Przesyłka, która zakończyła małżeństwo: Historia w wieńcu ukryta

newskey24.com 2 dni temu

Na kuchni unosił się zapach smażonych kotletów, gdy zadzwoniono do drzwi. Weronika, nie zdążywszy choćby zdjąć fartucha, otworzyła i ujrzała młodego kuriera.

— Dzień dobry! Pańska paczka — powiedział radośnie.

— Jaka paczka? Nic nie zamawiałam — zdziwiła się Weronika.

— Mieszkanie dziesiąte? — upewnił się.

— Tak.

— Więc wszystko się zgadza.

Kobieta niepewnie podpisała dokument i odebrała duże pudełko. Gdy je otworzyła, krew ścięła jej się w żyłach. W środku był pogrzebowy wieniec. Nie świąteczny, nie dekoracyjny — prawdziwy, z żałobną wstęgą, na której widniało jej imię.

Nadawca nie został podany. Tylko milczące przesłanie: *„Śpij spokojnie, Weronika”*.

— Trzeba nienawidzić kogoś do granic możliwości, żeby przysłać do domu wieniec! — szepnęła później drżącym głosem.

Mąż, Kamil, nie przywiązał do tego wagi:

— Skąd pewność, iż to mama? Ona cię przecież kocha!

— Kocha? choćby mojego imienia nie potrafi wymówić! — przypomniała z bólem Weronika.

I rzeczywiście, przyszłej teściowej nie podobało się w niej wszystko: wzrost „metr z kapturkiem”, praca na recepcji, skromne sukienki. Weronika starała się, szyła sobie ubrania, była uprzejma, ale w zamian dostawała tylko pogardę i złośliwości.

— Spójrz na to nieporozumienie — szeptała Elżbieta Tomaszewna do syna. — choćby dwóch zdań nie umie złożyć!

A on milczał, udając, iż wszystko jest w porządku. Ale właśnie to milczenie było zgodą. Matka pozwalała sobie na coraz więcej — choć mieszkali na terenie Weroniki.

Gdy Weronika zaproponowała wynajęcie mieszkania, które zadowoli teściową, ta odrzuciła wszystkie propozycje. Krzykiem, pretensjami, histerią. A Kamil pił herbatę i milczał.

Gdy nie wyszło z wieńcem, przyszedł kolejny krok. Mąż nagle znalazł w schowku męskie bokserki.

— Możesz mi to wyjaśnić? — syknął, trzymając znalezisko.

— A tobie samemu nic nie wydaje się dziwne? Jak ja miałabym tam sięgnąć? choćby ze stołka nie dosięgnę!

Klucze do mieszkania miała teściowa. Wszystko stało się jasne. Ale Kamil znów milczał.

Następny „prezent” — wiaderko jagód. Teściowa wręczyła je ze słowami:

— Witaminy! Dla synowej!

Następnego ranka Weronika znalazła w wiaderku… żywego, ale przemrożonego w lodówce jeżyka. Na szczęście, w obecności męża. Ten oczywiście nie uwierzył, iż to celowe: *„Sam się wczołgał, zdarza się”*.

Później Weronika znalazła pod łóżkiem lalkę z wbitymi w nią szpilkami. Sytuacja zaczęła przypominać tani thriller. A jednak znosiła to. Bo kochała. Bo wierzyła, iż mężczyzna za nią to obrona, a nie tylko syn swojej matki.

Ostateczna kropka pojawiła się przypadkiem. Weronika wróciła z pracy wcześniej i zastała męża z inną. We własnym mieszkaniu.

Wyrzuciła go. Szybko. Bez pardonu. W samych skarpetkach, jak to się mówi.

Próbował się tłumaczyć:

— To ona przyszła! Nic nie planowałem!

Ale Weronika już nie wierzyła. Zwłaszcza iż „gość” okazał się siostrzeńcem przyjaciółki teściowej. Wszystko stało się aż nadto oczywiste.

Trzy lata znosiła. Kto inny nie wytrzymałby trzech miesięcy. Ale ona miała nadzieję.

A Kamil? Wrócił do mamy. Gdzie indziej?

Lecz i tam czekała go niespodzianka. Mama miała romans. Ostatnia miłość, jak się okazało, bywa mocniejsza niż pierwsza. I nie w jej mieszkaniu, a w kawalerce adoratora. Elżbieta Tomaszewna — bezdomna, ale zakochana.

Ironia losu?

Morał? Ostrożnie składajcie życzenia. Czasem się spełniają. Tylko nie tak, jak się spodziewaliście.

Idź do oryginalnego materiału