Przeszłość nie odpuści, dopóki nie naprawisz…
W kawiarni tłok. Jakub wcześniej zarezerwował stolik, aby świętować swoje urodziny, bo inaczej nie mieliby szansy usiąść. Przyszli, gdy jeszcze świeciło słońce, a teraz za oknami panowała już ciemność. Klimatyzatory pracowały na pełnych obrotach, rozbrzmiewała muzyka. Wzdłuż okien migotały niebieskawe lampki choinkowe, nadając sali świąteczny nastrój. Tyle iż brakowało samej choinki.
„Jakuś, chodź potańczyć” – szepnęła Weronika, jego żona, opierając głowę na jego ramieniu. Na małym parkiecie przed barem tańczyły już dwie pary.
„Zaproś Bartka, ja posiedzę” – Jakub mrugnął do przyjaciela.
„Chcę z tobą. Tylko raz” – nie ustępowała Weronika.
„Naprawdę, idźcie, nie patrzcie na mnie. Ja już pójdę. Mama zasypuje mnie SMS-ami. Nie chcę wystawiać jej cierpliwości na próbę. Jakuś, jeszcze raz – wszystkiego najlepszego” – Bartek wstał, uścisnął dłoń przyjaciela i skierował się ku wyjściu.
„Zostaniemy jeszcze, prawda? Tu tak przyjemnie chłodno” – usłyszał za sobą głos Weroniki.
Po klimatyzowanej sali ulica przywitała go duszną wilgocią, mimo iż był już późny wieczór. Wydawało mu się, iż wypił niewiele, ale w głowie miał mgłę, a nogi były jak z waty. Pewnie przez upał. W kieszeni zadzwonił telefon. Bartek z trudem go wyciągnął.
„Bartku, gdzie jesteś? Kiedy wrócisz? Martwię się” – w głosie matki słychać było niepokój.
„Mamo, już idę, nie martwi się.”
„Jak się nie martwić? Już prawie jedenasta” – w jej tonie pobrzmiewał wyrzut.
„Mamo, niedługo…” – nacisnął „zakończ”.
Przyśpieszył kroku, starając się oddychać głęboko, żeby szybciej wytrzeźwieć.
W sercu zaskoczyło go rozdrażnienie. Ma już dwadzieścia cztery lata, dorosły facet, a matka dzwoni, gdy tylko się spóźni, jakby wciąż był małym chłopcem. Jak ma się wtedy spotykać z dziewczynami? „Przepraszam, kochanie, mama kazała wrócić wcześniej”? W duchu złościł się na nią, ale w głębi serca rozumiał i nigdy nie okazywał tego otwarcie. Nie, nie był maminsynkiem. Po prostu wiedział, dlaczego tak się o niego martwi.
Trzynaście lat temu zginęła jego siostra, Alicja. A dzień po pogrzebie zmarł na zawał ojciec – nie przeżył straty ukochanej córki. A on, Bartek, był winny śmierci zarówno siostry, jak i ojca. Tak przynajmniej uważał. I żadne słowa pociechy nie pomagały mu uwolnić się od tego poczucia winy.
„Miałeś wtedy jedenaście lat. Co mogłeś zrobić przeciw trzem dorosłym chłopakom? I tak było za późno, żeby interweniować. Nie stchórzyłeś – pobiegłeś po pomoc” – mówił mu Jakub.
Teoretycznie tak, ale Bartek wciąż obwiniał siebie. To utrudniało mu budowanie relacji z dziewczynami. Wydawało mu się, iż one też wiedzą o jego tchórzostwie. choćby Weronika. Poznał ją pierwszy, kilka razy chodzili do kina, choćby się całowali – to ona w ciemnej sali pierwsza wzięła go za rękę. Ale potem przedstawił ją Jakubowi.
„Weronika i Jakub – to musi być przeznaczenie” – zaśmiał się tamten.
I niedługo Weronika wyznała, iż zakochała się w Jakubie i wybiera jego. Co miał zrobić? Na siłę niczego się nie zrobi. Pół roku temu wzięli ślub, a Bartek był ich świadkiem. Żałował tylko odrobinę. Weronika w białej sukni wyglądała przepięknie.
„Kiedy ty w końcu przyprowadzisz jakąś pannę?” – pytała matka.
„Jak znajdę taką jak ty, od razu się ożenię” – żartował Bartek.
I nie kłamał. Matka była szczupła i piękna, choćby w swoich pięćdziesięciu dwóch latach, choćby po podwójnej stracie i posiwieniu. Alicja była do niej podobna. Taka sama smukła jak brzoza, o regularnych rysach twarzy, oliwkowej cerze i szarych oczach. Bartek uwielbiał patrzeć, jak czesze swoje długie włosy. W domu zawsze wiązała je w kucyk lub spinała spinką. Ale gdy wychodziła, rozpuszczała je, potrząsała głową, a lśniące, jasne włosy rozsypywały się po plecach. Z wiekiem pewnie stałaby się jeszcze bardziej podobna do matki.
Mieli przyjazną rodzinę. Ojciec kochał matkę, był dumny z córki, cieszył się z syna. Alicja kończyła szkołę, zdążyła choćby zdać jeden egzamin maturalny. Chciała iść na pedagogikę, zostać nauczycielką, ale świat brutalnie przerwał jej życie w taki sam ciepły letni wieczór. Na zawsze miała siedemnaście lat.
Puste, ciemne ulice przywoływały wspomnienia, które chciałby wymazać. Ale poczucie winy nie odpuszczało, gryzło go, prześladowało. Nie było dnia, żeby Bartek nie myślał o siostrze, nie wspominał, nie obwiniał się za tchórzostwo.
Cicha, drobna, domowa Alicja żartowała z niego, nazywając go „maluchem”. Bartek przechwalał się przed kolegami, iż ma taką piękną siostrę, jakby to była jego zasługa. StarsAle teraz, gdy trzymał w ramionach swoją córeczkę, małą Alicję, zrozumiał wreszcie, iż przeszłość można naprawić nie przez wyrzuty, ale przez miłość, która trwa mimo wszystko.