Przyjaciółka, która doprowadza do szału: opowieść o przerażającej przyjaźni.

twojacena.pl 5 godzin temu

Słuchaj, miałam zawsze naturę samotnika, wolałam swój spokój od hałaśliwych spotkań. Po ślubie czułam, iż w mężu znalazłam wszystko, czego mi brakowało – ciepło, zrozumienie i wsparcie. Było nam dobrze w tej naszej bańce we dwoje. Przyjaźnie miałam nieliczne, ale mocne: dwie przyjaciółki, każda w innym mieście, czasem się odzywałyśmy, pisałyśmy. To było właśnie to – rzadkie, ale szczere. I w sumie mi wystarczało.

Aż pojawiła się ona. Alina.

Nie wiem nawet, jak się wślizgnęła w moje życie. Spotkałyśmy się przypadkiem, pogadałyśmy, wymieniłyśmy numery. Na początku było niewinnie: życzenia świąteczne, drobne uprzejmości, troska. Ala jakby wplotła się w moją codzienność, ale nie dało się tego odwrócić – wszystko wydawało się takie słodkie. Aż w końcu zrozumiałam: to nie jest moja droga. Była z innego świata, a jej poufałość w towarzystwie moich znajomych i współpracowników czasem mnie zawstydzała. Po jej „żartach” zapadała cisza, którą musiałam na gwałtownie zagłuszać śmiechem. Tłumaczyłam ją zawsze tymi samymi słowami: „Alina to złota kobieta. Nie oceniajcie po pozorach”.

Czuła, kiedy miałam gości, i pojawiała się akurat wtedy. Bez zaproszenia. Z butelką prosecco w ręce. choćby jeżeli w domu byli ludzie, dla których to było nie na miejscu. I za każdym razem – toast. Długi, patetyczny, w którym przedstawiałam się niczym święta: „…ja i Kinga, choć nie jedna nas matka urodziła, to jednak z jednego ciasta…”. Wstyd, zażenowanie, obrzydzenie.

Mąż jej nie znosił. Uważał, iż daję sobą manipulować, bo jestem zbyt miękka. Odgryzał się jej równie kwiecistymi komplementami, po czym znikał, zostawiając mnie samą w tym „teatrze absurdu”. Często się kłóciliśmy przez Alinę. Ja zarzucałam mu sztywniactwo, on mnie – ślepotę.

Ale do rzeczy. Ala była w moim życiu 12 lat. I przez te lata niby nic strasznego się nie działo. Aż nagle wszystko się zmieniło.

Na jedne urodziny podarowała mi elegancką bieliznę z nylonu. Po pierwszym dniu noszenia dostałam wysypki. Diagnoza – alergia na syntetyki. Od tamtej pory tylko bawełna. Wtedy choćby mi do głowy nie przyszło, żeby wiązać to z Aliną.

Kilka miesięcy później moje lekko falowane włosy zrobiły się kręcone jak u mulatki. Plątały się, wypadały garściami. Męczyłam się, aż w końcu wyrzuciłam szczotkę – też prezent od Ali. Włosy zaczęły wracać do normy.

Potem zniknęła spora suma z portfela. Tego, który dostałam od niej na Dzień Kobiet. Mąż wtedy pierwszy raz rzucił: „Kto inny mógłby kupić taki paskudny portfel?”.

Moja córka Zosia źle się czuła po każdych odwiedzinach Aliny. Nudności, gorączka, wymioty. Mąż żartował: „Zosię od Aliny rzyga”. Śmialiśmy się. Niesłusznie.

Nasz kot, Mruczek, był z nami 7 lat – spokojny, wykastrowany, flegmatyczny. Raz wyjechaliśmy na dwa dni. Ala zaopiekowała się nim, zabrała do siebie. Po powrocie kot niespodziewanie rzucił się na mnie – rozdarł mi ramię do krwi. Od tamtej pory stał się agresywny. I za każdym razem, gdy zachowywał się dziwnie, ktoś mówił: „…a to przez to, iż był u Aliny…”.

Wciąż nic nie rozumiałam. Aż stało się to.

Odprowadzając Alinę, odruchowo wzięłam pilot i włączyłam kamerę w klatce. Kamera była ukryta – tylko rodzina o niej wiedziała.

Na ekranie zobaczyłam: Alina kuca przed naszymi drzwiami i… czyści wycieraczkę. Potem wyjmuje coś z torby, wspina się na palce i wkłada to nad framugą. Wychodzi.

Kiedy, zdrętwiała, podeszłam i pogładziłam drzwi – ukłółam się. Wystawały tam trzy zardzewiałe igły. A pod wycieraczką – ziarna ułożone w dziwny wzór. Nigdy bym ich nie znalazła – sprzątaczka regularnie myje podłogę, choćby pod wycieraczką.

Zawinęłam igły i ziarna w papier i schowałam do wieczora.

Mąż wysłuchał mnie i po raz pierwszy w 15 lat małżeństwa nazwał mnie głupią. Nie poczułam się urażona – miał rację. Zebrał wszystkie prezenty od Aliny, od kartek po broszki, i wywiózł za miasto. Wyrzucił w bagno. „Żeby nikomu się nie dostały”.

Zadzwoniłam do Aliny i powiedziałam tylko jedno:

— Wiesz o co chodzi. Zrób tak, żebyśmy się nigdy więcej nie spotkały. To w twoim interesie.

Potem poszłam do kościoła. Poświęciłam mieszkanie. I tyle. Zniknęła.

Po jej odejściu dziwne rzeczy ustały: Zosia przestała wymiotować, Mruczek znów był spokojny. Tylko bielizny z syntetyków przez cały czas nie mogę nosić. Jakby znak: „Strzeż się Danaów, niosących dary”.

Nie wierzyłam w uroki. Ale teraz… teraz już nie jestem pewna.

Idź do oryginalnego materiału