Córka poprosiła mnie, żebym przyjechała do nich na tydzień, żeby zajmować się wnukiem, a okazało się, iż potrzebna jestem nie tylko dla dziecka, ale też do sprzątania całego domu.
Wiesia siedziała w swoim przytulnym mieszkaniu w Poznaniu, patrząc na walizkę, którą właśnie spakowała. Jej córka, Kasia, zadzwoniła dzień wcześniej z prośbą, od której nie dało się odmówić: „Mamo, przyjedź do nas na tydzień, pobaw się z Bartkiem, my z Tomkiem musimy ogarnąć kilka spraw.” Wiesia, która uwielbiała swojego pięcioletniego wnuka, od razu się zgodziła. Wyobrażała sobie, jak będzie się bawić z Bartkiem, czytać mu bajki, chodzić na spacery. Ale gdy przekroczyła próg domu córki, zrozumiała: nie czeka ją tydzień euforii z wnukiem, ale harówka, o której nikt jej nie uprzedził. Serce Wiesi ścisnęło się z żalu, ale cofać się już nie było jak.
Kasia i jej mąż, Tomek, mieszkali w przestronnym mieszkaniu w centrum Poznania. Wiesia zawsze podziwiała, jak córka łączy pracę, rodzinę i zadbany dom. Ale gdy weszła do środka, oniemiała: w kuchni piętrzyły się brudne naczynia, w salonie leżały porozrzucane zabawki, a na podłodze widać było plamy, których nikt nie zmył. Kasia, tuląc matkę, gwałtownie powiedziała: „Mamo, wyjeżdżamy jutro rano, Bartek zostaje z tobą, dasz radę? A, i gdybyś miała czas, może trochę posprzątasz?” Wiesia skinęła głową, ale w jej duszy zrodziło się nieprzyjemne przeczucie. „Trochę” okazało się słowem, którego znaczenia nie doceniła.
Następnego dnia, pożegnawszy Kasię i Tomka, Wiesia została z Bartkiem. Była gotowa na jego kaprysy, na niekończące się „dlaczego”, a choćby na to, iż nie zechce jeść kaszki. Ale nie była przygotowana na to, iż dom zamieni się w jej osobisty koszmar. Bartek, jak każdy pięciolatek, biegał po mieszkaniu, rozrzucając zabawki. Wiesia goniła za nim, próbując zapanować choć trochę nad bałaganem, ale to była syzyfowa praca. Wieczorem znalazła list, który Kasia zostawiła na lodówce: „Mamo, proszę, wypierz ubrania, umyj podłogi, posortuj szafę, idź po zakupy”. Wiesia zastygła, czując, jak krew napływa jej do skroni. To nie była prośba o opiekę nad wnukiem – to było zamówienie na pełnoetatową gospodynię.
Każdy dzień zamieniał się w maraton. Rano Wiesia robiła Bartkowi śniadanie, potem szła z nim do parku, żeby się nie nudził. Po powrocie karmiła go obiadem, myła naczynia, prała, sprzątała. Szafa, którą Kasia prosiła „posortować”, okazała się chaosem pogniecionych ubrań, które trzeba było przerzucić od nowa. Zakupy? Wiesia dźwigała ciężkie torby ze sklepu, podczas gdy Bartek ciągnął ją za rękę, domagając się lodów. Wieczorem padała z nóg, ale zamiast odpocząć, siadała, by czytać wnukowi bajki, bo bez nich nie zasypiał. Wiesia kochała Bartka, ale z każdym dniem jej siły topniały, a żal rósł. „Przyjechałam dla wnuka, a nie po to, żeby być ich służącą” – myślała, patrząc na swoje odbicie w lustrze, na którym przybyło nowych zmarszczek.
W połowie tygodnia Wiesia nie wytrzymała. Zadzwoniła do Kasi i, starając się, by głos brzmiał spokojnie, zapytała: „Kasiu, prosiłaś mnie o pomoc z Bartkiem, ale dlaczego robię całą pracę w domu?” Córka zdawała się być zaskoczona: „Mamo, no przecież jesteś w domu, pomyślałam, iż ci nie przeszkadza. My z Tomkiem jesteśmy padnięci, nie mamy czasu.” Wiesia przełknęła łzy. ChWiesia westchnęła ciężko i powiedziała sobie w duchu, iż następnym razem wyraźnie określi granice, bo miłość do rodziny nie powinna oznaczać rezygnacji z własnego spokoju.