Przez trzy dni Anna myła każdy zakamarek domu, jakby nie kurz był wrogiem, ale czas, który oddzielił ją od syna.

polregion.pl 8 godzin temu

Od trzech dni Jadwiga szorowała każdy zakamarek domu, jakby to nie kurz był wrogiem, a czas, który oddzielił ją od syna. Obudziła się przed świtem, choć autobus miał przyjechać do wsi dopiero po południu. I tak nie mogła spać. Andrzej wracał do domu po pięciu latach spędzonych w Niemczech. Pięć lat, podczas których widziała go tylko na rzadko przysyłanych zdjęciach i podczas urywanych rozmów przez słaby internet.

W kuchni ciasto na baby puchło pod czystą ściereczką. Od wieczora przygotowywała mięso na gołąbki, zawijała je po jednym do późna w nocy. Gołąbki dusiły się na małym ogniu godzinami, wypełniając dom zapachem dzieciństwa Andrzeja. Upiekła też sernik, taki, jaki lubił, gdy był mały.

Jadwiga spojrzała teraz w lustro w sypialni. Uczesała się starannie, założyła nową chustę, specjalnie kupioną na jarmarku. Przyglądała się zmarszczkom w kącikach oczu. Pięćdziesiąt osiem lat odcisnęło swoje piętno, tak samo jak praca w polu, troska o gospodarstwo i tęsknota za jedynym synem.

„Czy mnie rozpozna?” pomyślała, po czym roześmiała się z głupoty tego pytania. Przecież była jego matką. Ale on? Czy Niemcy go zmieniły? Czy przez cały czas mówi po polsku tak samo? Czy będzie mu wstyd przed starą chałupą, przed zakurzonymi wiejskimi drogami?

Sąsiadki zaglądały przez całe przedpołudnie, udając, iż mają sprawy, ale w rzeczywistości przyszły zobaczyć przygotowania. „Andrzej Jadwigi wraca” szeptały między sobą. „Zrobił się wielkim panem u Niemców.”

Tylko ci, którzy wychowali dzieci i patrzyli, jak odchodzą, wiedzą, iż każdy dzień oczekiwania jest jak mała wieczność.

Koło południa zaczęła nakrywać do stołu w wielkiej izbie, tej używanej tylko od święta. Haftowany obrus, wypolerowane sztućce, dobre talerze wyjęte z witryny, która przez resztę roku stała zamknięta. Na środku stołu, w kryształowym wazonie, ułożyła świeże kwiaty z ogródka.

Gdy skończyła, wyszła na podwórze i usiadła na ławce pod orzechem. Stąd widziała główną drogę, słyszała autobus, gdy zatrzymywał się na środku wsi. Zostało jeszcze kilka godzin, ale była gotowa czekać. Serce biło jej jak młodej dziewczynie przed pierwszą randką.

Ilu takich rodziców czekało w polskich wsiach? Ile matek liczyło dni między wizytami dzieci, które wyjechały daleko? Żadna ofiara nie wydawała się zbyt duża, by syn miał lepsze życie, ale ceną samotności czasem ciężko było zapłacić.

O wpół do czwartej usłyszała w oddali klakson autobusu. Wstała, wygładziła sukienkę, poprawiła włosy. Przez chwilę stała nieruchomo, jakby czerpała siłę z ziemi pod stopami, po czym ruszyła ku bramie.

Autobus zatrzymał się na środku wsi, wzbijając tumany kurzu. Wysiadło kilku ludzi staruszka z siatkami, dwóch nastolatków, mężczyzna w średnim wieku. A na końcu wysoki młodzieniec w granatowym garniturze, z walizką w jednej ręce i bukietem kwiatów w drugiej.

Jadwiga zastygła. To był on, ale jednocześnie jakby nie on. Wyższy, niż pamiętała, szczuplejszy, z krótko ściętymi włosami i elegancką postawą, która czyniła go obcym w wiejskim krajobrazie. Przez moment ogarnęła ją niepewność.

Lecz wtedy mężczyzna w garniturze podniósł wzrok. Jego oczy rozbłysły, uśmiech przemienił twarz. Rzucił walizkę i pobiegł w jej stronę.

„Mamo!” zawołał z daleka.

I nagle elegancki garnitur przestał mieć znaczenie. To był jej chłopczyk, który biegł ze szkoły, nastolatek pomagający w ogrodzie, młodzieniec, który obiecał, iż wróci, choćby miał odejść najdalej. W jego oczach zobaczyła to samo ciepło, tę samą miłość.

Gdy stanął przed nią, zatrzymał się na sekundę, jakby chciał ją obejrzeć, upewnić się, iż to ta sama. Potem objął ją mocno, ściskając tak, iż niemal straciła oddech.

„Mamo” szepnął, chowając twarz w jej ramieniu. „Moja mamo.”

Jadwiga poczuła łzy płynące po policzkach. Nie mogła mówić. Trzymała go mocno, jak wtedy, gdy był mały i bała się, iż zgubi go w tłumie. Pachniał inaczej dro

Idź do oryginalnego materiału