W sercu znów zagościło szczęście
Już któryś raz zauważyła Kinga, jak jej mąż Marek chwyta się lewego boku, gdzie serce. Starał się to ukryć, głaskał lekko i gwałtownie cofał rękę, rozglądając się, czy żona nie widzi. A ona nieraz pytała:
Znowu cię boli, Marku? Może do przychodni w powiecie się wybierzemy?
Minie, bywa tak, zaraz przejdzie odpowiadał zawsze tak samo.
Dziewiąty rok mieszkali razem Kinga i Marek we wsi, do której przyjechali po studiach. On skończył rolnictwo, ona pedagogikę. Ale Kinga nigdy nie pracowała w zawodzie, bo mąż kochał gospodarstwo i całe podwórko było pełne zwierząt. Dwie krowy, owce, prosiak, kury i kaczki. Wszystko wymagało opieki. Żona więc zostawała w domu, cały dzień na nogach. Marek pracował jako agronom.
Kingę od trzynastego roku życia wychowywała babcia, bo rodzice zginęli młodo, spłonęli w domu, a ona akurat tej nocy była u babci. Marek pochodził z tej wsi. Ale trzy lata po ślubie umarł jego ojciec, dopadł go zawał, a prawie dwa lata później odeszła matka.
Tak zostali sami, Kinga z mężem. Wszystko było dobrze, tylko nie mieli dzieci. Oboje czekali i mieli nadzieję, Kinga choćby płakała w nocy, prosiła Boga, by dał im dziecko. Ale dzieci nie było.
Pewnego ranka Marek zjadł śniadanie i szykował się do pracy, gdy znów złapał się za serce. Żona nie zdążyła podbiec, a on już leżał na podłodze, serce stanęło. Karetka przyjechała szybko, ale i tak było za późno.
Po pogrzebie męża Kinga długo płakała, rozmyślała w samotności.
W trzydziestkę sama została, dlaczego życie tak niesprawiedliwe? Męża kochałam, a Bóg mi go zabrał. Wszystkich zabrał. Za co mnie karze?
Rankiem szła do obory, doiła krowy i płakała.
Po co mi to całe gospodarstwo? Robię wszystko jak przez sen, ale szkoda zwierząt, trzeba je nakarmić, krowy wydoić szlochała czasem, myśląc, iż nikt nie słyszy.
Ale słyszała ją Teresa Nowak, sąsiadka, która pracowała jako wicedyrektor w szkole. Pewnego dnia wpadła do niej.
Kinga, słyszę, jak płaczesz. Rozumiem cię. Sprzedaj to wszystko, po co ci samej? Wiem, iż w sąsiedniej wsi zwolniła się nauczycielka w podstawówce. Może byś tam poszła? U nas w szkole wszystkie etaty zajęte, ale tam tylko nauczanie wczesnoszkolne, starsze dzieci dojeżdżają do nas. Tylko pięć kilometrów. Będziesz między ludźmi, oderwiesz się. Zgódź się, przecież jesteś nauczycielką.
Dzięki, Tereso, dzięki. Masz rację zgodziła się Kinga.
Przed wakacjami sprzedała całe gospodarstwo i pod koniec sierpnia była już w sąsiedniej wsi. Pojawiła się sympatyczna Kinga Kowalska, dano jej duży dom. Posprzątała, umyła okna, wypucowała wszystko.
No i zaczęło się nowe życie mówiła głośno do siebie. Tylko płot się zawalił, furtka w ogóle się nie zamyka, trzeba to jakoś naprawić.
Zwróciła się o pomoc, dostała deski na płot. Ale remontować musiała sama.
Kasiu zwróciła się do sąsiadki, która akurat wieszała pranie może wiesz, kogo by tu znaleźć, żeby mi płot postawił. Materiał jest, przywieźli.
Kasia otarła ręce o fartuch, podeszła bliżej.
Mamy tu stolarza, złote rączki, ale pijak. Bez flaszki nic nie zrobi. Wina mu Weronika, żona. Jak się pobrali, to oboje piją, ona go wciągnęła. Jako chłopak w ogóle nie pił. Mają dwie córeczki, cztery i dwa lata, ale pół roku temu zabrało je pogotowie rodzinne. Lepiej sama do nich nie idź, ja jak zobaczę Michałka, to mu powiem.
Dzięki, Kasiu.
Następnego dnia sąsiadka przyszła z wiadomością:
Widziałam dziś Weronikę pod sklepem, jutro rano przyjdą. Tylko kup dwie butelki wina, inaczej nic nie zrobią.
I rzeczywiście, rano przyszli Michał z Weroniką, oboje z kacem. Michał rzucił narzędzia na podwórko i zaczął się rozglądać. Kinga wyszła z domu.
Witaj, gospodyni zawołała głośno Weronika. Mąż odwrócił się i też skinął głową na powitanie.
Michał był wymięty, rozczochrany, nieogolony, ale oczy miał jasne i wyraźne. Nie straciły blasku. Kinga na moment zastygła bardzo przypominały jej spojrzenie zmarłego męża.
Oto deski machnęła ręką.
Hej, gospodyni, widzimy Weronika usiadła na schodkach ganku. Masz coś do picia? Dawaj tu. Z rana suchość w gardle. Michał, chodź no komenderowała, trzeba się otrzeźwić.
Sprawnie otworzyła butelkę, nalała sobie i mężowi. Wypili, a Michał zabrał się do roboty.
jeżeli tak będą pić, to co on zdziała? myślała zmartwiona Kinga. A jutro w ogóle nie przyjdą. Trzeba im powiedzieć ale postanowiła przemilczeć. No cóż, niech będzie, co ma być. Skoro Kasia poleciła, to wie
Ale Michał, choć popijał wino, znał się na fachu i robił porządnie. We wsi wszyscy wiedzieli jeżeli Michał się zabrał, to zrobi, jak trzeba. A żona zawsze przy nim, dolewała i patrzyła, jak pracuje. Skończył, gdy się ściemniło. Ale zrobił.
Gospodyni znów krzyczała już pijana Weronika odbierz robotę.
Kinga obejrzała nowy płot równiutki, furtka na miejscu, choćby haczyk wisiał, żeby się nie rozlatywała na wietrze.
Spodobała jej się robota, zapłaciła i podziękowała.
No to jak coś, to wołaj rzuciła Weronika, a mąż znów skinął głową, zebrał narzędzia i poszli do domu.
Nadeszła zima. Kinga pracowała w szkole, już się przyzwyczaiła i była wdzięczna Teresie Nowak. Otrząsnęła się z żalu, uczniowie nie dawali się nudzić, pokochali swoją Kingę Kowalską, a ona ich też darzyła ciepłem. Zbliżał się Nowy Rok. Pewnej nocy obudził ją stukot w drzwi. Machinalnie spojrzała na zegarek. Ale to nie była noc, a ranek, szósta, niedługo trzeba wstawać.
Myślała, iż się przywidziało, ale