Nieplanowane spotkanie: prawda, która otworzyła oczy
Kinga wyjechała w delegację do Krakowa. Zameldowała się w hotelu i od razu rzuciła w wir pracy — spotkania, negocjacje, zadania. Późnym wieczorem, ledwo trzymając się na nogach ze zmęczenia, napisała do męża:
— Wszystko dobrze. Okropnie zmęczona. Idę spać.
Bartosz odpowiedział od razu:
— Ja też. U rodziców wykończyłem się, remont to nie żarty.
Po kąpieli Kinga położyła się do łóżka i gwałtownie zasnęła. Ale następnego ranka, wychodząc z pokoju, natknęła się na osobę, której najmniej się spodziewała.
— Bartek?! — wykrzyknęła zaskoczona. — Co ty tu robisz?
— Niespodzianka! — uśmiechnął się niepewnie. — Postanowiłem cię zaskoczyć…
Nie zdążył dokończyć. Drzwi pokoju Kingi otworzyły się i na progu stanął Krzysztof — jej kolega z pracy, z którym łączyło ją znacznie więcej niż służbowe relacje.
Kinga nie wierzyła własnym oczom. Nigdy nie przypuszczała, iż uwikła się w romans, ale nie potrafiła oprzeć się uwadze i czułości Krzysztofa. Bartosz — wiecznie zajęty, zimny i obojętny. Ich nastoletni syn Tomek dawno się odsunął. Kinga czuła się samotna i niepotrzebna.
A tu nagle — młodość, zainteresowanie, emocje. Krzysztof był młodszy, nieżonaty. Jego szczere komplementy i pełne zachwytu spojrzenie podnosiły jej samoocenę. Na delegację pojechali razem, choć mąż choćby nie spytał, dokąd i po co jedzie. Sam miał zamiar pojechać do rodziców — „pomóc przy remoncie”.
Tego wieczora zameldowali się w hotelu, później poszli na spacer, kolację, czuli się wolni. Kinga została u Krzysztofa na noc. Mężowi napisała, iż jest zmęczona i idzie spać. A rano…
…na korytarzu stanęli naprzeciw siebie — Bartosz wychodził z sąsiedniego pokoju, obok niego była olśniewająca blondynka, może dwudziestosiedmioletnia.
— Co się dzieje?! — wybuchnęli oboje.
— Ty miałeś być u rodziców! — zawołała Kinga.
— A ty u kolegi?! — wrzasnął Bartosz. — Dlaczego nazywa cię „kochanie”? Spałaś u niego?
— A ty? Kim jest Ola?
— Ona tu mieszka. Do niej przyjechałem. A teraz — pakuj się! Wyjeżdżamy.
W tym momencie Kinga dostała wiadomość od Krzysztofa:
„Jadę. Awantury to nie moja bajka. Powodzenia”.
Z drżącymi rękami spakowała rzeczy. Droga powrotna była koszmarem. Bartosz bez końca prawił jej kazania:
— Nie sądziłem, iż jesteś do tego zdolna. Jesteś matką, żoną! To podłość…
— Podłość? A ty? Obydwoje zawiniliśmy, Bartek. I szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy ma sens ratować ten związek.
— Nie chciałem rozwodu. Po prostu… zatęskniłem za czymś nowym. Ale gotów jestem zapomnieć. Dla rodziny. Dla Tomka.
Kinga milczała. Rozumiała: miłość odeszła. Gdyby była — nie doszłoby ani do jej romansu z Krzysztofem, ani do jego zdrady z Olą.
— Nie kochamy się już — w końcu powiedziała. — To już nie rodzina. Podwójna zdrada to koniec. Rozstaniemy się po dobremu. Mieszkanie podzielimy. Tomek zrozumie.
Bartosz ciężko westchnął:
— Jak to możliwe… Nie spodziewałem się, iż tak łatwo się zgodzisz. Myślałem… będziesz walczyć. Płakać, błagać. A ty…
— Wszystko minęło, Bartku. Nie trzymam urazy. Po prostu nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi.
— Dobrze. Niech mieszkanie zostanie wam z Tomkiem. Ja wynajmę coś na razie, potem kupię. Nie ma tragedii.
Kinga zdziwiła się. Hojność męża była niespodziewana. Nie żeby był skąpy, ale taki gest — to rzadkość.
— Dziękuję, Bartek.
Minął rok.
Kinga wracała z pracy. Jesień, spadające liście, lekki wiatr. Uwielbiała tę porę roku.
— Kinga! Cześć! — rozległ się znajomy głos.
— Bartek? Cześć. Co ty tu robisz?
— Byłem w okolicy, pomyślałem, iż się przespaceruję. Jak się masz? Jak Tomek?
— Wszystko w porządku. Ma dziewczynę z fioletowymi włosami… Moda, widocznie. Czasami przychodzą do nas. A ty?
— Sam. Pracuję, zbieram na kredyt. Często o tobie myślę… Pamiętasz, jak zgubiliśmy się nad morzem i potem piliśmy szampana na plaży?
— Pamiętam… Wszystko pamiętam, Bartku.
Długo spacerowali alejkami. Nagle wszystkie pretensje zeszły na dalszy plan. Pozostał tylko on i ona. Bez oskarżeń. Bez bólu.
— Kinga, tęskniłem… Ale bałem się to powiedzieć. Myślałem, iż mnie odtrącisz.
— Ja też tęskniłam, Bartek. Choć myślałam, iż to wolność. A w rzeczywistości… pustka.
— Chodź do domu? — cicho zapytał.
— Chodź, kochanie. Spróbujmy jeszcze raz. Może razem będziemy niańczyć wnuki… choćby te od dziewczyny z fioletowymi włosami.
Kinga roześmiała się i podała mu dłoń.
Zacząć od nowa… Czasami właśnie tego potrzeba.