— Przecież to ty mnie zaprosiłaś, więc rachunek jest twój. — wyjaśnił swoje zachowanie kawaler

przytulnosc.pl 3 miesięcy temu

Rodzice zawsze uczyli mnie samodzielności i samowystarczalności, dlatego te cechy dominują w moim charakterze. Ukończyłam studia z wyróżnieniem, za co rodzice podarowali mi kawalerkę w nowym budynku, bez wykończenia:

— Masz tu cztery ściany, urządzaj się!

Słysząc takie towarzyszące przemówienie, roześmiałam się i przytuliłam rodziców:

— Dziękuję, moi kochani! przez cały czas mnie wychowujecie, a przecież jestem już dorosłą dziewczynką!

Ojciec lekko się zarumienił:

— No wiesz, jeżeli sama wszystko tu zorganizujesz, to będziesz bardziej cenić swoje gniazdko i będzie ci w nim komfortowo i przytulnie.

Zasadniczo, tata miał rację. Remont trochę się przeciągnął i zakończyłam to zabawne we wszystkich aspektach przedsięwzięcie dopiero po roku, przez cały czas mieszkając z rodzicami. Prawdę mówiąc, do mieszkania przychodziłam tylko na noc. Pracowałam pięć dni w tygodniu, po pracy jechałam do nowego mieszkania, gdzie czekał mnie remont. Nie wszystko udało się zrobić własnymi rękami, trzeba było skorzystać z pomocy elektryków i hydraulików, czasem pomagał też ojciec – kafelki w łazience i toalecie to dzieło jego zręcznych rąk.

Nowe mieszkanie świętowaliśmy we troje. Mieszkanie rzeczywiście wyszło bardzo przytulne, a co najważniejsze – pasujące do mnie. Przy stole rozmawialiśmy, a tata doradził mi, aby przyłożyć wszystkie siły i starania do awansu zawodowego, stanąć pewnie na nogi i nie spieszyć się z życiem osobistym:

— Nie śpiesz się do małżeństwa, córko, jeżeli spotkasz mężczyznę, w którym zakochasz się po uszy, wyjdź za mąż, ale to nie jest cel sam w sobie, małżeństwo nigdzie ci nie ucieknie.

Postępowałam zgodnie z tą radą. Po pięciu latach awansowałam na kierowniczkę działu zarządzania w naszej firmie, a znacznie zwiększona pensja nasuwała myśli o bardziej przestronnym mieszkaniu. Z mężczyznami miałam epizodyczne związki, zwykle podczas wakacji, ale bez poważniejszych „załapań”.

Bliżej trzydziestki zrozumiałam, iż chcę się spełnić także na polu osobistym, jako żona i matka. Miłość oczywiście nie negowałam, ale patrząc na szaleńcze tempo współczesnego życia, coraz bardziej przekonywałam się, iż większość moich koleżanek wychodzi za mąż, nie będę tu dobierać słów, z wyrachowania. Bez wątpienia, wszystko jest względne, a wyrachowanie również – mieszkać z osobą, która absolutnie nie odpowiada twoim wyobrażeniom o mężczyźnie, tylko dlatego, iż jest dobrze sytuowanym obywatelem, z którym nie będzie o czym rozmawiać – to nie dla mnie. Chciałam znaleźć takiego towarzysza życia, który, przy swoich męskich ambicjach (których przecież nie można zignorować, choćby u dzisiejszych mężczyzn), potrafiłby prowadzić rozmowę, wspierać mnie w trudnych chwilach i widział we mnie kobietę, niezależnie od mojej samodzielności.

Z Władysławem poznaliśmy się nowocześnie – przez portal randkowy. Kilka wieczorów wymienialiśmy wiadomości, potem włączyliśmy wideorozmowę, aby komunikować się bardziej bezpośrednio, a pod koniec tygodnia pracy umówiliśmy się na spotkanie. Władysław zaprosił mnie do kawiarni, na spotkanie (nie chciałabym mówić „randkę”) przyszedł bez bukietu, ale galantnie wręczył mi szwajcarską czekoladę:

— Prosto z Europy, niedawno byłem na delegacji…

Nasza rozmowa w kawiarni trwała około dwóch godzin. Opowiedziałam mu o sobie, bez głębszych szczegółów, a Władysław mówił o swojej pracy i ostatniej podróży. W swojej opowieści akcentował zwyczaje i tradycje w relacjach Europejczyków, dlaczego – zrozumiałam dopiero na końcu naszego spotkania.

Kiedy przyniesiono rachunek, mój towarzysz, rzuciwszy okiem na cyfry, włożył do okładki banknot i dodał jeszcze jeden:

— W Europie zwykle daje się napiwki.

Skinęłam głową ze zrozumieniem i wyszliśmy na ulicę. W zasadzie, zachowanie Władysława mnie zadowoliło, nie było głupich i wulgarnych żartów, ani takich komplementów, słowem, wieczór się udał. Ale miałam wrażenie pewnej niedopowiedzianej kwestii i, żeby ją rozwiać, zaproponowałam:

— Słuchaj (przeszliśmy już na „ty”), od dawna chciałam pośpiewać w karaoke, co ty na to, żeby kontynuować?

Władysław od razu się zgodził:

— Nie mam nic przeciwko, ale nie znam miejsc, gdzie można to zrobić.

Spośród trzech karaoke-barów w naszym mieście, jeden najczęściej polecali moi znajomi, i niedługo usiedliśmy na wygodnej kanapie przed dużym ekranem i schludnym szklanym stolikiem. Oczywiście, do piosenek były napoje, do napojów – przekąski, słowem, zabawa się zaczęła!

Władysław okazał się niezłym wykonawcą, przynajmniej komputer przyznawał mu dość wysokie oceny po zakończeniu melodii. Ja również nie pozostawałam w tyle. Najbardziej aktywnie było po drugim koktajlu. Zatrzymało nas tylko zaniepokojenie o swoje struny głosowe, bo w ostatnich piosenkach zaczynaliśmy trochę fałszować i postanowiliśmy zakończyć „gala-koncert”.

Kelner przyniósł rachunek i, jak w kawiarni, wręczył go Władysławowi. Ale on zareagował w specyficzny sposób:

— Proszę podać go pani.

Widząc zdziwienie na mojej twarzy, wyjaśnił:

— W kawiarni ja cię zaprosiłem, a tutaj przyjechaliśmy z twojej inicjatywy, w Europie zawsze tak jest – płaci ten, kto zaprasza.

Skinęłam głową:

— No tak, oczywiście.

Kelner, rozumiejąc, iż sytuacja jest niejednoznaczna, delikatnie położył rachunek między nami i się oddalił. Zapłaciłam, demonstracyjnie zostawiając napiwek:

— Żeby było jak w Europie.

Władysław zrozumiał mój sarkazm:

— Nie wiem, dlaczego tak reagujesz, to normalne…

Z jego propozycji odprowadzenia mnie taksówką, zrezygnowałam:

— Dziękuję, sama wrócę, choć teoretycznie to ty powinieneś opłacić kurs.

Myślę, iż „pretendent” zrozumiał, iż kolejnej randki nie będzie, ponieważ więcej się do mnie nie odezwał.

Chęć szukania mężczyzny teraz mi przeszła. Boję się znów natknąć na współczesne trendy w relacjach, ale mam nadzieję, iż u mężczyzn nie jest tak źle, jak mi się wydaje…

Idź do oryginalnego materiału