Remont czy wesele – kto postawi na swoim?

polregion.pl 2 dni temu

Marzyłam o remoncie w mieszkaniu, a teściowa widziała tylko huczne wesele, które musi rozbrzmiewać po całej dzielnicy. Kto kogo przegnie?

Gdyby rok temu ktoś mi powiedział, iż będziemy się kłócić z mężem o ślub, wyśmiałabym to. Przecież najważniejsza jest miłość, prawda? Z Adamem jesteśmy razem już prawie pięć lat. Mieszkamy w moim mieszkaniu w Poznaniu, które wcześniej wynajmowałam, a potem zrobiłam w nim tylko najpilniejsze remonty i wprowadziłam się. Teraz jednak potrzebuje ono pilnego kapitalnego remontu — rury, ściany, instalacja elektryczna, podłogi. To nie fanaberia, ale konieczność.

Zaproponowałam kompromis: ślub cichy, bez restauracji i hałaśliwej zabawy. Spotkanie z rodzicami w domu, przy stole. Zaoszczędzone pieniądze miały pójść na nasze gniazdko — na prawdziwe życie. Ale w tę logiczną układankę wdarła się jedna kobieta, której, jak się okazało, nic nie powstrzyma. Matka mojego męża — Bronisława Kazimierzowa.

— Adam to mój jedyny syn! — woła. — Jak to tak, bez wesela?! Wszystkich krewnych zapraszaliśmy na ich uroczystości, a teraz mamy się narazić na wstyd? Wszyscy czekają! Już wszyscy wiedzą, iż szykuje się wesele!

— Ale my ich nie prosiliśmy o zapraszanie — przypomniałam spokojnie.

— Nie twoja sprawa! Nie pozwolę, żeby mój syn wziął ślub, jakby to była wizyta w urzędzie po chleb!

Problem w tym, iż tych „wszystkich” krewnych choćby na oczy nie widziałam. Ani razu. Kim są, skąd, ilu ich jest — nie mam pojęcia. Ale teściowa już ich obdzwoniła, wszystkich uprzedziła, a choćby naszkicowała przybliżone daty.

— Macie z Adamem jakieś oszczędności, ja trochę odłożyłam, a twoi rodzice pewnie też pomogą — urządzimy porządne wesele! — oświadcza radośnie, ignorując moje słowa.

A moi rodzice, nawiasem mówiąc, stoją po mojej stronie. Oni też uważają, iż lepiej zainwestować w remont niż wydać dziesiątki tysięcy złotych na restaurację i białą suknię, którą zakłada się raz. Powiedzieli jednak, iż jeżeli zdecydujemy się na wesele — pomogą. Bez nacisku. Bez ultimatów.

Ale Bronisława Kazimierzowa myśli inaczej. Dla niej ślub syna nie jest o nas, ale o niej. O tym, jak będzie wyglądać w oczach rodziny. Aby zwiększyć presję, sięgnęła po szantaż:

— jeżeli nie urządzicie porządnego wesela, to nie mam już syna. Nie chcę was znać. Wstyd mi!

Patrzyłam na Adama. Milczał. A potem… zaczął przechylać się na stronę matki. Nie dlatego, iż się zgadzał, ale dlatego, iż było mu jej żal. Bo płacze, cierpi, nazywa się upokorzoną i nikomu niepotrzebną.

Powiedziałam mu wprost:

— jeżeli twoja matka chce wesele, niech sama je opłaci. Całkowicie. My w to nie inwestujemy. Ani ja, ani moi rodzice. Ani grosza.

I wtedy, oczywiście, padł ostatni akord:

— Nie mam takich pieniędzy! — krzyknęła teściowa. — Ale przecież wy też nie mieszkacie pod mostem!

I tak. Błędne koło. Mąż — między młotem a kowadłem. Ja — w rozterce. W domu napięcie, jak przed burzą. Adam nie żąda ode mnie wesela, ale nie potrafi też znaleźć rozwiązania. Mówi, iż teraz będzie „niedelikatnie” wobec rodziny: wszystkich zaprosili, a nagle cisza. A ja nie rozumiem — od kiedy obcy ludzie są ważniejsi od naszej przyszłości?

Nie jestem przeciwna weselu, gdyby to było nasze wspólne pragnienie, a nie teatr imienia Bronisławy Kazimierzowej. Chcę w domu, w którym mieszkam, oddychać świeżym powietrzem, a nie pleśnią. Pragnę porządne okna, łazienkę, nową kuchnię. Chcę przytulność i życie, a nie tańce dla zdjęć do albumu, które zapomnę za rok.

I jeżeli dla tego muszę stoczyć walkę z własną teściową — stoczę ją. Bo mój dom to mój wybór. A jeżeli Adam to wciąż mój partner, a nie syn swojej matki — to powinien to zrozumieć.

Idź do oryginalnego materiału