Jeszcze spała, gdy w ciszy sobotniego poranka rozległo się natarczywe pukanie do drzwi. Ocknęła się, siadając na łóżku. Kto mógł przyjść tak wcześnie? Nie spodziewała się nikogo.
Otworzyła drzwi i zamarła: na progu stały jej koleżanki z pracy — Kinga, Marzena i Grażyna. W rękach Kingi błyszczał termos, a Marzena trzymała pudełko z sernikiem.
— Co wy tu robicie?! — wykrztusiła. — Przecież dziś wolne!
— Właśnie dlatego — odparła Kinga, wchodząc do mieszkania jak u siebie. — Gdzie jest twoja córeczka?
— Kasia śpi… Co się stało?
— Nic się nie stało. Pakuj ją i siebie. Jedziecie z nami na wypoczynek nad jezioro. Sprzeciwu nie przyjmujemy.
Jagna oniemiała. Nie rozumiała, co się dzieje. Jak to — jechać? Teraz?
— Mówiłam w pracy, iż nie mogę…
— Wiemy dlaczego — cicho powiedziała Marzena. — I wstyd nam, iż wcześniej tego nie zauważyłyśmy.
Jagna zbladła.
— O czym wy mówicie?
— Wiemy wszystko — Kinga westchnęła. — Że po rozwodzie sama ciągniesz dziecko, iż twój ex nie płaci alimentów, iż ledwo wiążesz koniec z końcem, a i tak nikomu się nie poskarżyłaś.
Jagna milczała. W gardle ścisnęło ją jak kleszczem.
— Nie… nie chciałam narzekać. Myślałam, iż dam radę…
— I dajesz — wtrąciła Grażyna. — Ale dawać radę to nie znaczy wegetować. Jesteśmy przyjaciółkami, Jagna. A przyjaciele nie pozwalają tonąć.
— Wszystko załatwiłyśmy — Kinga wyjęła z torebki bon do ośrodka. — Bilety, jedzenie, nocleg — wszystko po naszej stronie. Ty masz tylko przyjść z Kasią.
Jagna spuściła wzrok. Wstydziła się. Przyjmować pomoc — to trudne. Ale jeszcze trudniej było dusić się w samotności.
— Ale… nie mam choćby ubrań…
— Masz nas — odparła Kinga twardo. — Marzena przyniosła rzeczy po swojej córce. Wszystko jak nowe, idealne do szkoły.
— Zeszytów i flamastrów też nie brakuje — do przedpokoju wszedł Witold z torbą pełną przyborów. — Wszystko, co potrzebne.
— Nie wiem, co powiedzieć…
— Nic nie musisz — Grażyna przytuliła ją. — Uwierz tylko, iż zasługujesz nie tylko na trudności, ale też na odpoczynek i wsparcie.
Dwie godziny później autokar wyruszył z miasta. Kasia tuliła nowy plecak na kolanach matki. Jagna patrzyła przez okno, ściskając w dłoniach ciepły termos. Po raz pierwszy od dawna poczuła w piersi coś, co przypominało nadzieję.
Nie miała szczęścia do mężczyzn. Ale, jak się okazało, miała niesamowite szczęście do ludzi, którzy otaczali ją teraz.