**10 lipca, piątek**
Wszystko przez ciebie…
Upół w lipcu był nie do zniesienia. Powietrze gęste, ciężkie od wilgoci i kurzu. Kinga ciężko oddychała, rozchylając nozdrza. Serce tłukło się w piersi, zmęczone, błagając o wytchnienie i chłód.
W sobotę u teściowej urodziny – pojadą z mężem na działkę. Kinga tęskniła za synem, ale na wsi było mu lepiej niż w mieście. Wyobrażała sobie, jak siedzi w cieniu rozłożystych jabłoni, pije zimną wodę ze studni, oddycha czystym powietrzem… Ale do soboty trzeba jeszcze przetrwać. A upał zdawał się drwić i nie zamierzał ustąpić. Czekaliście na lato? Marzyliście o słońcu? Macie je teraz i nie jęczcie.
Autobusy w godzinach szczytu zapchane były spoconymi, lepkimi ciałami, a ciasna, duszna przestrzeń nad głowami przypominała niewypałą bombę – wystarczyła iskra, by napięcie eksplodowało. Iść pieszo też nie było lepiej, ale po drodze można było wchodzić do sklepów, chłodzić się pod klimatyzacją i zbierać siły na kolejny etap marszu do domu.
W oddali majaczył już budynek galerii handlowej. Kinga przyspieszyła kroku, tak bardzo pragnęła znaleźć się w strefie chłodu. Wreszcie weszła, wdychając pełną piersią orzeźwiające powietrze. Serce uderzyło miarowo, wdzięczne za tę ulgę.
Szła wolno między sklepikami, niekiedy zaglądając do środka, rozglądając się za prezentem dla teściowej. Ta zawsze mówiła, iż ma już wszystko, iż niepotrzebnie wydają pieniądze, iż liczy się tylko uwaga. Ale Kinga widziała ten błysk zadowolenia w jej oczach, gdy wręczała coś niecodziennego.
Nie znalazłszy nic odpowiedniego, skierowała się ku wyjściu. Po drodze natknęła się na mały stragan z różnościami – od długopisów i spinek po złotą biżuterię. Kinga zatrzymała się, by przedłużyć chwilę z chłodem, zanim znów wyjdzie na rozgrzaną słońcem ulicę. Jej wzrok przesunął się po półkach z błyskotkami i zatrzymał na nietypowej wazie z długą, wąską szyjką, zdobionej jakby mozaiką. Nigdy czegoś takiego nie widziała.
– Można popatrzeć? – zwróciła się do młodej sprzedawczyni.
Waza okazała się solidna, metalowa. Gruby drucik dzielił jej powierzchnię na asymetryczne pola wypełnione emalią, nie jaskrawą, ale jakby przyprószoną kurzem. Wyglądała na antyk. Wśród kolorowej tandety prezentowała się obco, drogo i efektownie.
– Ile kosztuje? – spytała Kinga.
Podana cena sprawiła, iż szeroko otwarła oczy.
– Ręczna robota. Takich więcej nie ma – oznajmiła dziewczyna z dumą.
– To jakaś kolekcja? Skąd pochodzi?
– Robi to jeden niepełnosprawny. Piękne rzeczy, ale mało kto kupuje – za drogie.
– Wezmę – powiedziała Kinga, ulegając nagłemu impulsowi.
Pomyślała, iż róża na długiej łodydze będzie w niej wyglądać wspaniale. Ozdobi każde wnętrze. Teściowa na pewno doceni – lubiła wszystko, co niebanalne.
– Można to jakoś ładnie zapakować? – poprosiła.
– Spróbuję coś znaleźć – odparła sprzedawczyni, zagłębiając się pod ladą.
Czekając na pakowanie, Kinga przyglądała się drobiazgom w witrynie. Do straganu podeszła młoda kobieta o zmęczonej, bladej twarzy – w upale większość ludzi tak wyglądała.
– Witaj, Ania. Widzę, iż wazę kupili?
– Tak. – Dziewczyna wyprostowała się i zerknęła na Kingę. Kobieta nie zauważyła tego lub udała, iż nie widzi. – Przeleję ci pieniądze, jak tylko się zwolnię – dodała Ania.
– Dobrze. To jutro przyniosę coś nowego. – Kobieta pożegnała się i odeszła.
Kinga nie mogła sobie przypomnieć, skąd ją zna. Nie tylko się widziały – to było coś więcej. Wpatrywała się za nią. Coś drążyło jej pamięć. Danuta… To przecież Danuta!
– Podoba się pani? – Sprzedawczyni położyła przed Kingą eleganckie zawiniątko z okazałą czerwoną kokardą. – Trzeba dopłacić dwieście złotych.
Kinga przyłożyła kartę do terminala, wzięła prezent i, nie czekając na paragon, ruszyła za tamtą kobietą.
Danuta szła powoli, nie rozglądając się, ze spuszczoną głową, jakby rozwiązywała w myślach skomplikowane równanie.
– Danuta! – zawołała Kinga.
Kobieta zatrzymała się i obejrzała. Przez moment wpatrywały się w siebie.
– Nie poznałaś mnie? Kinga.
– Czemu nie, poznałam – odparła bez śladu radości. – Ty się prawie nie zmieniłaś. W przeciwieństwie do mnie – dodała z gorzkim uśmiechem. – Kupiłaś wazę? – Wskazała na zawiniątko w rękach Kingi.
– Tak. Piękna. W sobotę teściowa ma urodziny, pomyślałam, iż to dobry prezent. Sprzedawczyni mówiła, iż robi je jakiś niepełnosprawny.
– Mój mąż – odpowiedziała Danuta.
Szły wzdłuż pasaży. Kinga dostosowała krok do powolnego tempa Danuty.
– Myślałam, iż to antyk. Twój mąż jest artystą? – spytała Kinga.
– Artystą też. Nie mów, iż nic nie wiedziałaś. Spadłaś z Księżyca? Zresztą, ty zawsze byłaś nie z tego świata. Robi to Tomek.
– Tomek? Ale sprzedawczyni powiedziała, iż to niepełnosprawny.
– Bo jest. Po wypadku nie chodzi i już nigdy nie będzie chodzić. Chociaż trochę zarabia. Trzeba z czegoś żyć. Chodźmy do kawiarni, posiedzimy. Na zewnątrz nie ma ochoty wychodzić.
Weszły do lokalu na lewo od wyjścia i usiadły przy stoliku przy drzwiach – jedynym wolnym. Chętnych do odpoczynku w chłodzie przed dalszą drogą do domu nie brakowało. Kelnerka podeszła i położyła przed nimi menu.
– Proszę nam przynieść zielonej herbaty i lody śmietankowe na dwie osoby – poprosiła Danuta.
Kelnerka skinęła głową, zabrała karty i odeszła.
– Dziwne, właśnie o tobie myślałam. Ostatnio często cię wspominam. A tu nagle widzę, jak kupujesz wazę Tomka – powiedziała Danuta, patrząc gdzieś obok Kingi.
– Więc poznałaś mnie? Czemu od razu się nie odezwałaś? – spytała KingKinga westchnęła cicho, patrząc na Danutę, i w końcu zrozumiała, iż przeszłość, choć bolesna, już nigdy nie będzie ich dzielić, tylko połączy cichym węzłem niedopowiedzianych słów i niewypłakanych łez.