„Przepraszam, iż tak późno…”
Adam dawno nie był w domu. Pierwsze dwa lata studiów w innym mieście jeszcze przyjeżdżał na wakacje. Mama, oczywiście, karmiła go na umór – bigos, pierogi, schabowy, wszystko, co kochał. Po trzech dniach takiego obżarstwa zaczynał się nudzić. Znajomi rozjechali się po świecie, w mieście nie było co robić.
Małe miasteczko znał na pamięć – każdy krzak, każdą uliczkę. Po tygodniu wylegiwania się i gapienia w sufit miał już dość. Mama prosiła, żeby został jeszcze kilka dni, ale Adam wymyślał jakieś pilne sprawy i z lekkim sercem wracał do wielkiego miasta. Tam było życie! Nowi znajomi, bary, imprezy. A tutaj? Nuda aż do bólu zębów.
Na trzecim roku zaczął pracować w fast foodzie. Wieczorne zmiany, tłumy studentów – tak mu się podobało. No i grosz się przydał. Ze stypendium ledwo wiązał koniec z końcem. Dumny jak był, odmówił pomocy od mamy. Dzwoniła, prosiła, żeby przyjechał chociaż na święta. Obiecywał, choć wiedział, iż w grudniu w pracy szaleństwo.
Minęły święta, zaczął się semestr. Wyjazd do domu odłożył na wakacje. Ale gdy nadeszło lato, wziął pełny etat. Życie w dużym mieście pochłaniało go bez reszty. I nagle – dyplom w kieszeni. Kilka dni imprez z kolegami z roku, bo kto wie, kiedy się jeszcze zobaczą?
A potem Krzysiek rzucił pomysł: praca w Grecji.
– Jedź ze mną. Idealnie pasujesz. Tylko szybko, bo trzeba ogarnąć papiery. Ziomek, z którym mieliśmy jechać, nagle się wykruszył – dziewczyna w ciąży, ślub w planach. Więc? Rok kontraktu, angielski znasz, grecki podłapiesz.
– Póki młodzi, świat trzeba zobaczyć – fałszował Krzysiek, udając Greka. – Potem praca, kredyt, dzieci, i będziesz wyjeżdżał raz na trzy lata do Bułgarii na tydzień.
Adam się zgodził. Potem był maraton po urzędach i lekarzach, załatwianie dokumentów. W przededniu wyjazdu zadzwonił do mamy. Więcej przepraszał niż mówił.
– Jak to, synu? Na cały rok?! Choć na dzień przyjedź. Już nie pamiętam, jak wyglądasz – prosiła mama.
– Nie mogę, mamo. Jutro samolot, bilety mam. Nie zostawię Krzyśka samego… Kocham, będę dzwonił…
W Grecji żyli przy hotelu, jedli tam, gdzie pracowali. Kto chciał, wynajmował mieszkanie. Adam oszczędzał. Pracowali na sto dwa – za każdy błąd kara. Ale mu się podobało.
Wrócił po trzech latach. Kupił mieszkanie na kredyt, znalazł pracę. Do mamy dzwonił między jednym spotkaniem a drugim. Obiecywał przyjazd, ale sprawy piętrzyły się bez końca.
W weekend z Krzyśkiem postanowili odpocząć w klubie. Piwo, muzyka, tańce. Adam obudził się w łóżku z dziewczyną. Czy była ładna? Nie mógł stwierdzić, bo na twarz spadła jej gruba ciemna grzywka. Nie odgarnął, żeby nie budzić. Nie pamiętał ani jej imienia, ani jak w ogóle znalazła się w jego mieszkaniu.
Wymknął się do kuchni, napił wody z kranu, wskoczył pod prysznic. Stał pod strumieniem, rozważając, jak grzecznie ją wykantować. Gdy wyszedł, pachnący żelem, dziewczyna już gospodarzyła w kuchni. Na szczęście była piękna. Na gołe ciało narzucona jego koszula, odsłaniająca zgrabne nogi. Zapewniło mu mózg.
– Przepraszam, ale w twojej lodówce to pustki – zaśmiała się, podając mu kawę.
Po kawie wrócili do łóżka…
Dziewczyna nazywała się Roksana. Adam wątpił, iż to prawdziwe imię, ale nie pytał. Co za różnica? Była bez zahamowań, luzacka. Została u niego miesiąc.
Podobała mu się, ale tylko fizycznie. Czego więcej potrzeba młodemu facetowi? Było z nią łatwe i wesoło. Gotować nie lubiła ani nie umiała. Żywili się pizzą na wynos lub knajpami.
Przez ten miesiąc Adam nie wyspał się porządnie. Roksana nie pracowała – „szukała siebie”. On wychodził do pracy, ona spała. Wieczorem ciągnęła go z powrotem do klubów, gdzie lądowali do rana.
Zmęczenie narastało. Szef patrzył na niego krzywo. Co do Roksany, nie miał złudzeń – żyła kosztem facetów, którzy płacili za jej urodę. Trzeba było kończyć tę imprezę, zanim straci pracę. Ale jak ją wyprosić?
Wpadł na genialny plan: uciec na weekend do rodzinnego miasta, ochłonąć. Może Roksana zrozumie i zniknie? Kupił mamie prezenty, z dworca zadzwonił do Roksany:
– Wyjechałem do domu. Nie wiem, kiedy wrócę.
– A co ze mną? – przeciągnęła obrażonym tonem.
Wyobraził ją sobie: na kanapie, w krótkim szlafroku, z telefonem w dłoni. Ale ten obraz nie poruszył go jak kiedyś.
– Rób, co chcesz – rzucił i rozłączył się.
W pociągu wyobrażał sobie powrót: dzwonek do drzwi, cichy dźwięk dzwonka, potem kroki… Mama otworzy, wykrzyknie jego imię, wyciągnie ramiona…
Wstyd mu było, iż tak rzadko dzwonił, nie przyjeżdżał. Mama miała prawo być na niego zła. Ojciec zmarł, gdy Adam miał piętnaście lat. Mama wciąż młoda, mogła ułożyć sobie życie. A jeśli…? Wróci, a przy stole nowy mąż… Odganiał te myśli.
Wszedł na klatkę, ledwo powstrzymując się, by nie biec po dwa stopnie. Jak dawno tu był. Zatrzymał się pod drzwiami, nasłuchiwał. Cisza. Nagle strach: a jeśli…? Nie, głupoty. Mama zdrowa, nic jej nie jest. Nacisnął dzwonek.
Rozległ się cichy dźwięk. Ale kroków nie słychać. Drzwi uchyliły się. W progu stała siedmioletnia dziewczynka z cienkimi warkoczykami, przytulająca pluszowego μisia.
– Do kogo? – zapytała rzeczowo.
– Cześć. Dorośli są w domu?
Dziewczynka spojrzała na niego zdziwiona. Zrozumiał swój błąd – dla niej sama była już „dorosła”.
– A kogo pan szuka? – spytała ostrożnie.
– Nie uczono cię, iż nie otwiera się drzwi obcym? – odparł.
– Myślałam, iż to babcia – wyjaśniła.
– Babcia? Masz na myśli babcię Halinę?
– To nie „babcia”, tylko „babcia” – dziewczynka nagle pociąBabcia Halina stała w drzwiach, trzymając zakupy, a gdy zobaczyła Adama, wypuściła je z rąk, a z jej oczu popłynęły łzy – teraz już wiedział, iż to nie tylko jego historia, ale ich wszystkich, i iż czas najwyższy zacząć pisać nowy rozdział.