Pyrz, kurczak i rozwód, który się nie zdarzył
Kraków. Jesienny wieczór. Wilgotny wiatr, zmęczone oczy i jeszcze bardziej zmęczone serce. Danuta wróciła do domu po dziesięciu godzinach w supermarkecie. W głowie kołatała się tylko jedna myśl:
— Żeby choć Tomek ziemniaczki podsmażył…
Mieszkanie powitało ją zapachem czegoś smacznego. Danuta zdjęła kurtkę, zrzuciła pałąki, weszła do kuchni – na stole stały talerze z parującym purée i pieczonym kurczakiem. Obok – łyżki, sól, chleb, czajnik. Tomek milcząco skinął na krzesło:
— Siadaj.
— Ojej, dzisiaj co, święto? – Danuta wymusiła uśmiech. – To coś nowego?
— Najzwyklejsze danie – wzruszył ramionami. – Ale mam z tobą do pogadania.
Jedli w ciszy. Kurczak – delikatny, purée – w sam raz słone. Danuta nastawiła czajnik, zaparzyła lipową herbatę. Usiadła naprzeciw męża.
— No to gadaj. Widzę, iż coś cię gryzie.
Tomasz długo patrzył w okno. Potem przeniósł wzrok na żonę.
— Dziadkowie obchodzą w sobotę złote gody. Zaprosili nas.
— A, to ci, co dali nam pięć tysięcy złotych na ślub? No i jak pojedziemy? Przecież mieliśmy się rozwodzić.
— No to pojedźmy. Ot, tak. Starzy ludzie, ucieszą się. Wciąż oficjalnie jesteśmy małżeństwem.
Danuta spojrzała na niego z wątpliwością. Nie miała siły. Ani na kłótnie, ani na zgody.
— Dobrze, jedźmy. Może ostatni raz razem w gościnę.
Jechali samochodem ojca Tomka. On z ojcem – z przodu. Danuta – z jego matką na tylnym siedzeniu. Cisza.
— Co, pokłóciliście się? – szepnęła teściowa.
— Nie – odpowiedziała Danuta z wymuszonym uśmiechem.
— Spójrz, jakie pierścionki im kupiliśmy na rocznicę. Złote, śliczne.
— Śliczne – przytaknęła.
— Żyjcie w zgodzie. Za pięćdziesiąt lat i wam dzieci takie podarują.
Danuta spuściła wzrok. Pięćdziesiąt lat? Toż to cała wieczność…
Na jubileuszu było wesoło: młodzież, dorośli, starzy. Stół uginał się od jedzenia, śmiech, toasty. Ale Danuta trzymała się z dala od męża. Kobiety z rodziny Tomka gwałtownie wciągnęły ją w przygotowanie zabawy. Miały kilka ponad trzydziestkę, tak jak ona. Sprzeczały się, przekomarzały z mężami, ale… widać było, iż ich kochają.
Danuta zadawała sobie pytania:
— A ja go kocham? A on – mnie?
Może kiedyś kochała. Ale teraz… Dom – nieswojski. Pieniędzy – wciąż brak. Nowej kurtki nie może sobie kupić od trzech lat. Dzieci? On choćby o nich nie wspomina. Pracy porządnej znaleźć nie potrafi. A przecież był kiedyś jej marzeniem…
Impreza skończyła się późno. Gości rozwieziono do domów. Babcia Hania podeszła do młodych:
— Zostańcie u nas. Przenocujecie. I pomożecie trochę posprzątać.
Danuta i Tomek w milczeniu zaczęli sprzątać stoły. Pracowali sprawnie, bez słów. Po dwóch godzinach w domu znów było czysto.
Babcia postawiła herbatę.
— No i co, Józek, pięćdziesiąt lat razem przetrwaliśmy – uśmiechnęła się do dziadka.
— A ile razy o mało się nie rozstaliśmy – burknął tamten. – Do urzędu szliśmy.
— Ale wróciliśmy.
— No przecież byłem bez roboty, grosza nie było – przypomniał sobie dziadek.
— A zapomniałeś, jak się za mną oglądali? Księżniczką mnie nazywali. A ty świeciłeś jak żarówka.
— E tam… Księżniczka – prychnął, ale w jego oczach błyszczało ciepło.
Danuta patrzyła na nich – i coś się w niej ściskało. Kłócili się, przerywali sobie, ale… kochali. Naprawdę.
— Byliśmy tacy sami – pomyślała. – Młodzi, zapalczywi, urażeni. Pewni swojej racji. A teraz śmieją się z tego, przez co prawie się rozstali.
Babcia Hania wyjęła z pałąka kopertę:
— Macie, kupcie sobie coś. Na jesień. I nie protestujcie. Nam z dziadkiem nie ubędzie.
Danuta chciała odmówić, ale Tomek wziął.
— Dzięki, babciu.
— No to idźcie odpocząć. Pokój przygotowany.
Pokój był znajomy – tu Tomek spędzał dzieciństwo. Tylko teraz w łóżku było dwoje. Położyli się. Milczeli.
— Danuta… – szepnął.
Przytuliła się do niego. Ciepłe, swojskie ramię. Nie bogactwo. Nie futro. Po prostu – on.
Tomasz zasnął. A Danuta wpatrywała się w sufit.
— Dobrze, iż się nie rozstaliśmy. Kupimy jutro płaszcz. A potem, może… I dziecko. A potem, kto wie, może i wnuki. A za czterdzieści dziewięć lat… złote obrączki. Takie same.
Uśmiechnęła się. Po raz pierwszy od dawna. I zasnęła. Spokojnie. Obok niego.