Dzisiaj znów myślałam o tym, jak czasem ludzie nie potrafią zrozumieć najprostszych rzeczy. „Przestań marudzić, jestem głodny! Czy drugi dzień przeziębienia to powód, żeby leżeć?” – to były jego słowa.
Nieporozumienie między mężem a prostą ludzką empatią stało się punktem zwrotnym w życiu mojej przyjaciółki. Znałam Kasię od podstawówki. Zawsze wydawała mi się silna, ale to, iż wytrzymała w tym małżeństwie trzy lata, do dziś mnie zdumiewa.
Jej mąż, Marek, był z tych, którzy widzą świat tylko przez swój pryzmat. Ból głowy czy gorączka? Nie ważne – ważne, żeby obiad był na czas. Dla Marka bycie żoną oznaczało bycie kucharką, sprzątaczką, pielęgniarką i psychologiem w jednym, ale sam nie potrafił choćby okazać odrobiny współczucia.
Nawet gdy Kasia trafiła do szpitala z powikłaniami po grypie, choćby jej nie odwiedził. A gdy wróciła do domu, od razu zaczął: „Ktoś musi w końcu ugotować obiad”. Kiedy powiedziała, iż całą noc nie spała, tylko prychnął: „Ale dramaty! Zmęczona… To się nie rozczulaj, tylko weź się do roboty, bo jeść się chce!”.
Kasia wstała – ale nie po zakupy, tylko do USC. Spakowała rzeczy i wyjechała do rodziców. Bez słów, bez awantur. Po prostu poszła.
I miała rację. Gdy miłość zamienia się w pogardę, zostawać to torturować siebie. Teraz słyszę w jej głosie dawno zapomnianą siłę. I wierzę, iż przed nią dopiero dobre dni.