Przyjechali z walizkami
— Oszalałaś! Gdzie ja mam schować te wasze walizki?! — krzyczała Halina Kazimierzowa do słuchawki, wymachując wolną ręką. — Mieszkanie mam kawalerkę, słyszysz? Kawalerkę! A was tam ile, czworo?!
— Mamo, nie krzycz tak! — odezwał się głos córki. — Jest nas tylko troje, Krzysiek został w Poznaniu, ma sesję. A my z Bartkiem i Zosieńką tylko na tydzień, dopóki nie znajmiemy wynajętego mieszkania.
— Tydzień?! — Halina Kazimierzowa mało nie upuściła słuchawki. — Kasia, kochanie, ty masz pojęcie, ile ja mam metrów? Tu choćby kot Puszek miejsca nie znajdzie! A wy macie dziecko, gdzie ono ma spać? Na mojej kanapie?
— Mamo, położymy coś na podłodze, nie martw się. Ważne, iż dach nad głową. A Zosia jest mała, nie zajmuje dużo miejsca.
Halina Kazimierzowa spojrzała na swoją kawalerkę. Rozkładana sofa, na której spała, stare fotel po nieżyjącej teściowej, malutka kuchnia z lodówką, która działała raz na dwa. Na parapecie stały doniczki z pelargonią — jedyna euforia w tej ciasnej przestrzeni.
— Kasiu, może do hotelu? Ja jestem emerytką, ledwie wiążę koniec z końcem…
— Mamo, co ty! Jaki hotel, kiedy ledwie starczyło nam na bilety! Słuchaj, już jesteśmy w pociągu, jutro rano będziemy. Tylko trochę miejsca zrób, dobrze?
Pikanie. Córka się rozłączyła.
Halina Kazimierzowa opadła na fotel, wpatrując się w telefon. Kasia z rodziną jechała z Poznania do Warszawy, postanowili zmienić życie. Zięć Bartek obiecywał dobrą pracę w stolicy, a na razie mieli zamieszkać u niej. U niej, w maleńkiej kawalerce na obrzeżach, gdzie ledwie sama się mieściła.
Puszek, rudy kot z białą łatką na piersi, ocierał się o jej nogi, mrucząc.
— No cóż, Puszku — pogłaskała go Halina Kazimierzowa — szykuj się na gości. Będzie nas tu jak śledzi w beczce.
Wstała, obrzuciła mieszkanie krytycznym wzrokiem. Szafa zajmowała pół pokoju, na półkach piętrzyły się rzeczy zbierane przez lata. Zdjęcia w ramkach, książki, które czytała po kilka razy, wazoniki i figurki, prezenty od córki.
— Trzeba będzie posprzątać — westchnęła.
Sąsiadka z klatki, Zofia Stanisławowa, właśnie wychodziła z mieszkania z workiem na śmieci.
— Halina Kazimierzowa, co to tak wcześnie sprzątacie? — zainteresowała się, widząc, jak taszczy pudła.
— Córka z rodziną przyjeżdża. Na pobyt — krótko odpowiedziała Halina, nie chcąc wdawać się w szczegóły.
— O, jak miło! W gości? — Zofia Stanisławowa była wielką gadułą.
— Nie w gości. Na stałe. No, dopóki nie znajdą mieszkania.
— Ojej, a u was tak ciasno… — Zofia Stanisławowa znacząco pokiwała głową. — Młodzi teraz, nic nie rozumieją. Myślą, iż rodzice wszystko im powinni.
— Zofia Stanisławowa, spieszy mi się — przerwała Halina. Sąsiadka miała zwyczaj moralizować, a teraz nie było na to czasu.
Wieczorem siedziała w kuchni, piła herbatę i rozmyślała. Kasia — jej jedyna córka, po rozwodzie wyszła za Bartka, urodziła Zosię. Wnuczka miała już cztery lata, a Halina widziała ją tylko kilka razy, gdy jeździła do Poznania. Droga droga, emerytura mała — nie ma co się rozpędzać.
Zięć pracował w fabryce, ale zaczął się tam redukować. Kasia siedziała w domu z dzieckiem, dorabiała korepetycjami. Wynajmowali mieszkanie, a gdy sytuacja się pogorszyła, uznali, iż w Warszawie jest więcej perspektyw.
Puszek wskoczył na kolana, zwijając się w kłębek. Halina go głaskała, myśląc o jutrze.
— Jak my się tu pomieścimy, Puszku? — szeptała. — I co najważniejsze, z czego wyżyjemy? Emerytura ledwie starcza dla nas dwojga, a tu nagle będzie nas pięcioro.
Rano obudził ją dzwonek do drzwi. Na zegarku było wpół do siódmej. Halina narzuciła szlafrok, boso pobiegła otworzyć.
W progu stała Kasia z ogromną walizką, obok Bartek z dwiema torbami, a między nimi — mała dziewczynka z jasnymi loczkami, która przecierała senne oczka.
— Mamusiu! — Kasia rzuciła się matce w ramiona. — Jak ja się stęskniłam!
— Kasia, córeczko — Halina przytuliła córkę, czując, jak schudła. — Wchodźcie, czemu stoicie w progu?
— Dzień dobry, Halino Kazimierzowo — Bartek postawił torby, podał rękę. — Dziękujemy, iż nas przygarniacie.
— No co ty, Bartku, przecież jesteśmy rodziną.
Zosia schowała się za nogę taty, przypatrując się nieznanej babci.
— Zosiu, no czego się chowasz? To przecież babcia Halinka — Kasia przykucnęła przy córeczce. — Pamiętasz, oglądaliśmy zdjęcia?
— Witaj, słoneczko — Halina pochyliła się do wnuczki. — Jaka ty śliczna! Zupełnie jak mama, gdy była mała.
Zosia lekko się uśmiechnęła, ale wciąż trzymała się taty.
— Pewnie jesteście głodni po podróży? — ocknęła się Halina. — Wchodźcie, zaraz coś zrobię.
Weszli do pokoju, i Halina zobaczyła, jak Kasia z Bartkiem wymienili spojrzenia. Tak, miejsca było mało. Bardzo mało.
— Mamo, a gdzie my— Mamo, a gdzie my położymy nasze rzeczy? — zapytała nieśmiało Kasia.