Przeżyłam życie w służbie dzieciom, aż odkryłam prawdziwe życie w wieku 48 lat.

polregion.pl 1 dzień temu

Całe życie spędziłam w służbie moich dzieci, aż w końcu w wieku 48 lat odkryłam, co to znaczy naprawdę żyć.

Zawsze byłam służącą swoich dzieci, aż pewnego dnia, gdy skończyłam 48 lat, zrozumiałam, iż moje życie gdzieś uciekło.

Bożena siedziała na sfatygowanej kanapie w swoim mieszkaniu w Łodzi, wpatrując się w odklejające się tapety, których nie zmieniała od dwóch dekad. Jej dłonie, pokryte śladami po latach prania, gotowania i sprzątania, bezładnie spoczywały na kolanach. Była matką trójych dzieci i żoną, która zawsze stawiała rodzinę na pierwszym miejscu. Ale w wieku 48 lat nagle uświadomiła sobie: przez całe życie nie była ani matką, ani żoną, tylko służącą. Służącą we własnym domu, gdzie jej marzenia rozpuściły się w wiecznej rutynie.

Jako centrum jej wszechświata stali się: Tomek, Kasia i Ola. Od ich narodzin Bożena zapomniała, co to znaczy myśleć o sobie. Wstawała o piątej rano, żeby przygotować śniadanie, ubrać ich do szkoły, sprawdzić lekcje, wyprać ubrania, podczas gdy jej własne sukienki w szafie zbierały kurz. Gdy Tomek jako dziecko zachorował, spędzała przy nim noce, zapominając o śnie. Gdy Kasia zapragnęła tańczyć, Bożena oszczędzała na wszystkim, by opłacić zajęcia. Gdy Ola marzyła o nowym telefonie, dorabiała, żeby jej go kupić. Nigdy nie zastanawiała się, czego chce ona sama. Wierzyła, iż jej rolą jest dawać wszystko, do ostatniego tchu.

Jej mąż, Andrzej, nie był lepszy. Wracał z pracy, siadał przed telewizorem i czekał na obiad, jakby to była oczywistność. Jesteś matką, to twój obowiązek mówił, gdy Bożena odważyła się narzekać na zmęczenie. Wtedy milkła, połykając łzy, i kręciła się jak wiewiórka w klatce. Jej życie sprowadzało się do jednego: uszczęśliwać innych, choćby jeżeli w zamian dostawała tylko okruchy uwagi. Dzieci rosły, stawały się coraz samodzielniejsze, ale ich żądania nie malały. Mamo, ugotuj coś smacznego, Mamo, wypierz moje dżinsy, Mamo, daj pieniądze do kina. Bożena wykonywała polecenia jak automat, nie widząc, jak jej własne życie wymyka się z rąk.

W wieku 48 lat czuła się jak cień. W lustrze widziała kobietę ze zmęczonymi oczami, siwymi włosami, na które nie miała czasu, i szorstymi od pracy dłońmi. Jej przyjaciółka, Grażyna, pewnego dnia powiedziała: Bożena, żyjesz dla innych. Ale gdzie w tym wszystkim jesteś ty?. Te słowa ją poruszyły, ale tylko wzruszyła ramionami. Czy mogła postąpić inaczej? Była matką, żoną, jej obowiązkiem było dbać o rodzinę. A jednak gdzieś głęboko zaczęła tlić się iskra maleńkie światełko, które niedługo miało wszystko zmienić.

Przełom nastąpił niespodziewanie. Tego dnia Kasia, już dorosła, rzuciła obojętnie: Mamo, znowu źle wyprałaś moje rzeczy, są do wyrzucenia!. Bożena, która spędziła noc na prasowaniu, zastygła. Coś w niej pękło. Spojrzała na córkę, na porozrzucane rzeczy, na kuchnię pełną brudnych naczyń i zrozumiała: już nie da rady. Już nie chce. Tego wieczoru nie ugotowała obiadu. Po raz pierwszy od dwudziestu lat zamknęła się w swoim pokoju i płakała nie z żalu, ale z przerażenia, iż jej życie przeciekło jej przez palce.

Następnego dnia Bożena zrobiła coś, na co nigdy wcześniej nie miała odwagi: poszła do fryzjera. Siedząc w fotelu, patrzyła, jak jej matowe włosy spadają pod nożycami, i czuła, jak ciężar przeszłości odpływa. Kupiła sobie sukienkę pierwszą od lat, nie zastanawiając się, czy spodoba się rodzinie. Zapisała się na kurs malarstwa, o którym marzyła w młodości, ale który porzuciła dla innych. Każdy mały krok był jak łyk powietrza po latach spędzonych pod wodą.

Dzieci były w szoku. Mamo, nie będziesz już gotować? zapytał Tomek, przyzwyczajony do jej poświęcenia. Będę, ale nie zawsze. Nauczcie się radzić sami odpowiedziała Bożena, drżącym, ale stanowczym głosem. Andrzej burknął coś pod nosem, ale ona już nie bała się jego niezadowolenia. Nauczyła się mówić nie, a to słowo stało się jej wyzwoleniem. Nie przestała kochać rodziny, ale po raz pierwszy postawiła na pierwszym miejscu siebie.

Rok później Bożena patrzyła na świat inaczej. Malowała obrazy, które wystawiała na lokalnych kiermaszach. Śmiała się częściej niż płakała. Jej łódzkie mieszkanie przestało być przechowalnią rzeczy innych ludzi stało się jej przestrzenią, pachnącą kawą i farbą. Dzieci zaczęły pomagać, choć początkowo marudziły. Andrzej wciąż głośno wyrażał niezadowolenie, ale Bożena wiedziała jedno: jeżeli nie zaakceptuje jej taką, jaka jest, odejdzie. Nie była już służącą. W wieku 48 lat wreszcie odnalazła siebie.

Idź do oryginalnego materiału