasza, tylko jej. Chodzi o to, jak będzie wyglądała w oczach rodziny. I żeby jeszcze mocniej nacisnąć, przeszła do szantażu:
— Jak nie zrobicie normalnego wesela, to nie mam syna. Nie chce was znać. Wstyd!
Patrzyłam na Krzysia. Milczał. A potem… zaczął przechylać się na stronę matki. Nie dlatego, iż się zgadza, tylko dlatego, iż jej żal. Bo płacze, cierpi, mówi, iż jest upokorzona i nikomu niepotrzebna.
Powiedziałam mu wprost:
— jeżeli twoja mama chce wesele, niech sama je opłaci. W całości. My się do tego nie dokładamy. Ani ja, ani moi rodzice. Ani złotówki.
I wtedy, oczywiście, padło ostateczne zdanie:
— Ja nie mam takich pieniędzy! — krzyknęła teściowa. — Ale wy przecież też nie pod mostem mieszkacie!
I tak kółko się zamknęło. Mąż — między młotem a kowadłem. Ja — w rozkroku. W domu atmosfera, jak przed burzą. Krzyś nie żaKrążę po mieszkaniu i myślę, iż może jednak warto sprzedać teściowej ten jeden wieczór, by mieć spokój na resztę życia.