Randka z kawalerem podczas romantycznej kolacji zaskoczyła mnie jego skąpstwem, od tamtej pory nurtuje mnie jedno pytanie

przytulnosc.pl 3 godzin temu

„A za chleb zapłać sama, ja go nie jadłem” — takim stwierdzeniem zaskoczył mnie rodowity Niemiec podczas romantycznej kolacji nad brzegiem rzeki Szprewy. Oczywiście, o żadnej romantyce po tym już nie było mowy. Dla sprawiedliwości muszę przyznać, iż nie doznałam wielkiego szoku. Dzielić rachunek w restauracji to absolutnie normalna praktyka u Europejczyków. O wiele bardziej zdziwiło mnie to, z jakim zdumieniem przyjął moją odmowę wyjazdu do niego do domu.

Drodzy panowie, co się dzieje? Czy zgoda na wspólny posiłek jest równoznaczna z podpisaniem intymnego kontraktu? Zwłaszcza jeżeli kawaler wykazał się męstwem i zapłacił za kolację. Przeszłabym obok tego palącego tematu, ale niedawno zobaczyłam poruszający post na Twitterze jednego z takich kawalerów: „Jeśli ci się nie podobam, to nie jedz na mój koszt w restauracji”. Od czego by tu zacząć…

Prawdopodobnie słowo „powinien” jest niewłaściwe. Dokładniej mówiąc, wyszło ono z mody na początku lat 2000. W ubiegłym stuleciu wiele kobiet żyło na utrzymaniu rodziny lub mężów, więc nie miały własnych pieniędzy na wyjścia do lokali. Z tego punktu widzenia opłacenie rachunku w restauracji nie było pięknym gestem, ale po prostu obowiązkiem każdego szanującego się mężczyzny. W dzisiejszych czasach możliwe jest dzielenie rachunku na pół lub choćby całkowita opłata ze strony kobiety. Zdarzają się też kawalerowie oddający hołd tradycji. Teraz jest to raczej prezent, znak dobrych intencji.

Warto zwrócić uwagę na współczesne tradycje Zachodu. Niektórzy Europejczycy bardzo gorliwie bronią równości płci, gdy chodzi o ich portfel. Dzielnie koszyka z chlebem w restauracji to nie żart, jeżeli mówimy o Niemczech. Rachunek, jeżeli jest dzielony, to nie na pół, ale sprawiedliwie — każdy płaci za to, co zjadł. choćby na grill przyjęte jest przychodzić z własnymi produktami i zabierać ich resztki ze sobą. Oczywiście są wyjątki, ale nie warto na nie specjalnie liczyć.

Płacić czy nie płacić, oto jest pytanie. Trzeba powiedzieć, iż w Europie jest wiele kobiet, które mogą się obrazić, jeżeli mężczyzna zapłaci za nie. Niektóre aktywistki płacą zasadniczo same, wbrew czasom, gdy kobiety po prostu nie miały czym zapłacić. Poza tym pomaga im to nie czuć się do czegoś zobowiązanymi, zwłaszcza gdy chodzi o „deser”. Chcą uniknąć sytuacji, w której posiłek w restauracji jest postrzegany jako swoista zapłata.

Niezależnie od waszych przekonań, dzielenie rachunku jest sprawą dość intymną i złożoną. Znam różne przypadki — zdarzało mi się płacić sama, za dwoje, a także być częstowaną. Sytuacje bywają różne. O wiele ciekawiej jest porozmawiać o tym, co dzieje się później.

Dla niektórych mężczyzn randki są jak wędkowanie: zarzuca przynętę i czeka, czy rybka weźmie. Zaloty to ważna część miłosnego rytuału, a wyjście do przyjemnego lokalu również. jeżeli mówimy o interesowności, to jakoś wszystkie zarzuty padają na kobiety. Ale przecież medal ma dwie strony: czy nie można nazwać interesownością poczęstunku, który został podany z zimną kalkulacją na coś więcej?

Bardzo podoba mi się odpowiedź jednej z moich znajomych. Kiedyś podzieliła się ze mną, iż na randki wydaje o wiele więcej pieniędzy, niż wynosi rachunek opłacony przez kawalera. jeżeli zsumować kwotę wydaną na wizażystkę, fryzjera i manicure, budżet wyraźnie przekracza średni rachunek w restauracji. Dlatego bez wyrzutów sumienia przyjmuje zaproszenia w postaci opłacenia kolacji.

Tak więc stwierdzenie „nie jedz na koszt mężczyzny, jeżeli nie jesteś nim zainteresowana” brzmi nieco naiwnie. Przypomina pouczenie, iż nie należy brać cukierków od nieznajomych. Prezenty zostały wymyślone po to, by okazać sympatię. Do opłacania usług zwykle używa się pieniędzy bezpośrednio. jeżeli więc kawaler chce być pewny swojej „inwestycji”, to płacić powinien nie w restauracji, a gdzie indziej.

Być może nie jest adekwatne, iż cały czas dzielę kobiety i mężczyzn na zapraszanych i zapraszających. Role mogą się zmieniać. Oczywiście, nie każdy mężczyzna pojedzie do domu z pierwszą lepszą, choćby jeżeli ona za niego zapłaci. W naszej kulturze to wciąż niezbyt popularne.

Podstawy życia na naszej planecie to powietrze, woda i jedzenie. Rola jedzenia w relacjach między ludźmi jest nie do przecenienia. Wspólne śniadanie, przygotowanie kolacji, próbowanie czegoś nowego, zakupy spożywcze, wyjście do restauracji, zjedzenie ostatniego kawałka pizzy — wszystko to wywołuje w nas określone emocje. Te działania tworzą więzi z otaczającymi nas ludźmi.

Kiedy idę na kawę z przyjaciółką, nie zastanawiam się, kto zapłaci. Prawdopodobnie dziś zapłacę ja, a jutro ona. Nie będzie mi żal podzielić się z nią rogalikiem. Mogę przyjść do biura z przygotowaną filiżanką kawy dla koleżanki. Nie sprawia mi trudności poczęstować kogoś czekoladką w pracy.

Gdy odwiedzam mamę, nakrywa do stołu i nie prosi mnie o dorzucenie się do zakupów. jeżeli zajrzy do mnie sąsiadka, poczęstuję ją aromatyczną herbatą i świeżymi babeczkami.

Dlaczego więc niektórzy mężczyźni widzą podział posiłku jako podpisanie jakiegoś kontraktu? Przecież cieszenie się jedzeniem to podstawa wszelkich, nie tylko intymnych relacji. Posiłek w restauracji to nie zapłata za związek. Oczywiście, z byle kim posiłków się nie dzieli, ale do domu byle kogo też się nie zaprasza. Wspólna kolacja to doskonały początek, który nie powinien być obciążony długiem czy zobowiązaniem ze strony osoby częstowanej. Inaczej, jakież to jest prawdziwe ugościenie?

Idź do oryginalnego materiału