Przyjaciółka chciała oddać dziecko do sierocińca, ale los miał inne plany

twojacena.pl 6 godzin temu

Kilka lat temu nasza rodzina w końcu spełniła swoje marzenie — przeprowadziliśmy się do przestronnego, trzypokojowego mieszkania. W dwupokojowym było już ciasno z dwoma synami, a sytuacja finansowa męża znacznie się poprawiła. Nowe lokum nie tylko zmieniło naszą przestrzeń, ale i zapoczątkowało nową przyjaźń: w sąsiednim mieszkaniu mieszkała młoda para z córeczką, z czasem tak się zżyliśmy, iż staliśmy się niemal jedną rodziną. Razem świętowaliśmy, jeździliśmy za miasto, a dzieci bawiły się wspólnie z radością.

Wszystko zdawało się toczyć zwyczajnym rytmem, aż pewnego dnia dotarła do nas straszna wiadomość: sąsiad, Łukasz, zachorował na ciężką chorobę. Ja i mój mąż nie mogliśmy uwierzyć — taki pełen życia, radosny człowiek, i nagle… Anna, jego żona i moja bliska przyjaciółka, zaczęła gasnąć w oczach — schudła, zamknęła się w sobie. Starałam się ją wspierać, jak tylko mogłam, zapewniałam, iż wszystko będzie dobrze, żartowałam, by choć na chwilę wywołać uśmiech. Ale lekarze nie dawali nadziei.

Przez kilka miesięcy pomagaliśmy tej rodzinie, jak tylko potrafiliśmy. Wzięliśmy pożyczkę, nosiliśmy jedzenie, zabieraliśmy ich córeczkę Zosię na spacery. A potem Łukasz odszedł. Po prostu przestał być — jakby wyrwano kawał serca. Anna była jak cień siebie, pogrążona w bólu. Przez pierwsze tygodnie po pogrzebie niemal nie opuszczałam jej. ale niedługo zaczęła się oddalać: zamknęła się w sobie, unikała spotkań, tylko mała Zosia czasem wpadała do nas — pobawić się, coś zjeść, po prostu posiedzieć w spokoju i cieple.

Pewnego ranka Zosia przyszła do mnie i cichutko poprosiła o jedzenie. Była głodna. Gdy jadła, zaniepokojona, poszłam do Anny. W mieszkaniu unosił się zapach alkoholu, a Anna spała na podłodze, wśród porozrzucanych rzeczy. W lodówce — pustka. Próbowałam z nią rozmawiać, błagałam — bezskutecznie. Coraz głębiej pogrążała się w otchłani, a Zosia po szkole coraz częściej przychodziła do nas. Głaskałam ją po głowie, obiecywałam, iż jej nie zawiodę, i czułam, iż to już nasze dziecko. Zawsze marzyliśmy z mężem o córce. I oto los przyprowadził nam tę dziewczynkę.

Pewnego dnia wyszłam na balkon przewietrzyć mieszkanie i nagle usłyszałam kłótnię z ulicy. Poznałam głos Anny.

— Zosia, gwałtownie się ubieraj, mówiłam!

— Nie chcę! Chcę do cioci Kasi! Ona na mnie czeka! — łkała dziewczynka.

Zbiegłam na dół, do klatki. Anna była ewidentnie pijana i ciągnęła Zosię za rękę.

— Ania, co ty robisz?! choćby nie jesteś w stanie iść! — krzyknęłam.

— To moje dziecko! Robię, co chcę! — wrzasnęła w odpowiedzi.

— Nie jesteś teraz przy zdrowych zmysłach, zostaw ją! Nie pójdzie z tobą!

Nagle Anna, w furii, wyrwała Zosi rękę, pchnęła ją w moją stronę i krzyknęła:

— Zabieraj ją! Rób z nią, co chcesz! I tak już mi niepotrzebna!

Zosia szlochała. Przytuliłam ją mocno, szepcząc:

— Jestem przy tobie, kochanie, wszystko będzie dobrze.

Od tamtej chwili Zosia zamieszkała z nami. niedługo sąd odebrał Annie prawa rodzicielskie. Z mężem złożyliśmy dokumenty na adopcję i po kilku miesiącach oficjalnie staliśmy się rodzicami Zosi. Przeprowadziliśmy się do innego miasta. Synowie dorosli, założyli rodziny, a Zosia poszła na studia, gdzie poznała przyszłego męża. Nie traciliśmy kontaktu, pisaliśmy, dzwoniliśmy.

Aż pewnego dnia obudziłam się od słów, których się nie spodziewałam:

— Mamo, wstawaj, przyjechaliśmy!

Siedziałam na łóżku, nie wierząc własnym oczom: Zosia stała w drzwiach, promienna, z mężem i walizkami.

— Przyjechaliście na tydzień? — zapytałam ze łzami.

— Nie. Na stałe. Chcemy tu mieszkać, w moim rodzinnym mieście. Szukamy domu.

— To zostańcie u mnie! Miejsce jest! — uściskałam ją i nagle zauważyłam, jak delikatnie gładzi brzuszek. — Jesteś w ciąży?

— Tak, już czwarty miesiąc, mamo…

Łzy same popłynęły. Nasz dom wypełnił się nowym światłem, nowym życiem. Urodził się chłopczyk, a ja znów zostałam babcią. Synowie przyjeżdżali w odwiedziny, dom ożył, rozbrzmiewał dziecięcym śmiechem. Patrzyłam na moją rodzinę — na córkę, wnuka — i wiedziałam: przed laty los podjął decyzję za nas wszystkich. I była to decyzja adekwatna. Czasem największe cierpienie prowadzi nas tam, gdzie powinniśmy być.

Idź do oryginalnego materiału