Kasia, wybacz…
Jacek przymrużył jedno oko i od razu zamknął je z powrotem. Marcowe słońce wciskało się przez okno, celując w niego ostrym, bezwzględnym promieniem prosto w twarz. Przekręcił się na pogniecionym łóżku, próbując uciec przed światłem.
— Obudziłeś się, pijemanie? — Rozległ się głos żony. — Otwórz te swoje bezwstydne ślepia, chcę w nie spojrzeć. Inni faceci to faceci — prezentami obdarzają, kwiaty żonom niosą. A ty wczoraj upiłeś się na umręć. Pamiętasz w ogóle, jakie dziś święto?
Jacek odsunął się pod samą ścianę i dopiero wtedy otworzył oczy. Przez wąskie szpary w powiekach, podobne do strzelnic, zobaczył Kasię. Stała, groźnie opierając ręce na biodra.
— J-jakie? — искренне zdziwił się Jacek.
— Ósmy marca, proszę bardzo. Dzień Kobiet. To ja powinnam świętować, a ty się wczoraj zalewał. Oczyby moje na ciebie nie patrzyły. I nie wstyd? Myślałam, iż posiedzimy razem, wypijemy. Córka przyniosła mi dobre wino, schowałam na ten wieczór. A ty, darmozjadzie, znalazłeś i sam wszystko wychlałeś. Ci wódki mało?
Jacek nie zdążył się zasłonić, gdy kapciem, rzuconym z wprawą przez żonę, dostał dokładnie w czoło.
— Masz…
Przed drugim kapciem Jacek zdążył schować się pod kołdrą. Dobrze, iż była tylko para. Wystawił nos z ukrycia.
— Kasiu, wybacz. Przysięgam, wszystko naprawię. — Jacek beknięciu i próbował wstać, ale zaplątał się w poszewce.
Żona machnęła na niego ręką i zniknęła w kuchni. Rozległ się dźwięk uderzających o okruszki. Kiedy zaczynała tak grzechotać naczyniami, oznaczało to, iż jest wściekła i awantura przeciągnie się na długo.
Jacek uznał, iż nie ma sensu narażać się dalej i leczy uciec z domu, póki gorąco. Bokiem prześlizgnął się koło kuchni do łazienki. Opłukał twarz wodą z krania, uwolnił kubek od pasty do zębów, napłynął go po brzegach i zachłannie wypił. Mokrą dłonią przygładził przerzedzone włosy. Kasia wciąż grzechotała w kuchni.
Jacek cicho przemknął z powrotem do pokoju, ubrał się i wyszedł do przedpokoju. Wkładając buty, stracił równowagę i omrężał nie upaść. Na hałas z kuchni wyjrzała Kasia.
— Gdzie się wybierasz, alfacie?
— Kasiu, zaraz… Szybko… — Jacek zerwał z wieszki kurtkę i tyłem cofnął się do drzwi.
— Stój, mówię! — Kasia ruszyła na niego z podniesioną klatką piersiową, ale on już wypłynął za próg i zatrzasnął drzwi przed nosem.
— Tylko wróć do domu, już ja ci… — dobiegło zza drzwi.
Jacek nie czekał na dalsze wywody i pośpiesznie zbiegł po schodach.
Na ulicy świeciło słońce, z dachów spadały kropelki topniejącego śniegu, spod lodu przebijał się wyboisty asfalt. Co chwila mijali go mężczyźni z żółtymi gałązkami mimoz lub kolorowymi tulipanami w rękach.
— Panie, nie powie pan, która godzina? — zapytał Jacek przechodnia z puszą mimozą.
— Czas na kaca — rzucił tamten przez ramię.
— Też mi coś, — mruknął Jacek i ruszył dalej.
Tak naprawdę chciał zapytać, gdzie kupił kwiaty, ale jakoś wyszło inaczej.
— Chłopie, gdzie te kwiatki masz? — zagadnął młodego chłopaka.
— Tam. — Tamten machnął ręką za siebie.
— Aha, — odparł Jacek i poszedł we wskazanym kierunku.
Po chwili zauważył kobietę przy przejściu dla pieszych. Przy jej nogach stało pudełko, z którego wyglądały puszyste główki mimoz.
Jacek przyspieszył. Strawniał kupić kwiaty, aby udobruchać Kasię, a jeżeli się uda — dostać upragnionego świątecznego setnika. Ale gdy podszedł, w pudełku leżała tylko jedna, wiotka gałązka.
— Weźcie, panie, oddam tanio, — powiedziała kobieta, patrząc na niego bystrym, rozumiejącym wzrokiem.
— Chciałbym bukiet. Dla żony. To więcej nie ma?
— Nie ma, — przedrzeźniła go. — Jak chcecie, to czekajcie. Zaraz zadzwonię, dowiozą więcej.
Jacek pomyślał, iż takim badylkiem tylko Kasię obrazi. Na ulicy wciąż było pełno mężczyzn z kwiatami, więc gdzieś jeszcze musieli sprzedawać. Ruszył dalej. Po drodze wpadł mu do głowy pomysł, żeby sprawdzić kieszenie. Nie wjedział, czy w ogóle ma pieniądze, a Kasia mogła mu je zabrać, żeby więcej nie pił.
Przezatrzymał się i, przeszukując kieszenie, znalazł zmiętą stówkę. Ile mogą kosztować kwiaty, Jacek nie miał pojęcia. Przed samochodem stała grupka ludzi. Gdy usłyszał cenę bukietu tulipanJacek uśmiechnął się pod nosem, wyciągnął z kieszeni ostatnie pięć złotych i kupił Kasi lizaka w kształcie róży, bo przecież liczy się gest, a nie kwiaty, które i tak zwiędną.