Przyjechałam do syna, ale kazał mi spać w hotelu!

newsempire24.com 4 dni temu

Przyjechałam do syna, a on mnie do hotelu wyrzucił!

W spokojnej wiosce nad Wisłą, gdzie powietrze pachnie kwitnącymi jabłoniami, mieszkamy z mężem w przestronnym domu, który zawsze stoi otworem dla gości. Mamy wygodny pokój gościnny, a jeżeli brakuje miejsc, z przyjemnością oddamy własne łóżko, byle tylko nikomu nie było ciasno. Tak nas wychowano: nakarmić, ogrzać, ugościć — to świętość. Nasze drzwi nigdy nie zamykają się przed rodziną i przyjaciółmi.

Przez lata małżeństwa doczekaliśmy się trójki dzieci. Najstarsza córka, Hania, mieszka niedaleko, w sąsiednim miasteczku. Widujemy się niemal co tydzień, a jej mąż, prawdziwy anioł, zawsze chętnie pomaga nam w gospodarstwie. Z takim zięciem to miałam prawdziwe szczęście.

Młodsza, Zosia, studiuje w wojewódzkim mieście. Marzy o karierze i ja ją rozumiem — dzieci mogą poczekać, a marzenia trzeba łapać, póki młoda. Często dzwoni, dzieli się nowinami i wiem, iż zawsze znajdzie dla nas czas.

A syn, Krzysiek, wyjechał daleko — do Pomorskiego. Po studiach z kolegą założył firmę i teraz żyje tylko pracą. Ma żonę, Kingę, i siedmioletniego synka, mojego ukochanego wnuczka Wojtusia. Ale z synową jakoś nam nie po drodze. Kinga jest z innego świata: chłodna, zamknięta w sobie, wiecznie niezadowolona. Nasza wieś wydaje jej się nudna, a Wojtusia choćby zniechęca do odwiedzin. Ostatnio wytrzymali u nas tylko dwa dni, po czym Kinga oznajmiła, iż „nie może tu oddychać”. Krzysiek czasem przyjeżdża sam, by uniknąć awantur.

W tym roku mąż wziął urlop i postanowiliśmy odwiedzić syna. Przez te wszystkie lata ani razu nie byliśmy u niego, a tak bardzo chcieliśmy zobaczyć, jak sobie urządził. Oczywiście uprzedziliśmy go z wyprzedzeniem, żeby nie spaść jak grom z jasnego nieba.

Krzysiek przywitał nas na dworcu z uśmiechem. Kinga, ku mojemu zdziwieniu, nakryła do stołu — skromnie, ale zawsze. Gadaliśmy, śmialiśmy się i już myślałam, iż może jednak nie jest tak źle. Ale gdy nadszedł wieczór, serce mi się rozpadło na kawałki. Krzysiek oznajmił, iż będziemy spać w hotelu. Myślałam, iż źle słyszę. Hotel? My, rodzice, przyjeżdżamy do własnego syna, a on nas — do hotelu?

O ósmej wieczorem zamówił taksówkę i zawiózł nas do jakiejś nędznej dziury. Zimno, wilgotno, łóżko skrzypi, a w kącie śmierdzi pleśnią. Siedzieliśmy z mężem w osłupieniu, nie wierząc, iż syn mógł nas tak potraktować. Ja bym z przyjemnością spała na podłodze w ich mieszkaniu, nie potrzebuję pałacu! Okazało się, iż Kinga postawiła sprawę jasno: w ich domu nie ma dla nas miejsca.

Rano obudziliśmy się głodni. W hotelu nie było kuchni, a lokalna knajpa przekraczała nasze możliwości finansowe. ZadzwoniDo Krzysztofa i wściekła Hania już tam na niego czekała z długim wykładem o tym, co to znaczy szacunek dla rodziców.

Idź do oryginalnego materiału