Proszę, tylko 10 złotych,” błagał chłopiec, prosząc o możliwość wypastowania butów prezesa

newsempire24.com 2 tygodni temu

„Proszę, tylko 10 złotych” — błagał chłopiec, chcąc wypolerować buty prezesowi. „Proszę, tylko 10 złotych” — powtarzał, gdy wyjaśnił, iż to dla mamy…

Mikołaj Nowak nie był człowiekiem, którego łatwo było zaskoczyć. Jego dni upływały z precyzją szwajcarskiego zegarka: spotkania, fuzje, biura z marmuru wypełnione sztucznym śmiechem i drogą kawą. Tego mroźnego ranka schronił się w swojej ulubionej kawiarni, by przed istotną naradą sprawdzić maile.

Nie zauważył chłopca, dopóki mały cień nie stanął przy jego błyszczących butach.

— Przepraszam, proszę pana — odezwał się cieniutki głosik, ledwo słyszalny przez wiatr i padający śnieg. Mikołaj uniósł wzrok znad telefonu, zirytowany, i zobaczył chłopca, może ośmioletniego, w za dużym płaszczu i nierównych rękawiczkach.

— Nie kupuję niczego od ulicznych handlarzy — rzucił ostro, wracając do ekranu.

Ale chłopiec nie odszedł. Uklęknął na śniegu, wyciągając spod pachy starą skrzynkę do czyszczenia butów.

— Proszę pana. Tylko 10 złotych. Zrobię, iż będą jak lustro. Proszę.

Mikołaj uniósł brew. Miasto pełne było żebraków, ale ten był wyjątkowo uparty — i dziwnie uprzejmy.

— Dlaczego akurat 10 złotych? — zapytał wbrew sobie.

Chłopiec podniósł głowę, a Mikołaj zobaczył w jego oczach coś, co ścisnęło mu gardło. Policzki dziecka były zaczerwienione od mrozu, usta spierzchnięte.

— To dla mamy — szepnął. — Jest chora. Potrzebuje lekarstw, a ja nie mam dość pieniędzy.

Mikołaj odczuł nagły ucisk w klatce piersiowej — nienawidził tej reakcji. Nauczył się tłumić współczucie. Litość była dla tych, którzy nie potrafili zadbać o własny portfel.

— Są przecież schroniska. Caritas. Idź tam — mruknął, machając ręką.

Ale chłopiec nie ustąpił. Wyciągnął ściereczkę i mimo zmarzniętych palców zaczął czyścić buty.

— Ja nie żebrzę, proszę pana. Pracuję. Proszę spojrzeć — pańskie buty są zakurzone. Zrobię, iż będą świecić jak diamenty.

Mikołaj zaśmiał się krótko i sucho. Absurd. Rozejrzał się — ludzie w kawiarni pili espresso, udając, iż nie widzą tej sceny. Kobieta w podartym płaszczu siedziała oparta o ścianę, z głową pochyloną. Mikołaj znów spojrzał na chłopca.

— Jak masz na imię? — zapytał, zirytowany własnym zainteresowaniem.

— Jasiek, proszę pana.

Mikołaj westchnął. Spojrzał na zegarek. Mógł stracić pięć minut. Może wtedy chłopiec odejdzie.

— Dobrze. Dziesięć złotych. Ale niech będzie dobrze.

Oczy Jaśka rozbłysły jak światełka na choince. Natychmiast zabrał się do pracy, pocierając buty ze zaskakującą wprawą. Śpiewał pod nosem, może po to, by rozgrzać palce. Mikołaj patrzył na jego rozczochraną głowę i czuł, jak coś się w nim zaciska.

— Robisz to często? — zapytał szorstko.

Jasiek skinął głową.

— Codziennie, proszę pana. Po szkole też, jak mogę. Mama pracowała, ale zachorowała. Już nie może stać długo. Muszę dziś zdobyć na lekarstwa, bo… — urwał.

Mikołaj spojrzał na kobietę przy ścianie — jej płaszcz był cienki, włosy splątane. Nie prosiła o nic. Tylko tam siedziała, jakby zimno zamieniło ją w kamień.

— To twoja mama? — spytał.

Ściereczka Jaśka zatrzymała się. Skinął głową.

— Tak, proszę pana. Ale niech pan do niej nie mówi. Ona nie lubi prosić o pomoc.

Gdy skończył, Jasiek usiadł na piętach. Buty Mikołaja lśniły jak lustro.

— Nie kłamałeś. Dobra robota — mruknął, sięgając po portfel. Wyjął dziesięć złotych, zawahał się, i dodał kolejne dziesięć. Podawał je chłopcu, ale Jasiek pokręcił głową.

— Tylko dziesięć, proszę pana. Tak się umawialiśmy.

Mikołaj zmarszczył brwi.

— Weź dwadzieścia.

Jasiek znowu zaprotestował.

— Mama mówi, żeby nie brać więcej, niż się zarobi.

Przez chwilę Mikołaj tylko na niego patrzył — ten drobny chłopak na śniegu, tak chudy, iż kości grały mu pod płaszczem, a jednak dumny jak dorosły mężczyzna.

— Zachowaj resztę — powiedział w końcu, wciskając mu banknoty do dłoni. — To zaliczka na następne czyszczenie.

Twarz Jaśka rozpromieniła się tak bardzo, iż aż bolało patrzeć. Podbiegł do matki, ukląkł przy niej i pokazał pieniądze. Kobieta podniosła wzrok, a w jej zmęczonych oczach pojawiły się łzy.

Mikołaj poczuł ucisk w piersi. Może to była wina. A może wstyd.

Zebrał swoje rzeczy, ale gdy wstał, Jasiek znów podbiegł.

— Dziękuję, proszę pana! Jutro pana znajdę — jak będzie pan potrzebował, zrobię to za darmo! Obiecuję!

Zanim Mikołaj zdążył odpowiedzieć, chłopiec wrócił do matki, obejmując ją małymi ramionami. Śnieg padał gęściej, otulając miasto ciszą.

Mikołaj stał tam dłużej, niż powinien, wpatrując się w swoje lśniące buty i zastanawiając się, kiedy świat stał się tak zimny.

I po raz pierwszy od lat człowiek, który miał wszystko, zadał sobie pytanie: czy na pewno cokolwiek miał?

Tej nocy Mikołaj nie mógł spać w swoim apartamencie z widokiem na zaśnieżone miasto. Łóżka było wygodne, obiad przygotował prywatny kucharz, a wino podano w kryształowym kieliszku. Powinien być zadowolony — ale za każdym razem, gdy zamykał oczy, widział wielkie, błagające oczy Jaśka.

Następnego ranka, zamiast iść na naradę, wrócił do tej samej kawiarni. Śnieg wciąż padał, ulica była pusta o tej porze — za wcześnie, by dziecko czyściło buty. A jednak Jasiek tam był, klęcząc przy matce i namawiając ją, by wypiła łyk zimnej herbaty.

Mikołaj podszedł. Jasiek go zauważył i rozpromienił się. Zerwał się na równe nogi, strzepując śnieg z kolan.

— Proszę pana! Dziś mam nową pastę — najle

Idź do oryginalnego materiału