Dary, które układają wszystko na swoje miejsca
Hanka i Tomek szykowali się do ślubu. Wszystko szło zgodnie z planem, aż rodzice pana młodego ogłosili swój „wielki prezent” — kupili mieszkanie. Tomek promieniał, oczy mu błyszczały, pełen dumy oznajmił:
— Zawsze marzyłem, by mieszkać w centrum! I w końcu się udało!
Hanka uśmiechnęła się delikatnie, choć nienaturalnie. Centrum — owszem, prestiżowo, ale ani skweru, ani parku, ani zieleni… A gdy myśli się o przyszłości, zwłaszcza o dzieciach, patrzy się nie na elewację, ale na otoczenie. Tomek jednak myślał tylko o fasadowym blasku. I to nie tylko dosłownie.
Mieszkanie kupiono przed ślubem. Hanka choćby nie protestowała — pieniądze były rodzicielskie, decyzja też adekwatnie ich. Nie należała do tych, którzy roszczą sobie prawo do cudzego. Poza tym uzgodnili z Tomkiem, iż to tymczasowe. Potem, gdy zbiorą oszczędności, kupią wspólny dom. Swój. Dla swojej rodziny. Na równych zasadach.
Lecz podczas pierwszego „wkraczania” poszło zupełnie inaczej, niż marzyli.
Marzenia a rzeczywistość: pierwszy cios
Gdy obie rodziny zebrały się w nowym mieszkaniu, Tomek promieniał, jego rodzice również. Rozbrzmiewały toasty i życzenia. Hanka milczała. Starała się nie pokazywać, jak bardzo obca jest jej ta cała wrzawa wokół „prezentu”. Zwłaszcza gdy ojciec Tomka donośnym głosem oznajmił:
— No cóż, sporo wydaliśmy. Więc myślę, iż logiczne, by koszty wesela pokryli rodzice panny młodej. W końcu my już daliśmy młodym dach nad głową!
Słowa zawisły w powietrzu. Tomek — milczał. A matka Hanki, Agnieszka Krajewska, uśmiechnęła się chłodno. Jej ojciec tylko skinął głową.
— Nie ma problemu. My też mamy coś przygotowane. Nasz prezent będzie równie godny.
Następnego dnia Hanka dowiedziała się, iż jej rodzice i ojczym postanowili podarować jej… mieszkanie. Właśnie to, o którym marzyła — z parkiem, szkołą, spokojem. Przestronne, jasne, nie w centrum, ale w życiu. Do tego doszedł jeszcze jeden prezent — samochód. Od dziadków. Hanka dołożyła swoje oszczędności — nie z chciwości, ale z poczucia sprawiedliwości.
Wkraczanie nr 2: tam, gdzie prawda, tam i dom
Dwa tygodnie później Hanka zaprosiła wszystkich — rodziców, ich współmałżonków, Tomka i jego bliskich — na kolejne wkraczanie. Tym razem do jej własnego mieszkania.
— Gdzie my jesteśmy? — zdziwił się Tomek, rozglądając się.
— Moi rodzice sprawili mi ślubny prezent. Kupili mieszkanie, o jakim marzyłam. W dzielnicy, gdzie wszystko jest przemyślane pod kątem życia. A nie tylko widoku z okna — spokojnie odpowiedziała.
Twarze teściowej i teścia wydłużyły się.
— My już daliśmy prezent! — oburzyła się Irena Pawłowska. — To już przesada.
— Przesada? — spytała matka Hanki. — My tylko wyrównaliśmy warunki. Wy daliście Tomkowi mieszkanie — my daliśmy Hance. Wszystko fair. Na równych zasadach.
— A do tego jeszcze auto! — dodała babcia, kładąc kluczyki na stole. — Nie byle jakie, tylko porządne. Żeby wnuczka nie musiała o nic się martwić.
Tomek zerwał się z miejsca, chwycił Hankę za rękę i pociągnął do kuchni.
Kłótnia, po której nie ma powrotu
— Co ty odprawiasz?! Gdyby twoi chcieli pomóc — mogli włożyć się w przyszły dom, a nie robić ze mnie idioty!
— Nikogo nie robiłam. Po prostu moi dali mi prezent. Jak twoi — tobie.
— No i mam się teraz wstydzić! — krzyknął. — Wystawiłaś mnie, jakbym był gorszy!
— Nie, Tomek. Po prostu przyjęłam to, co mi dano. Tak jak ty. Tylko iż ja nie wymagam, by wszystko dostosowywało się do moich oczekiwań.
— A auto? Ja jeżdżę starym gruchotem, a ty nowiutkim?
— Tomek, chcesz się ze mną ścigać? Mieliśmy być partnerami, nie rywalami. Czy dla ciebie małżeństwo to wyścig o dominację?
— Jesteś po prostu niewdzięczna! — warknął. — Obraziłaś mnie przed rodzicami!
Hanka spojrzała na niego — długo i uważnie.
— Nie, Tomek. To ty sam się obraziłeś, uznając, iż tylko twoje zdanie ma znaczenie. Że powinnam milczeć i być wdzięczna za coś, o co mnie choćby nie zapytano.
Wybiegł z kuchni. W salonie rodzice toczyli spór:
— Mężczyzna w domu musi być głową! — krzyczał Marek Kowalski.
— A główną rzeczą jest szacunek — odparł Jan Nowak.
Hanka klasnęła w dłonie:
— Dość! Wszyscy jesteście zmęczeni. Kto chce wyjść — proszę. My zostajemy i świętujemy. Bo życie to nie targi, tylko radość. A euforia jest tam, gdzie ludzie się szanują.
Życie po nierównym ślubie
Tomek wyszedł. Teściowa trzasnęła drzwiami. Hanka została. W swoim mieszkaniu. Z bliskimi, z gęsią w piekarniku, z lekkim smutkiem w sercu, ale — z jasną głową.
Tamtego wieczoru zrozumiała najważniejsze: jeżeli ktoś ma ci za złe, iż też masz coś swojego, znaczy, iż nigdy nie planował być z tobą na równi. Lepiej mu, gdy stoisz niżej.
Ślubu nie było. Tomek próbował wrócić — najpierw z wyrzutami, potem z błaganiem. Ale było za późno.
A Hanka pojechała na urlop. Sama, za kierownicą nowego auta. Do babci na wieś. Tam, gdzie jest zielono, cicho i gdzie zawsze na nią czekają.
Czy żałowała, iż nie wyszła za Tomka? Na początku — tak. Potem zrozumiała: lepiej być samą, niż żyć z kimś, kto od pierwszego dnia stawia siebie wyżej.
I wiecie co?
To było najlepsze wkraczanie w jej życiu.