Rejs po Amazonce cz. 3

adamaswtrasie.blogspot.com 2 miesięcy temu
Voyager V – jak nazywała się nasza lancha – był statkiem jak na amazońskie warunki schludnym (przynajmniej z wierzchu) i pomalowanym. Miał trzy pokłady (i zapewne jakieś podpokładzie): na najniższym znajdowały się urządzenia techniczne, magazyny, mensa (na rufie) i miejsce na część hamaków. Tędy też odbywał się załadunek i rozładunek statku. Na środkowym znajdowało się kilka kajut, barek oraz – jesteśmy już w Brazylii – boisko do piłki nożnej. Najmniejszy – górny – krył w sobie mostek i główne hamakowisko.
Voyager V
To tyle, jeśli chodzi o topografię statku. Nasza kajuta znajdowała się niemal na dziobie, pozbawiona była okien i – ku memu zaskoczeniu – bardzo przestronna. Nie do przecenienia była też prywatna toaleta i takiż prysznic. Na pewno zdrowe też było, iż klimatyzacja ledwo co pyrkała i ustawiona była niezmiennie na 21 stopni. Ktoś powie, że to dużo jak na tropiki, i będzie miał rację. Na zewnątrz było za to jeszcze goręcej, choć wiatr sprawiał, iż się tego nie czuło. Chyba, iż statek się zatrzymał – wtedy na pokładzie była tragedia, także w nocy (no, chyba, iż akurat powiewało w nocy – podobno temperatura spadła poniżej 19 stopni i wszyscy na hamakach zmarzli mimo swetrów i czapek).

Hamaki
Jak zaś taka podróż wygląda? Przede wszystkim: jest niesamowicie monotonna. Nudna wręcz. Krajobraz za oknem – adekwatnie ciągle taki sam. Zielona dżungla, rzeka w kolorze sieny palonej i niebieskie niebo. Tylko układ chmur nadawał mijanemu krajobrazowi jakąś dynamikę. Powiem szczerze, że przez dwa dni ostro wypatrywaliśmy jakiejś burzy, która urozmaiciła by podróż. Niestety – albo i w sumie stety – krążyły tylko po okolicy. Potem zniknęły zupełnie.

Chmury zwiastujące burzę
Szybko też wpadało się w codzienną rutynę – trzy posiłki dziennie na dolnym pokładzie (całkiem smaczne i obfite, jak to w Brazylii do wszystkiego podawano tapiokę, grubą maniokową mąkę), a tak, to nuda.
Kajuta
Owszem, można było siedzieć w barze i pić niedobre brazylijskie piwo (byli tacy), można było grać w nogę (byli tacy – na boso, na rozpalonej żelaznej płycie udającej murawę – a nie daj Bóg ktoś wykopał piłkę...), wszak to Brazylia – można też wreszcie było rozmawiać. Młodzieży przypominam, iż to wspaniała forma spędzania wolnego czasu.

Boisko na pokładzie
Zwłaszcza, iż Internet był reglamentowany – znaczy, trzeba sobie wykupić było, bo na rzece zasięgu to nie bardzo. Tylko w pobliżu wiosek. Właśnie – załadunek i rozładunek – Voyager zatrzymywał się kilkukrotnie – był jedną z atrakcji. Pasażerowie tłumnie gromadzili się przy burtach i obserwowali portową krzątaninę. Wsiadano nie tylko po trapie – czasem z drugiej strony podpływała jakaś piroga czy peke-peke, i ktoś wdrapywał się na pokład – albo podawał jakiś worek. Kiedy postój odbywał się w porze posiłku czasem jakiś miejscowy wpadał najeść się na tak zwanego ryja.

Załadunek w porcie w Jutai
Którejś nocy zatrzymała nas także potężna łódź policyjna – a może i celna. Kontrola trwała dobre dwie godziny, po pokładzie chodzili mundurowi z psami. Amazonka jest wszak ważnym szlakiem przemytniczym. Nie wiem czy coś znaleźli, rabanu nikt nie czynił, więc tuszę, iż nie.
W każdym razie tak, to wiało - powtórzę się - nudą. Miejscowi radzili sobie z tym lepiej niż nieliczni Biali, zresztą kiedy podróżuje się całymi rodzinami czasu w nudę jest jakby mniej. A to trzeba zerkać na jeżdżącą po pokładzie dziewczynkę na niewielkim rowerku, a to pogonić z klapkiem w dłoni nicpotego berbecia, jak czyniła to pewna korpulentna Indianka. Kiedy go dopadła przez chwilę był spokój, ale młodzieniec, dysponujący pamięcią jętki, rychło zaczynał harce od nowa. I znowu go trzeba było z klapkiem ganiać.
Biali spotykali się najczęściej na dziobie, niedaleko naszej kajuty.
- E, Gringolandia! - zawołała na nasz widok Wenezuelka, znajoma jednego z Białasów, Carlosa.
Carlos tak naprawdę nie był Carlosem, tylko Holendrem używającym akurat takiej wersji imienia. Płynął tędy 20 lat temu, i teraz podróż odtwarzał.
- Wtedy było tutaj dużo bardziej dziko – kręcił głową gdy w zasięgu wzroku pojawiała się jakaś wioska.
W każdym razie – rozmawialiśmy. Długo i o wszystkim, w kilku językach.

Wieczór na Amazonce
Dopiero niedaleko Manaus coś w otoczeniu zaczęło się zmieniać – rzekę zaczął zasnuwać pachnący spalenizną dym (jak w piosence Deep Purple). Była najmniej wilgotna pora sucha od – jak twierdzili eksperci, i tu akurat im wierzyłem, niedługo, tj. w innym wpisie, miałem zobaczyć dowody – ponad 100 lat, więc dżungla mogła zapłonąć. Choć w większości przypadków wielkie pożary Amazonii powodował człowiek – a potem krzyczał, iż olaboga, ogień. Na własne oczy nosy czuliśmy smród deforestacji...

Dym nad rzeką
Teraz tak – każdy, kto był w dżungli wie, że ten las pożera wszystko na swej drodze, odradza się i rośnie jak szalony. Jest to zasadniczo prawda. Natomiast w związku z tym, że tak gwałtownie wszystko tam się dzieje adekwatnie nie ma kiedy wykształcić się tam poważna warstwa gleby. Ziemie laterytowe, te czerwone, na niektórych zdjęciach je widać, nie są zbyt żyzne. A bez pokrywy roślinnej – na przykład wypalonej – po kilku sezonach stają się jeszcze bardziej nieurodzajne. I to, co na nich wyrośnie – a wyrośnie, bo jest ciepło i woda – będzie miało już inną strukturę. Dalej będzie to las tropikalny (no, tropikalne zarośla adekwatnie), ale nie dżungla. Czy ten nowy las będzie lepszy czy gorszy – nie mnie oceniać. Na pewno uboższy w gatunki.
A przecież ostatnie odkrycia potwierdzają – dżungla przez wieki była wielkim uprawnym lasem. Archeolodzy potwierdzili, że kronikarz wyprawy Francisca de Orellany (której trasę przecież na niewielkim odcinku właśnie odtwarzałem) nie kłamał opisując gęsto zaludnione brzegi Amazonki.
Jeden z dowodów na istnienie zaginionej Amazońskiej Atlantydy mógł znajdować się w Manaus – odsłonił go, pierwszy raz od 120 lat, wyjątkowo niski stan wód Rio Negro.

Panorama w Manau
Idź do oryginalnego materiału