Bożenna Wiśniewska stała przy kuchennym oknie, wpatrując się w swojego męża Wiesława, który grzebał w garażu przy jakiejś blaszanej części. W dłoniach ściskała pomiętą kartkę, którą znalazła w kieszeni dżinsów Justyny. Litery rozmazywały się przez łzy, ale raz jeszcze przebiegła wzrokiem po krótkich słowach: „Spotkajmy się o dziesiątej pod klatką. Babcia śpi jak zabita, nie usłyszy. Całuję. Twój Krzysiek”.
— Boże, za co mi to? — szepnęła, jeszcze mocniej gniotąc karteczkę.
Justyna pojawiła się w ich domu pół roku temu. Córka siostry Wiesława, Eweliny, która całe życie szukała szczęścia u różnych mężczyzn, piła i w końcu zginęła w wypadku. Szesnastoletnia dziewczyna została zupełnie sama. Oczywiście, ona i Wiesław nie mogli jej zostawić.
— Bożenka, to nasza krew — przekonywał wtedy mąż. — Gdzie miałaby iść? Do domu dziecka?
I Bożenna zgodziła się. Oni z Wiesławem nie mieli własnych dzieci – lekarze jeszcze dawno powiedzieli, iż to niemożliwe. Może los przysłał im taki podarunek na starość?
Jakże się myliła.
Na początku było dobrze. Justyna wydawała się posłuszna, wdzięczna. Pomagała w domu, dobrze się uczyła, nazywała ich ciocią Bożenną i wujkiem Wiesławem. Bożenna rozpływała się. Kupowała jej ładne ubrania, zapisała na zajęcia sportowe, choćby z angielskiego zatrudniła korepetytora.
— Patrzcie, jaka mądra dziewczyna u nas rośnie — mawiała do sąsiadek. — Same piątki przynosi.
Ale powoli coś się zmieniało. Justyna zaczęła być opryskliwa, odpowiadać niegrzecznie. Wracała do domu coraz później. Tydzień temu Bożenna znalazła puste miejsce w szufladzie, gdzie trzymała oszczędności.
— Justynko, wzięłaś pieniądze z komody? — spytała ostrożnie.
— Jakie pieniądze? — dziewczyna choćby nie oderwała wzroku od telefonu.
— No, odkładałam na nowe buty. Było tysiąc złotych.
— Nie brałam. Może sami wydaliście i zapomnieliście?
Bożenna wtedy nic nie powiedziała, ale coś ścisnęło ją w piersi. Pamiętała dokładnie – tych pieniędzy nie ruszyli.
Potem zaczęły się nocne wyjścia. Justyna myślała, iż jej nie słyszą, ale Bożenna spała czujnie, jak wszystkie starsze osoby. Słyszała, jak skrzypi deska na korytarzu, jak delikatnie obraca się klucz w zamku.
Chciała porozmawiać, ale za każdym razem, gdy próbowała, Justyna machała ręką lub wychodziła.
A teraz ta kartka. Bożenna nie miała pojęcia, kim był ten Krzysiek i co planowali w nocy.
— Bożenna, gdzie Justyna? — Wiesław wszedł do kuchni, wycierając ręce w ścierkę.
— W swoim pokoju. Znowu w telefonie.
— Może trzeba z nią porozmawiać? Zupełnie się rozpuściła.
— Próbowałam. choćby słuchać nie chce.
Wiesław usiadł przy stole i nalał sobie herbaty z dzbanka.
— A co to?
Bożenna podała mu kartkę. Mąż przeczytał i zmarszczył brwi.
— Gdzie znalazłaś?
— W kieszeni, jak prałam jej spodnie.
— To już poważna sprawa. Musimy z nią porozmawiać.
W tej chwili do kuchni weszła Justyna. Wysoka, chuda, z długimi ciemnymi włosami. Piękna, ale wzrok miała zimny, nieprzyjazny.
— A, o mnie gadacie? — rzuciła, otwierając lodówkę.
— Justynko, usiądź, proszę — poprosiła Bożenna. — Musimy porozmawiać.
— O czym?
— O tym — Wiesław pokazał kartkę.
Twarz dziewczyny na moment zastygła, ale gwałtownie się opanowała.
— No i co? To prywatne.
— Nie masz nic prywatnego — warknął Wiesław. — Mieszkasz u nas, jesteśmy za ciebie odpowiedzialni.
— Tak? A myślałam, iż wzięliście mnie z litości — Justyna usiadła, ale trzymała się wyzywająco. — Dobrzy wujcio i ciocia zaopiekowali się sierotą.
— Justyna! — oburzyła się Bożenna. — Jak możesz tak mówić? Kochamy cię jak własną córkę!
— Kochacie? — zaśmiała się drwiąco. — To dlaczego kontrolujecie każdy mój krok? Dlaczego nie mogę spotkać się z chłopakiem?
— Bo jesteś dzieckiem — wtrącił Wiesław. — I nie wiemy, kim on jest.
— Krzysiek jest w porządku. On mnie rozumie, nie tak jak wy.
— Ile on ma lat? — spytała Bożenna.
Justyna zawahała się.
— Dwadzieścia jeden.
— Co?! — Bożenna aż podskoczyła. — Ty masz szesnaście! To przestępstwo!
— To nie przestępstwo! — wrzasnęła Justyna. — Kochamy się!
— Miłość — pokręcił głową Wiesław. — W twoim wieku to nie miłość, a głupota.
— Nic nie rozumiecie! — dziewczyna zerwała się od stołu. — Jesteście starzy, nigdy nie mieliście dzieci, skąd macie wiedzieć?!
Słowa uderzyły Bożennę jak policzek. Zbladła i chwyciła się za serce.
— Justyna, po co tak… — zaczął Wiesław, ale przerwała mu.
— Co, prawda boli? Nie prosiłam, żebyście mnie brali! Lepiej by mi było w domu dziecka!
— Więc się spakuj i wynoś! — nie wytrzymał Wiesław. — Skoro my tacy okropni!
— Wiesiu, nie mów tak — szepnęła Bożenna.
— Niech idzie do swojego Krzyśka, skoro jej nie potrzebujemy!
Justyna spojrzała na nich wyzywająco.
— Dobrze. Spakuję się i pójdę. A pieniądze, które na mnie wydaliście, oddam. Krzysiek pomoże.
Wyszła, trzasnąwszy drzwiami. Bożenna wybuchnęła płaczem.
— Wiesiu, co my zrobiliśmy…
— Nic nie zrobiliśmy. Ona sama wybrała.
— Ale to dziecko. Co z nią będzie?
Wiesław objął żonę.
— Nie wiem, Bożenka. Nie wiem.
Z pokoju Justyny dochodził odgłos pakowania. Bożenna chciała podejść, ale nie miała siły.
Po godzinie Justyna wyszła z plecakiem i torbą.
— No to idę — rzuciła, nie patrząc na nich.
— Poczekaj — Bożenna wstała. — Może nie tak? Porozmawiajmy spokojnie.
— O czym? Sami kazaliście mi iść.
— Wiesław się uniósł. Nie chcemy, żebyś odchodziła.
— A ja chcę. Krzysiek wynajął mieszkanie, będę z nim mieszJustyna wyciągnęła klucze z kieszeni, ale nagle jej ręce zadrżały, a łzy spłynęły po policzkach – wtedy zrozumiała, iż ten zimny, obcy parapet nigdy nie zastąpi ciepła rodzinnego domu.