Przemyśl, co będzie dalej, jeżeli niewinna córka twojego męża trafi do domu dziecka…

twojacena.pl 5 dni temu

**Dziennik osobisty**

Dzisiaj znów się obudziłam z ciężkim sercem. Myśl o tym, co powiedziała ta staruszka, nie daje mi spokoju. „Pomyśl, jak będziesz żyć dalej, jeżeli niewinne dziecko twojego męża, Marcina, trafi do domu dziecka…”

To miał być dzień wolny, mogłam pospać dłużej, ale nie mogłam leżeć. Wstałam, umyłam się, zaparzyłam świeżą herbatę i piłam ją małymi łykami, patrząc przez okno na smętne podwórko z ogołoconymi drzewami i kałużami po wczorajszym deszczu. Niebo zasnute szarym całunem, za chwilę może zacząć sypać śniegiem.

Ale trzeba wyjść, choćby po to, by wyrzucić śmieci. Męczyło mnie siedzenie w domu i rozmyślanie nad sobą. Nic już nie zmienię, Marcina nie przywrócę. Gdy odchodzi ktoś bliski, czujesz, jakby część ciebie umarła razem z nim. W środku tylko pustka, której nic nie zapełni. Czas nie leczy, tylko zagrzebuje ból głębiej, zmywa wspomnienia. Jestem zmęczona płaczem, tęsknotą, rozpaczą. Jak żyć bez niego? Po co?

Poznaliśmy się na studiach. Na pierwszym wykładzie usiadł obok mnie. Młody, przystojny chłopak z iskrą w oku, tak jak ja interesujący świata. Biegaliśmy razem po korytarzach, szukając sal, w przerwach pędziliśmy do bufetu. Na piątym roku rozumieliśmy się bez słów, jak małżeństwo po latach.

— Jak ja będę bez ciebie? Nie wyobrażam sobie. Zdajemy egzaminy i rozjeżdżamy się. Słuchaj, może nie rozstawajmy się? — spytał kiedyś Marcin.

— I co proponujesz? — odparłam.

— Wyjdź za mnie. — Wypalił to jednym tchem.

— To oświadczyny? — Uderzyła mnie jego powaga. — Myślałam, iż nigdy tego nie usłyszę. A tu proszę, zgadzam się.

— Naprawdę? — rozpromienił się.

— Czemu się cieszysz? Do małżeństwa potrzeba czegoś więcej niż chęci. Potrzeba miłości.

— Przez te lata zrosły nam się dusze. Kto powiedział, iż cię nie kocham? A ty? Kochasz mnie?

Wiele razy zadawałam sobie to pytanie. I zawsze odpowiadałam: tak. Umarłabym, gdyby związał się z inną. Pod koniec sierpnia wzięliśmy ślub. Ja mieszkałam z rodzicami, on przyjechał do Krakowa z małego miasteczka.

Rodzice oboje wsparli nas finansowo, kupili nam kawalerkę. Bez słów zdecydowaliśmy, iż z dziećmi poczekamy. Czułam, iż to jeszcze zabawa, niepoważne. Ale czas płynął, byliśmy szczęśliwi. Dwa lata później Marcin z przyjacielem, Jackiem, założyli firmę.

Ja nie chciałam ryzykować, zostałam na etacie. Gdyby im nie wyszło, przynajmniej ja miałabym stały dochód. Ale im się udało. Dołączyłam do nich, przejęłam księgowość, by uniknąć niespodzianek.

Po kolejnych dwóch latach kupiliśmy większe mieszkanie, samochód, jeździliśmy na wakacje za granicę. Przywoziliśmy zdjęcia i filmy. Po śmierci Marcina usunęłam wszystko z komputera. Nie mogłam na to patrzeć.

Pamiętam ten przeklęty dzień. Była niedziela, jedliśmy śniadanie. Nagle zadzwonił telefon, Marcin zaczął się spieszyć.

— Gdzie idziesz? — spytałam.

— Jacek nawalił, klient się wycofuje. Jadę to ogarnąć. — Pocałował mnie w policzek i wyszedł. Gdybym wiedziała, iż to ostatni raz… Żadnych przeczuć. Żałowałam potem, iż go puściłam.

Godzinę później policja poinformowała mnie o wypadku. Zadzwoniłam po taksówkę. Gdyby nie żył, powiedzieliby od razu. Wierzyłam, iż Marcin żyje, aż kapitan zaprowadził mnie do kostnicy.

Z jego śmiercią skończyło się moje życie. Pogrzebem zajął się Jacek. Mówił, żebym się nie spieszyła z powrotem do pracy, dała sobie czas…

Przebierałam się. Cały ranek chodziłam w szortach i koszulce. Marcinowi to się podobało, mówił, iż wyglądam seksownie.

Minęły dwa miesiące, trzeba wyjść z tej nory. Muszę się zebrać. Teraz mam połowę firmy Marcina. Jutro poniedziałek, czas zrobić pierwszy krok. jeżeli nie dam rady, sprzedam Jackowi swoją część, wyjadę, znajdę nową pracę.

Wyszłam z workiem śmieci. Na dworze nie było tak zimno, jak się wydawało. Wyrzuciłam śmieci, postanowiłam się przejść. Zmarzłam, wstąpiłam do sklepu, wyszłam z nową sukienką w kolorze chabrowym. Nie mogłam się oprzeć. W czymś trzeba iść do pracy, a stare sukienki wisiały na mnie jak na wieszaku.

Przyjaciółka Kinga powiedziała kiedyś, iż gdyby to ona zginęła, a nie Marcin, on nie zamknąłby się w czterech ścianach. Wtedy się z nią zgodziłam. Marcin by cierpiał, ale pracował dalej. Mężczyźni są inni, mniej wrażliwi.

Następnego dnia w biurze dostałam współczujące spojrzenia i szepty. Dokumentów było tyle, iż ręka bolała od podpisywania. Pierwsze czytałam uważnie, potem tylko przelatywałam wzrokiem.

Wróciłam autobusem. Samochód Marcina nie nadawał się do naprawy. Wysiadłam wcześniej, szłam przez skwer. Wiatr muskał niebieski szalik na mojej szyi.

— Patrzcie, jaka wysztafirowana. Pieniądze po mężu dostała, to się stroi. A dziecko tymczasem głodem przymiera — usłyszałam za sobą.

Na ławce siedziała starsza kobieta, patrzyła prosto na mnie.

— Do mnie? — spytałam.

— A do kogo? — roześmiała się. — Nikogo więcej tu nie ma.

— Skąd mnie pani zna?

— Jesteś Magdalena Nowak. Twój mąż, Marcin Kowalski. Tak? Więc do ciebie mówię. — Jej czarne oczka wwiercały się we mnie.

— O jakim dziecku pani mówi? — Postąpiłam krok do przodu.

— O jego dziecku. — Kobieta prychnęła. — Usiądź, bo się przewrócisz.

Posłusznie usiadłam na skraju ławki.

— Twój mąż zadawał się z moją sąsiadką, Dorotą. Jak zaszła w ciążę, powiedziała mu. Prosił, żeby nie robiła aborcji, obiecał pomagać. Pieniądze przysyłał regularnie. Nie kłamię, sam nie przychodził. Dorota nie ma rodziny, czasem prosiła, żebym posiedziała z Kubą. Jestem sama, nie ma dla mnie problemu. A jak twój mąż zginął, została bez grosza. Więc postanowiłam ci otworzyć oczy. JesteElena spojrzała na adres na kartce i poczuła, iż musi poznać prawdę, choćby jeżeli ta ma zniszczyć ostatnie szczęśliwe wspomnienia o Marcinie.

Idź do oryginalnego materiału