Przeżyliśmy razem 34 lata. Myślałam, iż nic nas nie rozłączy, ale wszystko, co budowaliśmy, runęło w ciągu tygodnia.
Trzydzieści cztery lata — całe życie spędzone u boku męża. Mam 60 lat, on 66, i zawsze wierzyłam, iż nasze małżeństwo to niezdobyta twierdza, która przetrwała burze czasu. Byliśmy razem w euforii i smutku, wychowywaliśmy dzieci, dzieliliśmy się marzeniami i trudnościami. Byłam pewna, iż nic nie może nas rozłączyć. Ale teraz stoimy nad przepaścią, twarzą w twarz z rozwodem, a wszystko, co uważałam za wieczne, rozsypało się w proch w kilka dni. Zaczęło się zimą, gdy śnieg za oknami naszego domu pod Warszawą wydawał się tak samo lodowaty, jak to, co czekało mnie w przyszłości.
Jak co roku, na Boże Narodzenie dzieci przywiozły do nas swojego psa, a same ruszyły świętować do przyjaciół. Tym razem mój mąż, Piotr, nagle oznajmił, iż chce pojechać do swojego rodzinnego miasteczka — małego, zagubionego w głębi kraju, pełnego wspomnień z jego młodości. Powiedział, iż tęskni za starymi przyjaciółmi, za ulicami, gdzie kiedyś był szczęśliwy. Nie sprzeciwiałam się — niech jedzie, przewietrzy się, wspomni młodość. Jednak ta podróż stała się początkiem końca.
Wrócił po tygodniu i od razu czułam, iż coś jest nie tak. Jego spojrzenie było obce, dalekie, jakby zostawił część siebie tam, daleko. Po kilku dniach usiadł naprzeciw mnie przy kuchennym stole i, patrząc w podłogę, wycisnął słowa, które przecięły moje serce: chce rozwodu. Zamarłam, nie wierząc własnym uszom. A potem prawda wyszła na jaw, jak trująca fala. Podczas podróży spotkał ją — kobietę z przeszłości, jego pierwszą miłość, której cień, jak się okazało, zawsze wisiał nad naszym życiem. Odnalazła go przez media społecznościowe, napisała, zaproponowała spotkanie — a on się zgodził.
Ta kobieta, Zofia, mieszkała w tym samym miasteczku. Spędzili razem kilka dni, a Piotr wrócił jako inny człowiek. Przyznał się, iż ona go oczarowała. Powiedział, iż przy niej czuje się lekko, swobodnie, jakby zrzucił z ramion ciężar dziesięcioleci. Zofia się zmieniła od tamtych czasów: teraz uczy jogi, prowadzi seminaria o zdrowym stylu życia, emanuje spokojem i harmonią. Przekonała go, iż zasługuje na inne życie — bez rutyny, bez mnie. Obiecała mu szczęście, wewnętrzny spokój, którego, jak stwierdził, nie znajduje w naszym małżeństwie. Każde jego słowo było jak nóż, głębsze i bardziej bolesne niż poprzednie.
Próbowałam do niego dotrzeć, przypomnieć o naszych 34 latach, o dzieciach, o domu, który budowaliśmy razem cegła po cegle. Ale patrzył na mnie zimno, nieugięcie, mówiąc: „Duszę się tutaj. Potrzebuję zmian, aby znów poczuć się żywy”. Jego głos drżał od determinacji, a ja czułam, jak grunt usuwa się spod nóg. Wszystko, co znałam, wszystko, w co wierzyłam, runęło w jednej chwili z powodu jakiegoś nagłego przypływu emocji, z powodu kobiety, która wdarła się w nasze życie niczym huragan.
Byłam zdruzgotana. Serce pękało z bólu, łzy dusiły mnie, ale nie mogłam go zatrzymać — już odszedł, choćby będąc obok. Nasz dom, pełen wspomnień, stał się dla mnie grobem przeszłości, gdzie każdy kąt krzyczał o utraconym. Nie mogłam pogodzić się z tym, iż tak łatwo przekreślił dekady dla złudnej nadziei. Ale teraz stoi przede mną inne zadanie — poskładać się na nowo i nauczyć się żyć od początku. Ból, rozczarowanie, tęsknota — stały się moimi towarzyszami, ale wiem, iż muszę znaleźć siłę, aby ruszyć naprzód. Wierzę, iż gdzieś tam, w nieznanym, czeka moje szczęście — inne niż wcześniej, ale moje. I znajdę je, choćby jeżeli droga będzie wybrukowana łzami i odłamkami runiętego życia.