Od rana Irenę dręczyło przeczucie, iż coś się wydarzy. Wszystko, co miało się wydarzyć, już dawno się wydarzyło. Miłość, rodzina, a teraz została sama. Mąż, z którym przeżyli razem trzydzieści sześć lat, zmarł dwa lata temu. Syn ma swoją rodzinę, dwoje dzieci, wszyscy żyją i mają się dobrze. Po prostu przeczucie święta, w końcu zrozumiała. Jutro ósmy marca.
I zaraz przypomniała sobie męża. Nikt już nie przyniesie jej mimoz czy tulipanów. Chociaż… a co z Wojtkiem, synem? Na pewno wpadnie i ją pogodratuje.
Kiedyś mieli działkę. Maleńki domek na przysłowiowych sześciuset metrach. Rodzice kupili ją po kryzysach minionych lat. Dopóki pracowała, przyjeżdżała tam na urlop i w weekendy. Gdy Irena przeszła na emeryturę, spędzała tam całe lato, wracając do miasta tylko po zakupy i by się wykąpać.
Tamtego roku lato było suche i gorące. Codziennie musiała podlewać grządki. Mąż przyjechał, jak zwykle, po pracy w piątek. Irena od razu zauważyła jego bladość.
– Wszystko w porządku, tylko duszno – odparł, gdy zwróciła mu uwagę.
– Odpocznij, ja sama skończę, kilka zostało. Usiądź w cieniu na ławce – powiedziała Irena.
Usiadł, oparł się plecami o nagrzaną słońcem ścianę domu, patrząc, jak podlewa grządki z węża. Gdy skończyła i podeszła do niego, od razu wiedziała, iż coś jest nie tak. Wydawało się, iż drzemie. Ale gdy dotknęła jego ramienia, przewrócił się na bok. Zasnął na ławce i już się nie obudził.
Działkę Irena sprzedała jesienią. Nie mogła tam już jeździć. Wciąż zdawało jej się, iż widzi go siedzącego na ławce. Syn ją zrozumiał.
– Dawno powinnaś się jej pozbyć. Po co się męczyć, skoro wszystko można kupić w sklepie przez cały rok.
On sam z żoną i dziećmi jeździł na wakacje nad morze. Pieniądze z działki Irena oddała synowi. Ma dwoje dzieci, jemu są bardziej potrzebne. A jej emerytura wystarczy. Chciała wrócić do pracy, ale syn odradził.
– Zarobisz grosze, a nerwów stracisz za trzy złote – powiedział.
Tak zawsze mówił jej mąż.
– Żeby teraz uczyć w szkole, trzeba mieć nerwy ze stali. jeżeli tęsknisz za lekcjami, zajmij się wnukami. Masz mnie. W razie czego pomogę.
I tak żyła sama. Oczywiście, brakowało męskiej ręki. Ale gdy coś się zepsuło lub kran zaczął kapać, syn wzywał fachowca.
W ostatnich latach żyli z mężem w zgodzie. A za młodu bywało różnie. Kłócili się tak, iż o mało nie doszło do rozwodu. Mąż „bawił się” ostrożnie, ale kobieta zawsze wyczuwa takie rzeczy. Pewnego dnia nie wytrzymała, powiedziała mu wszystko i wskazała drzwi. Jeszczeby jakąś zarazę do domu przyniósł.
Mąż spakował walizkę, przysiadł na kanapie przed wyjściem. Wtedy wrócił Wojtek ze szkoły. Miał wtedy trzynaście lat. Zobaczył ojca z walizą i wszystko zrozumiał. Był duży, wszystko słyszał i wiedział. Awantury rodziców też go męczyły.
– Będziesz mnie nienawidzić? – zapytał go ojciec.
– Będę – odparł syn i wyszedł, trzaskając drzwiami.
– Nie mogę tak! Nie mogę! – powiedział mąż, uderzając dłońmi w kolana. Wstał i odsunął walizkę za kanapę, żeby nie raziła w oczy. – Nakarmisz mnie kolacją? – spytał, nie patrząc na Irenę.
Była zmęczona kłótniami i wyjaśnieniami. Jaka różnica, czy wyjdzie dziś, czy jutro. Może choćby lepiej. Niech idzie, gdy ona i syn będą w szkole. Irena nakryła do stołu, zawołała Wojtka na kolację. Jedli w ciszy, nie odzywając się ani słowem.
Następnego dnia Irena nie spieszyła się po pracy do domu. Gdy wróciła, od razu zajrzała za kanapę. Walizki nie było. Zrobiło jej się niedobrze i smutno. Powoli rozbierała się w przedpokoju. A potem podniosła wzrok i zobaczyła walizkę na półce pod sufitem. Wpadła do pokoju i otworzyła szafę. Na wieszakach wisiały koszule i spodnie męża. Ulżyło jej.
Ale gdy wrócił z pracy, Irena sarkastycznie zauważyła, iż niepotrzebnie rozpłakał walizkę, bo może znów będzie musiał pakować.
Mąż milczał, ale już nie zatrzymywał się po pracy, a jeżeli zdarzyło mu się spóźnić, dzwonił i uprzedzał. Od tamtej pory kłócili się rzadziej. A w ostatnich latach żyli w pełnej zgodzie. Żeby tak od razu…
Irena starała się pamiętać tylko dobre chwile. Po co wspominać złe? Wszystkie urazy odeszły razem z mężem. Owszem, czasem ogarniała ją melancholia, ale gwałtownie mijała.
Samotność miała też plusy. Rzadziej sprzątała mieszkanie. Komu miałoby się u niej brudzić? Gotowała sobie proste, lekkie potrawy. Za to liczyła książki i oglądała seriale. Mąż ich nie znosił. Siedział na kanapie, oglądał mecze i programy informacyjne. A ona na twardym taborecie w kuchni wpatrywała się w mały telewizor na lodówce, aż kark ją bolał.
Teraz leżała na kanapie jak królowa i oglądała, co chciała. Myślała o wzięciu kota. Ale sierść wszędzie… I nigdy nie przepadała za zwierzętami.
Jutro ósmy marca. Może kupić tort? Ale kto go zje? Syn na pewno wpadnie ją powinszować. Lepiej sama coś upiecze. I zaczęła szukać notesu z przepisami.
Może kupić kwiaty? Rozejrzała się po pokoju. Nie, od nich będzie jeszcze smutniej. Kwiaty powinien dawać mężczyzna. I po co? Żeby po dwóch dniach je wyrzucić?
Irena upiekła muffinki z czekoladą i mandarynkami. Wnuki je uwielbiały. Przekaże je przez syna. Zmęczona usiadła przed telewizorem. Leciał jakiś film. Już go widziała. Oczy same się zamknęły i Irena zasnęła.
Obudziło ją dzwonienie do drzwi. Zaskoczona, omal nie podskoczyła. Serce zabiło jak spłoszony ptak. Od dawna nikt do niej nie przychodził, odzwyczaiła się od gości. Dzwonek powtórzył się, poganiając ją.
Syn? Nie, on ma klucz. Zawsze pierwsze dzwonił, a jeżeli nie otwierała, używał swojego kluczaIrena uśmiechnęła się do siebie i postanowiła, iż jednak zadzwoni do Andrzeja – w końcu morze zawsze poprawiało jej nastrój, a może i tym razem przyniesie coś nowego.