Tak już było w kartach losu
Marian, mężczyzna nie pierwszej młodości, pięć lat temu pochował żonę. Chorowała ciężko, razem walczyli z tą straszną chorobą, ale nie udało im się wygrać odeszła do innego świata.
W wieku czterdziestu ośmiu lat został wdowcem. Przeżywał żałobę, przyzwyczajał się do samotności, a o ponownym małżeństwie choćby nie myślał. Choć krewni i znajomi w kółko powtarzali:
Przecież jeszcze jesteś młodym facetem, znajdź sobie kobietę i żyj szczęśliwie.
Takiej, jak moja żona, już nie znajdę. Jasne, są lepsze, są gorsze, ale takiej drugiej nie ma odpowiadał każdemu.
Młodszy brat Mariana mieszkał w innej dzielnicy. Różnica wieku między nimi była spora, kilka ponad piętnaście lat. Tak się złożyło najpierw matka nie mogła urodzić drugiego dziecka, a potem, gdy już się nie spodziewała, przyszedł na świat Krzysiek. Bracia darzyli się uczuciem Marian, jako starszy, pomagał matce z najmłodszym, a mały Krzyś chodził za nim jak cień.
Rodzice zmarli, gdy młodszy syn miał dwadzieścia jeden lat. Starszy brat wspierał go, dopóki ten się nie wyuczył, a potem nie ożenił. Ale widocznie taki był los Marianowi umarła żona, a Krzysiek rozwiódł się z żoną mniej więcej w tym samym czasie, gdy starszy został sam.
Każdego wieczoru Marian szedł przed snem na spacer do parku niedaleko domu. To był ich stary zwyczaj z żoną też tak robili, gdy mieli wolne. Tego wieczoru również szedł powoli alejką w stronę stawu, gdzie pływały kaczki i choćby gęsi. Po drugiej stronie parku były domki jednorodzinne stamtąd pewnie przychodziły gęsi na kąpiel.
Wracając znad stawu, zauważył na ławce dziewczynę, która ocierała łzy dłońmi. Nie mógł przejść obojętnie.
Dziewczyno, dobry wieczór. Potrzebujesz pomocy? Coś się stało?
Podniosła oczy i spojrzała na niego smutnym wzrokiem.
Nikt mi nie pomoże, dziękuję Po prostu nie wiem, gdzie teraz pójść
Marian usiadł obok.
Jak to nie wiesz? Skądś przecież przyszłaś. Jak masz na imię?
Wyrzuciła mnie matka. Teraz ma pełno znajomych w mieszkaniu. Nie ma tam dla mnie miejsca, a ja się ich boję Kinga
Słuchaj, Kinga, powoli, bo nic nie rozumiem. Opowiedz. Zaraz będzie ciemno Masz zamiar tu siedzieć do nocy?
Kinga mieszkała z rodzicami w kawalerce, którą dostali po dziadku. Przyjechali ze wsi, gdzie wszystko się rozpadło i nie było pracy. Ojciec zmarł, gdy miała piętnaście lat. Najpierw żyły z matką całkiem normalnie, ale niedługo córka zaczęła zauważać, iż ta wraca z pracy z podejrzanym zapachem, czasem przynosiła butelkę wina. Nie krępując się, piła przy kolacji.
Mamo, po co ty pijesz? Rzuć to, nic dobrego z tego nie wyjdzie prosiła córka nie raz.
Co ty wiesz o życiu, Kinga? Twój ojciec zostawił mnie samą, i co mam teraz robić? Naleję ci trochę, jak wypijesz, będzie lżej i weselej. Po prostu jeszcze nic nie rozumiesz. A ja może zalewam smutek mówiła matka, po czym zwalała się na kanapę i zasypiała.
Rano Kinga sama robiła sobie śniadanie i szła do szkoły pielęgniarskiej. Uczyła się po gimnazjum, chciała gwałtownie dorosnąć i zacząć pracować. Na matkę nie liczyła ciągle ją zwalniali.
Mamo, już naprawdę osiągnęłaś dno. choćby do sprzątania cię nie biorą. Jak będziemy żyć?
A ty po co jesteś? niedługo znajdziesz pracę i jakoś przeżyjemy mamrotała pijana matka.
Potem było jeszcze gorzej do mieszkania przychodzili znajomi matki, pili do białego rana, zasypiali na podłodze, a Kinga chowała się za szafą, spała źle, bo się bała.
Po skończeniu szkoły od razu zatrudniła się jako pielęgniarka w szpitalu. Praca na zmiany była wybawieniem nocne dyżury oznaczały, iż nie widziała, co dzieje się w domu. Już myślała o wynajęciu pokoju.
Tego wieczoru, gdy wróciła zmęczona po ciężkim dniu, pełnym pacjentów, zastała matkę w opłakanym stanie. Mieszkanie, w którym kiedyś były szczęśliwe, było puste. Meble (choć stare), firanki, zasłony wszystko wynieśli. Matka spała na podłodze. Rzeczy Kingi też zniknęły, choćby szafa. Została tylko jej stara zimowa kurtka na wieszaku. Wyszła z domu w tym, co miała na sobie.
Wyrzucona ze łzami w oczach, błąkała się bez celu, aż trafiła do parku, na tę ławkę.
Marian wysłuchał jej z bólem w sercu i, przechodząc na ty, postanowił ją pocieszyć.
Kinga, słuchaj, różnie bywa w życiu, ale zawsze trzeba wierzyć w lepsze mówił spokojnie. Ja też myślałem, iż to koniec, gdy pochowałem żonę. Dla mnie świat się zawalił. Żona była dla mnie wszystkim zamilkł na chwilę, po czym dodał: Potem zrozumiałem, skoro taki los, trzeba żyć dalej. I ty się nie poddawaj, wyjście zawsze się znajdzie.
Jakie wyjście? podniosła na niego oczy Kinga. Nigdy nie zarobię na swoje mieszkanie, gdzie mam iść?
Posłuchaj, mieszkam sam. Mam duże mieszkanie, a w domu brakuje pomocnej ręki. Daję radę, ale proponuję, żebyś się do mnie wprowadziła. Nie bój się, nic złego nie zrobię, traktuję cię jak córkę. Będziesz żyła spokojnie. Z żoną nie mogliśmy mieć dzieci, więc będziesz jak moja córka.
Marian naprawdę był porządnym człowiekiem. Kinga nie raz dziękowała losowi, iż spotkała go tamtego wieczoru. Stał się jej rodziną, drugim ojcem. Całą domową robotę wzięła na siebie. Czystość, przytulność, domowe obiady gotowała świetnie. Wieczorami rozmawiali, Marian miał wiele do opowiedzenia, słuchała z zainteresowaniem. Zrozumiała, jak czułym, a z czasem wręcz bliskim stał się dla niej człowiekiem. Jego dobroć i uczciwość stopiły serca dwojga ludzi samotnego mężczyzny i młodej dziewczyny.
Ale los postanowił pokierować to po swojemu ci dwoje nagle poczuli do siebie coś więcej. Marian znów miał dla kogo żyć, kogo kochać, o kogo dbać. Z czasem coraz