Przypomniałam sobie, iż kocham
A jednak, nasz związek z mężem odżył… po remoncie. Myślałam, iż już zapomnieliśmy, jak to jest czuć. W końcu szesnaście lat małżeństwa. To jak stary sweter: wygodny, oswojony, tylko już nie grzeje.
Z Wojtkiem żyliśmy w przewidywalnym rytmie: praca, kolacja, rzadkie rozmowy przed snem. Nie kłóciliśmy się, nie wyjaśnialiśmy sobie nic – po prostu istnieliśmy. Spokojnie, niemal rodzeni. Bez iskier, bez szaleństw. Czasem wydawało mi się, iż jesteśmy jak dwa drzewa rosnące obok siebie: korzenie splątane, a korony od dawna ciągną się w różne strony.
Aż zaczął się remont.
Nie bez powodu się zakrzątaliśmy. Kacper po raz pierwszy wyjechał na kolonie nad morze. Na dwa turnusy! „Mamo, jestem już duży!” – oświadczył dumnie nasz dwunastoletni syn, pakując do plecaka buty ze świecącymi podeszwami. Staliśmy z Wojtkiem na peronie, machając odjeżdżającemu pociągowi, a gdy wróciliśmy do pustego mieszkania, zrozumieliśmy: teraz jesteśmy tylko my i te ściany, które pamiętają nas zupełnie innych.
Żeby przyspieszyć, wynajęliśmy kawalerkę, a w naszym mieszkaniu zamieszkali obcy ludzie – hałaśliwi, śmierdzący farbą i potem. Wśród nich był Marek.
Wysoki, z szorstkimi dłońmi i zimnymi oczami. Przypominał mi młodego Wojtka – barwą głosu, nawykiem mrużenia oczu, gdy się zastanawia. Ale jeżeli mój mąż mówił do mnie łagodnie, choćby w złości nie podnosząc głosu, to Marek wrzeszczał na żonę przez telefon tak, iż wstyd było słuchać.
Po raz pierwszy usłyszałam, jak mężczyzna może tak rozmawiać z kobietą, która urodziła mu dwoje dzieci. Przez zęby, z irytacją, jakby mu coś była winna. A potem okazało się, iż ma jeszcze kochankę.
Pewnego dnia wróciłam po zapomniane plany i zastałam go w salonie z młodą dziewczyną. Piszczała ze śmiechu, gdy opowiadał sprośny dowcip. Potem chwycił ją w talii i przycisnął do jeszcze nie pomalowanej ściany.
I wtedy nagle się przestraszyłam.
Nie o nią – o siebie.
A może Wojtek też ma gdzieś taką głupią dziewczynę, która cieszy się jego uwagą jak jałmużną? Może od dawna żyje podwójnie, a ja jestem ostatnią, która się o tym dowie?
Tego wieczoru przyglądałam się mężowi uważnie podczas kolacji. Szukałam w jego oczach tego samego – obojętności, zmęczenia, chęci ucieczki. A on nagle zapytał:
– Jak tam, nie za bardzo męczy cię ten cały bajzel?
Tymczasem robotnicy zdarli stare tapety w naszej kostce, a spod warstwy papieru wyłoniły się ślady naszych pierwszych lat. Różowa plama – to my z Wojtkiem, pijani szampanem, świętowaliśmy wprowadzanie. Wziął mnie wówczas na ręce, ja krzyknęłam, butelka wysunęła się – i połowa wylała się na ścianę.
A tu wgłębienia po gwoździach – pamiątka po tej półce, którą Wojtek majstrował cały weekend, gdy ja byłam u rodziców. „Nie wchodź!” – krzyczał za drzwiami, a ja śmiałam się i tupałam z niecierpliwości. Półka wyszła krzywo, ale stała dziesięć lat.
…Trzy dni później pojechaliśmy wybierać tapety.
Wojtek, który zawsze zostawiał mi decyzje, nagle ożył. Skrupulatnie porównywał odcienie, pytał: „Które ci się bardziej podobają?”. Nie spieszył się, nie oszczędzał – wybierał. Dla nas. Dla naszego domu. Przecierał palcami próbki, zastanawiał się:
– Myślisz, iż ten perłowy będzie się mienił przy lampie?
Gdy doszliśmy do rolek do sypialni, sięgnął nagle po delikatnie błękitne z ledwie widocznym srebrnym wzorem.
– Jak w tamtym hotelu w Sopocie – mruknął.
Odetchnęłam gwałtownie: jeszcze przed ślubem, podczas naszej pierwszej wspólnej wycieczki, przesiedzieliśmy całą noc na balkonie, słuchając morza. Ściany były dokładnie w tym kolorze.
Potem był salon meblowy, gdzie uparł się na fotel z wysokim, wygiętym zagłówkiem – „żebyś mogła czytać przy dobrym świetle”.
– Skąd wiesz, iż tego potrzebuję? – spytałam.
– Żyję z tobą szesnaście lat – uśmiechnął się. – Musiałem coś zapamiętać.
W jego głosie nie było irytacji, tylko ciepła, cicha czułość. Taka sama jak dawniej. I wtedy zrozumiałam: on wciąż mnie kocha. Po prostu to uczucie zgubiło się gdzieś w codzienności, w przyzwyczajeniu, w dniach podobnych do siebie.
Ale nie zniknęło.
– W sypialni przykleimy sami – niespodziewanie zaproponował Wojtek, gdy remont był już na ukończeniu.
Zamarłam.
– Przecież nienawidzisz kleić tapet…
– Nienawidziłem – uśmiechnął się. – Ale dla naszego pierwszego mieszkania się przemogłem, pamiętasz?
Tak, pod warstwą codzienności, pod ciężarem lat, pod nawykiem – wciąż żyje ten sam chłopak, który nosił mi kawę w termosie przez pół miasta. Tylko zapomnieliśmy, gdzie się schowaliśmy.
…I oto stoimy w środku sypialni, a Wojtek znów, jak lata temu, myli górę i dół tapet:
– Cholera – mamrocze – dlaczego zawsze wyglądają tak samo z obu stron?
Śmieję się i podaję mu nowy arkusz. Za oknem lipcowy deszcz, a w głowie wspomnienia. Oto malujemy ściany w pierwszym mieszkaniu, a Wojtek przypadkiem przyciska dłoń do świeżej farby. Oto jesteśmy w domu rodziców, gdzie po kryjomu przemalowuje tapety w moim dziewczęcym pokoju, gdy ja jestem w akademiku.
– Tylko żeby do 25-go skończyć – mówię. – Kacper wraca.
Wojtek kiwa głową i nagle bierze moją rękę, umazaną w kleju.
– Pamiętasz, jak w jego szkole kleiliśmy tapety?
Jak zapomnieć. My, odpowiedzialni rodzice pierwszoklasisty, zgłosiliśmy się do wspólnego klejenia. Ściany były pomalowane, a my nie wiedzieliśmy, iż taką farbę trzeba zeskrobać. Rano wszystkie paski, jakby na złość, odkleiły się. Musieliśmy na gwałtownie zdzierać farbę i zaczynać od nowa.
– No, wtedy naprawdę daliśmy plamę – uśmiecham się, rozprowadzając klej po odwrocie.
Wojtek prycha:
– Mówiłaś, iż nigdy więcej w życiu…
– …a proszę bardzo – kończę zaI wtedy, gdy ostatni kawałek tapety przywarł do ściany, a nasze dłonie splotły się w tym samym geście co lata temu, poczułam, iż remont skończyliśmy nie w mieszkaniu, ale w nas samych.