Przyjaciółka gotuje cuda z cukinii i ziemniaków: bosko i zachwycająco!

newsempire24.com 7 godzin temu

Moja przyjaciółka Ewa gotuje niesamowicie. Bosko, wyśmienicie, z cukinii i ziemniaka potrafi wyczarować coś takiego, takiego…! A ciasta! A rumiane mięso wszelkiego rodzaju!
Ale nie o tym chciałam mówić.

Ewa ma nadwagę. Sporo nadwagi, ale jest naprawdę piękna, gładka jak różowe jabłuszko, pełna energii, ani zadyszki, ani problemów z ciśnieniem. Ma męża, z którym żyje już piętnaście lat. Przez te wszystkie lata jej mąż Bartosz z lubością, z pieprzykiem, dokuczał jej z powodu tej nadwagi. Bardzo kreatywnie, z pomysłem. Przy znajomych. Przy obcych. Wymyślał niby czułe przezwiska – moja krówko. Mój hipopotamku. Ojej, ona mi na nogę nadepnęła, złamała mi pół Bartosza.

Chwalił znajome fitneski i w ogóle wszystkie, które miały szczęście do genów. Kilka razy i mnie się dostało tych wątpliwych komplementów, i zupełnie daremnie rzucałam się bronić Ewy, tłumacząc coś o metabolizmie, dziedziczności – bez sensu.

Ewa zawsze świetnie trzymała fason, choćby się uśmiechała na te żarty. Sama żartowała ze swojej figury. Po urodzeniu córki sytuacja się pogorszyła, córka odziedziczyła jej kształty „jabłuszko”, i Bartosz, gdy dziewczynka weszła w wiek dojrzewania, przerzucił się na nią: no gdzie ty tyle wciskasz, będziesz jak matka, spójrz na siebie, czy naprawdę nie chcesz być ładna, a nie jak to bezkształtne roślinożerne stworzenie!

I wtedy Ewa nagle się ocknęła, porozmawiała z mężem raz, drugi, trzeci, iż tak nie można, ale oczywiście bez skutku. A rok temu nagle nastąpił wybuch. Nie byłam tam, opowiedziano mi. Gdy Bartosz jak zwykle w towarzystwie popisywał się dowcipem na temat figury żony, ona nagle powiedziała: Bartosz, wiesz co, mam dość. Nie podoba ci się moja figura – nie zatrzymuję, idź, szukaj chudej, mnie już wystarczy.

Zamówiła taksówkę, odjechała do domu. Bartosz dalej się wygłupiał i żartował, nie spieszył się za żoną. Gdzie ona, mówi, pójdzie. Poszumi i się uspokoi. Sama przecież wie, iż wygląda jak przejrzały pomidor. choćby znajomi próbowali mu tłumaczyć, iż nie ma racji, iż Ewa wygląda świetnie, ale oczywiście na próżno.
W domu Ewy nie było. I córki też. Okazało się, iż zabrały rzeczy i wyjechały do rodziców Ewy, mają dom w innej dzielnicy. Do szkoły trochę niewygodnie dojeżdżać, ale cóż. Drugim ciosem było to, iż Ewa wniosła o rozwód, Bartosz nie mógł uwierzyć: co, naprawdę przez te żarty?! Nie może być! Pewnie ma kochanka! Chociaż nie, komu taka gruba potrzebna…

Pewnie już się domyślacie. Kochanka nie było, po prostu Ewie naprawdę się znudziło. Pracuje na dobrym stanowisku w dużej firmie, zarabia bardzo przyzwoicie, rodzice pomogli – i oto, nie czekając na podział wspólnego mieszkania, kupiła sobie i córce porządne dwupokojowe w nowym budynku.
Po podziale majątku Bartosz został z kawalerką. I samochód musiał sprzedać, pieniądze podzielili. Alimenty jeszcze przez trzy lata, pensja mała, po odjęciu ćwierci wychodzi sobie średnio. A najgorsze – Bartosz opowiada znajomym, iż jego była, suka, przyzwyczaiła go przez piętnaście lat do smacznego jedzenia, teraz musi żywić się półproduktami albo chodzić na obiady do mamy po pracy. Jej kurczak, mówi, śni mu się po nocach. Jej pilaw. Ciasta! Rzędy ciast z przeróżnymi nadzieniami! Budzi się ze łzami w oczach. Baby znaleźć? Znalazł. Gotuje jakieś paskudztwa, jeść się nie da. No tak, szczupła, no względnie, w naszym wieku modelki już nie występują. Młodej czemu nie znalazł? No jakoś nie wyszło, pensja za mała, i sam wygląda nieco nie jak Apollo, brzuszysko, łysina, zadyszka. Pięćdziesiątka jednak.

Najbardziej, mówi, boli – iż Ewa schudła. Nie dużo, ale zauważalnie, ze dwa rozmiary na pewno. Wspólni znajomi przekazują – dla siebie i córki gotuje zupełnie inaczej, też smacznie, ale więcej warzyw, one z córką nigdy za mięsem nie przepadały. A słodkie ciasta też bardziej Bartosz wymagał, lubił słodycze. Ostatnio, mówi, spotkał ją w markecie – oniemiał. Podszedł, mówi jej: no, a ty niczego sobie teraz, choćby mi się bardzo podobasz. No dalej, mówi, niech tam, spróbujemy od nowa. Jak to spierdalaj? Co znaczy spierdalaj?

Bardzo się obraził. Ja, mówi, do niej z całym sercem, a ona mnie odprawiła. Gdyby nie ja, mówi, do dziś chodziłaby jak krowa, niewdzięcznica, cyniczna… kobieta…

Życie bywa sprawiedliwe – czasem trzeba odejść, by ktoś w końcu zobaczył, co stracił.

Idź do oryginalnego materiału