Tak było zapisane w gwiazdach
Wojciech, już niemłody mężczyzna, pochował żonę pięć lat temu. Walczyli razem z jej ciężką chorobą, ale niestety przegrali tę walkę. W wieku czterdziestu ośmiu lat został wdowcem, przyzwyczajając się do samotności. Choć krewni i znajomi powtarzali:
— Jeszcze jesteś młody, znajdź kobietę i żyj szczęśliwie.
— Takiej, jak moja żona, już nie znajdę — odpowiadał. — Były lepsze, były gorsze, ale taka jak ona była tylko jedna.
Młodszy brat Wojciecha, Dawid, mieszkał w innym mieście. Różnica wieku między nimi była spora — ponad piętnaście lat. Matka długo nie mogła zajść w ciążę, ale gdy już straciła nadzieję, urodził się Dawid. Bracia bardzo się kochali. Wojciech pomagał matce w opiece nad młodszym bratem, a mały Dawidek chodził za nim krok w krok.
Rodzice zmarli, gdy Dawid miał dwadzieścia jeden lat. Starszy brat wspierał młodszego, dopóki ten się nie usamodzielnił i nie ożenił. Los jednak zrządził, iż gdy Wojciech został sam po śmierci żony, Dawid rozwiódł się z żoną mniej więcej w tym samym czasie.
Każdego wieczoru Wojciech spacerował przed snem po pobliskim parku. Zwyczaj ten pozostał po latach, gdy chodził tam z żoną. Tego wieczoru również szedł powoli alejką w kierunku stawu, po którym pływały kaczki i gęsi. Po drugiej stronie stały domy jednorodzinne — stamtąd pewnie przychodziły ptaki.
Gdy wracał, zauważył na ławce młodą dziewczynę, która ocierała łzy. Nie mógł przejść obojętnie.
— Dobry wieczór, panienko. Potrzebuje pani pomocy? Co się stało?
Podniosła na niego smutne oczy.
— Nikt mi nie pomoże… Dziękuję, ale po prostu nie wiem, gdzie mam iść…
Wojciech usiadł obok.
— Jak to nie wiesz? Przecież skądś przyszłaś? Jak masz na imię?
— Wyrzuciła mnie matka. Teraz ma pełno znajomych w mieszkaniu. Nie ma tam dla mnie miejsca, a ja się ich boję… Jestem Kinga…
— Słuchaj, Kinga, opowiedz mi wszystko po kolei. Niedługo będzie ciemno, nie możesz tu tak siedzieć.
Kinga mieszkała z rodzicami w jednopokojowym mieszkaniu, które dostała babcia od strony ojca. Przyjechali ze wsi, gdzie wszystko się rozpadło, a pracy nie było. Ojciec zmarł, gdy miała piętnaście lat. Początkowo żyły z matką w miarę normalnie, ale niedługo dziewczyna zauważyła, iż kobieta coraz częściej wracała z pracy pijana, a czasem przynosiła butelkę wina. Nie krępowała się pić przy córce.
— Mamo, po co ty pijesz? Przestań, to niedobrze — prosiła Kinga.
— Co ty wiesz o życiu? Twój ojciec zostawił mnie samą, i co mam teraz robić? Naleję ci, spróbuj — może wtedy zrozumiesz. A ja tak zalewam smutek — odpowiadała matka, po czym zwalała się na kanapę i zasypiała.
Rano Kinga sama przygotowywała sobie śniadanie i szła do szkoły pielęgniarskiej. Uczyła się po gimnazjum, chciała jak najszybciej zacząć pracować. Na matkę nie mogła liczyć — kobieta ciągle traciła pracę.
— Mamo, już choćby za sprzątaczkę cię nie biorą. Jak będziemy żyć?
— A ty po co jesteś? Niedługo sama zaczniesz zarabiać — mamrotała pijana matka.
Z czasem stało się jeszcze gorzej. Do mieszkania przychodzili znajomi matki, pili całe noce, spali na podłodze, a Kinga chowała się za szafą, bojąc się zasnąć.
Po skończeniu szkoły od razu zatrudniła się w szpitalu jako pielęgniarka. Najbardziej lubiła nocne dyżury — wtedy nie widziała, co dzieje się w domu. Zaczęła choćby myśleć o wynajęciu własnego mieszkania.
Tego wieczoru, gdy wróciła zmęczona po ciężkim dyżurze, zastała matkę pijaną, a mieszkanie puste. Wszystko wyniesiono — meble, firanki, choćby jej ubrania. Została tylko stara zimowa kurtka. Wyszła z płaczem i błąkała się po mieście, aż trafiła do parku.
Wojciech słuchał jej z bólem w sercu i postanowił ją pocieszyć.
— Kinga, posłuchaj. W życiu różnie bywa, ale zawsze trzeba wierzyć w lepsze jutro. Ja też myślałem, iż wszystko się skończyło, gdy straciłem żonę. Była dla mnie całym światem. Potem zrozumiałem, iż skoro tak miało być, to trzeba żyć dalej. Nie poddawaj się — wyjście zawsze się znajdzie.
— Jakie wyjście? — spojrzała na niego. — Nigdy nie zarobię na własne mieszkanie. Gdzie mam iść?
— Słuchaj, mieszkam sam. Mam duże mieszkanie, a pomoc w domu by się przydała. Proponuję, żebyś zamieszkała ze mną. Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. Moja żona i ja nie mogliśmy mieć dzieci — będziesz dla mnie jak córka.
Wojciech naprawdę był dobrym człowiekiem. Kinga często dziękowała losowi, iż go spotkała. Stał się jej rodziną, drugim ojcem. Wzięła na siebie całą domową pracę — czystość, pyszne obiady, porządek. Wieczorami rozmawiali, a Wojciech opowiadał jej różne historie. Jego dobroć i szlachetność stopiły lód w sercach obojga — samotnego mężczyzny i młodej dziewczyny.
Ale los znów pokierował ich ścieżkami. Wojciech zaczął patrzeć na Kingę inaczej — nie jak na córkę. Pewnego wieczoru, przy kolacji, powiedział:
— Kinga, nie wiem, co o mnie pomyślisz, ale pokochałem cię. Dzięki tobie znów czuję, iż żyję. Czy zostaniesz moją żoną?
Kinga też czuła, iż nie jest to tylko wdzięczność. Uznała, iż kocha tego dojrzałego, wspaniałego mężczyznę. Zgodziła się.
Rok później urodził im się syn, Dominik. Wojciech promieniał szczęściem, Kinga również.
— Teraz jestem naprawdę szczęśliwa. Wojciech i mój synek Dominik — to moje przeznaczenie.
Pewnego dnia Wojciech powiedział żonie:
— Jutro przyjeżdża mój brat Dawid. Pamiętasz, opowiadałem ci o nim. Powiedziałem mu, iż się ożeniłem i ma siostrzeńca. Na pewno się polubicie.
Miał rację. Od pierwszego wejrzenia Kinga poczuła coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Serce waliło jej jak oszalałe. Patrzyła na Dawida i nie rozumiała, co się dzieje, ale wiedziała, iż nie przestanie o nim myśleć.
Dawid często dzwonił do brata. Wiedział, jak