— A już przestań się mazać, zaczynaj działać! — rozległ się z korytarza donośny głos sąsiadki. — Krysiu, ile można? Znowu płaczesz? Słyszę przez ścianę! Co się tym razem stało?
Krysia otarła łzy rękawem szlafroka i niechętnie otworzyła drzwi. Na progu stała Zofia Stanisławówna, trzymając w ręce siatkę z drożdżówkami.
— No, jak zawsze, ciociu Zosiu… Znowu w pracy, ten dyrektor… — zaczęła Krysia, ale sąsiadka zdecydowanie weszła do mieszkania.
— Przestań jęczeć, dziewczyno! — odcięła Zofia Stanisławówna, stawiając siatkę na stole. — Ile ty masz lat? Czterdzieści dwa? A zachowujesz się jak uczennica! Siadaj, herbatę wypijemy i porozmawiamy po ludzku.
Krysia posłusznie podeszła do kuchni. Zofia Stanisławówna, mimo swoich siedemdziesięciu pięciu lat, była żwawsza niż niejeden młody. Energiczna, z wyprostowanym kręgosłupem i bystrym spojrzeniem, nie cierpiała narzekania i użalania się nad sobą.
— Opowiadaj, co się tym razem wydarzyło — rozkazała, włączając czajnik. — Bez łez, na temat.
— No rozumie ciocia, ten dyrektor powiedział, iż mogą mnie zwolnić — Krysia siadła na taborecie, zgarbiona. — Oszczędzają na pensjach, a ja jestem księgową dopiero od dwóch lat. Staż mam krótki, więc pewnie najpierw mnie wykopią.
— I co zamierzasz zrobić? — spytała Zofia Stanisławówna, wyjmując z szafki filiżanki.
— Co mogę zrobić? Czekam, aż mnie wyrzucą. CV wysłałam, ale komu jestem potrzebna w moim wieku? Młodych pełno. A doświadczenia za dużo nie mam…
— Stój! — Zofia Stanisławówna gwałtownie odwróciła się do Krysi. — Otóż to jest twój problem! Od razu się poddajesz, choćby nie spróbowałaś niczego zmienić. Myślisz, iż dyrektor zwalnia ludzi dla zabawy?
— No ale co ja…
— Wiele możesz! — przerwała sąsiadka. — Ile lat cię znam? Jesteś mądrą dziewczyną, dokładną, odpowiedzialną. Pamiętam, jak matkę do ostatnich dni pielęgnowałaś, bez narzekań. A teraz panikujesz przez jakieś zwolnienie.
Krysia chciała zaprotestować, ale Zofia Stanisławówna już nalewała herbatę.
— Słuchaj uważnie — ciągnęła, siadając naprzeciwko. — Mój mąż, niech spoczywa w pokoju, całe życie pracował w hucie. Gdy zakład zamknęli, miał pięćdziesiąt osiem lat. Też myślał, iż koniec, iż stary nikomu nie potrzebny. A ja mu powiedziałam: przestań narzekać, zrób coś! I wiesz co? Poszedł do mechanika na bazarze, potem własny warsztat otworzył. Aż do emerytury ludziom pomagał, sprzęt naprawiał.
— Ale to był mężczyzna — westchnęła Krysia. — A ja…
— A ty co? — zapaliła się Zofia Stanisławówna. — Ręce masz? Głowę na karku? To czemu zachowujesz się jak rozklejona beksa?
Krysia zamilkła, mechanicznie mieszając łyżeczką herbatę. Sąsiadka miała rację, oczywiście. Ale jak wytłumaczyć ten lęk, tę niepewność, która ogarnia ją za każdym razem, gdy trzeba podjąć decyzję?
— Ciociu Zosiu, a wy… wy się nigdy nie baliście? — cicho zapytała.
— Bałam się, naturalnie! — zaśmiała się starsza pani. — Kto się nie boi? Jak męża na wojnę żegnałam, myślałam, iż strach mnie rozszarpie. Jak dzieci rodziłam, też było strasznie. Ale strach to nic złego. Ważne, żeby nie pozwolić mu sobą rządzić.
— Nie wiem, nie wiem… — Krysia pokręciła głową. — Czuję, iż nie umiem niczego poza przekładaniem papierków.
— Głupoty! — machnęła ręką Zofia Stanisławówna. — Pamiętasz, jak mi komputer nastawiłaś? A sąsiadce z piątego piętra pomogłaś z PIT-em? Albo ile razy tłumaczyłaś mi umowy, gdy dom na działce sprzedawałam?
Krysia zamyśliła się. Rzeczywiście, często pomagała sąsiadom wypełniać dokumenty, liczyć, wyjaśniać urzędowe zawiłości. Ludzie dziękowali, prosili o radę…
— No, pamiętam — powiedziała wolno. — Ale to przecież nie praca…
— A dlaczego nie praca? — oburzyła się Zofia Stanisławówna. — Ludzie potrzebują pomocy, ty umiesz pomagać. To załóż własną działalność!
— Własną działalność? — przestraszyła się Krysia. — Ciociu, ja nie jestem przedsiębiorcą!
— A kto jest? — zaśmiała się sąsiadka. — Myślisz, iż się takimi rodzą? Wszyscy od czegoś zaczynali. Moja siostrzenica Ania była sekretarką, a teraz ma swój salon kosmetyczny. Zaczynała od strzyżenia sąsiadek w domu, a dziś ma trzy panie na etacie.
— Ale to co innego… — zaczęła Krysia, ale Zofia Stanisławówna nie dała jej dokończyć.
— Wcale nie! Zasada ta sama: zobaczyłaś potrzebę — wypełniłaś ją. Przecież widzisz, jak ludzie męczą się z tymi formularzami, zeznaniami, urzędami. Wszyscy biegają, nie wiedzą, gdzie się udać. A ty mogłabyś im pomóc.
Krysia milczała, rozważając jej słowa. Ileż razy słyszała skargi znajomych na biurokrację, na niezrozumiałe druki, na strach przed urzędniczymi pułapkami…
— Ale jak zacząć? — niepewnie spytała. — Licencje, pozwolenia…
— Od małego! — energicznie skinęła ręką Zofia Stanisławówna. — Wieszaj ogłoszenie w klatce: pomogę z dokumentami, PIT-ami, rozliczeniami. Niedrogo, w domu. Ludzie się znajdą, zobaczysz.
— A jeżeli się nie znajdą? — szepnęła Krysia.
— A jeżeli się znajdą? — odparła sąsiadka. — Zawsze widzisz czarny scenariusz! Tym się programujesz. Trzeba myśleć pozytywnie, rozumiesz?
Krysia skinęła głową, ale w oczach wciąż tliło się zwątpienie.
— Słuchaj, dziewczyno — głos Zofii Stanisławówny zmiękł. — Rozumiem, iż się boisz. Po śmierci mamy zupełnie się zamknęłaś. Ale życie toczy się dalej. Mama nie chciałaby, żebyś tak cierpiała.
Na wspomnienie matki Krysia znów się rozpłakała. Sąsiadka miała rację — po jej śmierci stra— Wiesz co, ciociu Zosiu — Krysia otarła łzy i podniosła głowę z nową determinacją — od dziś przestaję się bać i zaczynam walczyć o swoje.