Razem w drodze

polregion.pl 7 godzin temu

**Nam w drodze**

Zawsze była samodzielnym i grzecznym dzieckiem. Rodzice pracowali od rana do nocy, a ona wracał ze szkoły, podgrzewała zupę, jadła i odrabiała lekcje. Czasem sama gotowała makaron. I tak od pierwszej klasy.

Gdy była w maturalnej, do szkoły przyszli studenci na praktyki. Lekcje historii prowadził wysoki, poważny Dominik Marek, w okularach i szarym garniturze. Chłopaki nazywali go kujonem, śmiali się z niego i próbowali rozrabiać. Ale pod koniec słuchali go z otwartymi ustami. Opowiadał historię tak, jak żaden nauczyciel przed nim. Zadawał pytania, zmuszał do myślenia, do wyrażania własnych opinii, do szukania alternatywnych rozwiązań.

Chłopcom paliły się oczy. Po raz pierwszy mogli się wypowiedzieć, zmieniać bieg historii – choć tylko w teorii. Dominik studził ich zapał, gdy za bardzo wymyślali nowe światy. Na jego lekcje czekali z niecierpliwością.

Podczas zajęć Kinga nie mogła oderwać od Dominika zauroczonych oczu. Zaczęła czytać książki historyczne, by też brać udział w dyskusji. Pewnego dnia odważyła się i wyraziła swoją opinię. Dominik pochwalił ją, mówiąc, iż gdyby reformy poszły jej śladem, żylibyśmy w zupełnie innym społeczeństwie. Ale wyjaśnił, iż w tamtych czasach było to prawie niemożliwe.

— Niestety, historii nie da się przepisać. Można tylko zmienić podręczniki, podkreślając odpowiednie wydarzenia — powiedział znacząco.

Potem jego praktyki się skończyły, a Kinga natychmiast straciła zainteresowanie historią. Pewnego dnia szła ze szkoły do domu, gdy nagle zobaczyła biegnącego w jej stronę Dominika.

— Cześć, Kinga — przywitał się.

Pamiętał jej imię! Serce podskoczyło jej z radości.

— Idzie pan do szkoły? Lekcje już się skończyły — powiedziała zmieszana.

— Nie, chciałem cię spotkać.

Kinga otworzyła szeroko oczy i poczerwieniała.

— Idziesz do domu? Mogę cię odprowadzić.
Szli obok siebie, a on wypytywał ją o szkołę, przyjaciół, plany na studia.

— Nie na historię? Wydawało mi się, iż ją polubiłaś. Mam mnóstwo ciekawych książek, mogę ci pożyczyć.

Kinga zamarła ze szczęścia. Zapraszał ją do siebie? Nie Martę Nowak, najładniejszą dziewczynę w klasie, tylko ją, Kingę Kowalską, „Konik Polny”, jak czule nazywał ją tata. Bała się na niego spojrzeć.

— Dzięki, ale wybieram ekonomię… — mruknęła. — Ale książki chętnie bym przeczytała.

— Dobrze. Następnym razem przyniosę ci kilka, wybiorę coś według własnego uznania, jeżeli nie masz nic przeciwko — odparł.

*„Następnym razem? Czyżby mieli się jeszcze spotkać?”* Serce Kingi waliło jak oszalałe.

— A będzie ten następny raz? — usłyszała swój głos i poczuła, jak płomień rumieńca zalewa jej twarz.

— Oczywiście. jeżeli chcesz — uśmiechnął się Dominik.

Jego uśmiech sprawił, iż wyglądał młodziej, niemal chłopięco. Kinga nagle zdała sobie sprawę, iż nie jest aż tak dużo starszy. To był pierwszy raz, gdy widziała, jak się uśmiecha.

— I mów mi po prostu Dominik. Nie jesteśmy w szkole, już nie jestem twoim nauczycielem. To twój dom?

Kinga skinęła głową, zbyt wzruszona, by mówić. Pożegnał się i już miał odejść, gdy nagle dodała:

— Dominiku, kiedy znów przyjdziesz?

Wyjął telefon.

— Podaj mi numer, zadzwonię do ciebie.

Ale Dominik nie zadzwonił, tylko wysłał smsa po kilku dniach. Spotkali się jeszcze kilka razy, aż oboje mieli egzaminy: Kinga w szkole, on na uczelni. Zobaczyli się dopiero po jej maturze. Przez cały ten czas Kinga trzymała w tajemnicy spotkania z Dominikiem. W końcu wyznała koleżankom, które żywiołowo jej zazdrościły. Żadna z nich nie miała starszego chłopaka.

Kinga dostała się na studia i dalej spotykała się z Dominikiem. Gdy mama się dowiedziała, zaczęła się niepokoić i poprosiła, by córka przedstawiła im swojego chłopaka. Poważny, dorosły Dominik spodobał im się. Żadnych nałogów, odpowiedzialny, a do tego nauczyciel. Mama się uspokoiła, a Kinga unosiła się na skrzydłach miłości.

Na trzecim roku wyszła za Dominika za mąż. Z dziećmi postanowili poczekać, aż Kinga skończy studia. Dominik kochał porządek. Ustawiał słoiki w równych rzędach, książki w idealnych stosach, ręczniki wisiały prosto. Delikatnie prosił Kingę, by nie rozrzucała swoich rzeczy. Kinga traktowała to jak zabawę i niedługo sama zaczęła tak robić, by mu dogodzić.

Pewnego dnia Dominik wszedł do łazienki po Kingi. niedługo usłyszała jego stanowczy głos i pobiegła do niego.

— Kinga, prosiłem cię, żebyś wycierała wodę po prysznicu — powiedział, powstrzymując irytację.

Kinga zobaczyła kilka kropel na płytkach.

— Dobrze, następnym razem wytrę — odparła. — I tak zaraz będziesz się mył.

— Nie następnym razem, tylko teraz. Wiesz, gdzie jest mop?
Był bez okularów, jego szare oczy patrzyły na nią chłodno. Widział dobrze, okulary nosił tylko po to, by wyglądać starzej.

— Mówisz poważnie? One zaraz wyschną. — Kinga nie wierzyła, iż traktuje to na serio.
Ale Dominik nie żartował. Jego spojrzenie stało się ostre i lodowate. Kinga poczuła, jakby chciała się schować, skulić, zniknąć. Wzięła mopa i przetarza podłogę.

— I ręcznik powieś. — Wskazał długim palcem na wilgotny ręcznik zwisający z wanny.

— Chciałam, ale mnie rozproszyłeś… — tłumaczyła się Kinga.

Pod jego wymownym spojrzeniem zawiesiła ręcznik na suszarce, dokładnie go prostując. Wyszła z łazienki, paląc się ze wstydu. Mąż ją beształ jak uczennicę, traktował jak kotka.

Dominik wymagał, by talerze w zlewie stały równo i według rozmiarów, a w szafach bielizna była ułożona w równe stosy…

Za każdym razem, gdy wychodziła z kuchni, Kinga lustrowała ją wzrokiem i prostowała naczynia, poprawiała ręcznik. jeżeli zapomniała, Dominik natychmiast ją upominał i kazał poprawić. Nie pozwalał na pieszczoty w ciągu dnia, wyciągając przed siebie wypielęgnowaną dłoń w geście obronnym.

Kinga nagle zrozumiała, iż wPewnego dnia, gdy Dominik znów zaczął układać jej rzeczy po swojemu, Kinga wzięła głęboki oddech, podeszła do niego i powiedziała: „Wiesz co? Życie to nie mebel z IKEI – czasem najpiękniejsze rzeczy powstają z lekkiego bałaganu”, po czym podała mu rozweselonego Tymka, który właśnie wylał sok na jego ulubioną koszulę, i razem wybuchnęli śmiechem, a Dominik w końcu zrozumiał, iż perfekcjonizm to tylko kolejna forma strachu przed nieprzewidywalnością życia.

Idź do oryginalnego materiału