„Prezent” teściowej, który zniszczył naszą pierwszą euforia
Marcin i Bogna wzięli ślub z rozmachem. Przyjęcie urządzili w restauracji, zapraszając sześćdziesięciu gości. Wszystko szło jak po maśle: szczęśliwe twarze, wesołe toastów, żywiołowa muzyka. Wydawało się, iż przed nimi tylko same dobre chwile. Wśród weselnego gwaru nadszedł moment wręczania prezentów.
Pierwsi podeszli rodzice Marcina. Krystyna Janiszewska, jego matka, z dumą wzięła mikrofon i zaczęła przemowę:
— Skoro mamy syna, mężczyznę, powinien sam zadbać o dom dla rodziny. Ale postanowiliśmy pomóc i podarować wam mieszkanie! Oto klucze! Żyjcie szczęśliwie!
Sala wybuchła oklaskami. Wszyscy byli poruszeni hojnością rodziców pana młodego. Krystyna Janiszewska z godnością wręczyła synowi pęk kluczy z breloczkiem, na którym wygrawerowano adres nowego lokum.
Marcin wziął klucze, spojrzał na brelok — i aż usta otworzył ze zdziwienia.
Wydawało się, iż wszystko układa się idealnie. Pieniądze na wesele zebrano, suknię wybrano, garnitur kupiono, salę wynajęto. Rodzice młodych dogadywali się, teściowa na pierwszy rzut oka wydawała się sympatyczna, a matka Bogny — skromna i życzliwa.
Lecz euforia z weselnego prezentu zgasła, gdy odkryli jeden szczegół: mieszkanie, które im podarowano, znajdowało się tuż obok lokalu rodziców Marcina. Łączył je wspólny przedpokój oraz balkony, oddzielone jedynie cienką ścianką.
Krystyna Janiszewska promieniała:
— Gdy tylko dowiedziałam się, iż sąsiedzi sprzedają, od razu postanowiłam kupić! Wygodnie przecież: blisko, a jednak osobno. Jak jedna wielka rodzina!
Bogna, słysząc to, poczuła, jak coś zimnego ściska jej serce. Uciecha z nowego domu rozpłynęła się w niepokoju.
Problemy zaczęły się zaraz po powrocie z podróży poślubnej. Wczesnym rankiem do ich mieszkania bez pukania weszła teściowa, niosąc talerz naleśników.
— Wstawajcie, śniadanie gotowe! — oznajmiła wesoło, zaglądając prosto do sypialni.
— Mamo, śpimy, mamy wolne. Jak pani weszła?
— Drzwi przecież otwarte. Mamy wspólny zamek w przedpokoju, to wystarczy.
Marcin, nie do końca rozbudzony, nie zrozumiał sytuacji, ale Bogna czuła narastający w niej bunt. Teściowa stała się częstym i natrętnym gościem: wpadała kilka razy dziennie bez zapowiedzi, choćby nie pukając.
— Naleśniki stygną! — przypominała. — Zupę wam przyniosłam! Leżakujecie tu cały dzień…
Za każdym razem Bogna tłumaczyła, iż sobie poradzą, ale Krystyna Janiszewska zdawała się tego nie słyszeć.
Gdy teściowa zawitała po raz trzeci tego samego ranka, Bogna straciła cierpliwość: zatrzasnęła za nią drzwi i zapięła łańcuch.
Krystyna Janiszewska z drugiej strony próbowała wyjaśnić:
— Po co ten łańcuszek? Przecież jesteśmy rodziną!
Bogna w duchu pomyślała: „Rodzina to nie to samo co brak granic”.
Gdy wieczorem wrócili z marketu, zastali teściową w swojej kuchni.
— Sprawdzam, co kupiliście — oznajmiła rzeczowo. — Ta herbata jest beznadziejna. A ciastka jakieś suche…
Marcin zacisnął pięści:
— Mamo, dość. Jesteśmy dorośli, damy sobie radę.
— Ja przecież tylko staram się pomóc! — zawołała Krystyna Janiszewska.
— Prosimy, szanuj nasze granice.
Teściowa wyszła, ale obiecała wrócić rano.
Następnego dnia Bogna obudziła się od pukania w drzwi balkonowe.
— Czemu się zamykacie? Przecież wam ufam! Otwierajcie!
Marcin ledwo powstrzymał się od ostrych słów:
— Mamo, proszę, szanuj nasz dom. Potrzebujemy przestrzeni.
Lecz Krystyna Janiszewska nie słyszała. Dla niej to była troska, nie wtrącanie się.
Wkrótce teściowa zaczęła naciskać:
— Dajcie pieniądze! Pojedziemy razem wybrać wam samochód! Ja wszystko ogarnę!
— Zmieniliśmy zdanie — spokojnie odparł Marcin. — Pieniądze poszły na coś innego.
— Na co? — zaniepokoiła się matka.
— Kupiliśmy własne mieszkanie. niedługo się przeprowadzamy.
— Jak to? A mój prezent?!
— Dziękujemy, mamo, ale nie chcemy żyć pod twoją kontrolą.
W oczach Krystyny Janiszewskiej zabłysła uraza. ale Marcin pozostał niewzruszony.
Ich decyzję przyspieszyła pomoc matki Bogny. Otrzymała spadek i hojnie podzieliła się z córką — jako dodatkowym darem ślubnym.
Młodzi gwałtownie znaleźli przytulne mieszkanie w innej dzielnicy, wzięli kredyt i zaczęli je urządzać.
Marcin i Bogna zrozumieli: żaden, choćby najdroższy prezent, nie jest wart utraty spokoju i wolności.
Gdy w dzień przeprowadzki Krystyna Janiszewska stała w progu i próbowała oskarżyć ich o zdradę, Marcin powiedział spokojnie:
— Kochamy cię, mamo. Ale chcemy budować swoje życie. Bez codziennych wizyt. Bez kontroli. Bez ingerencji.
I odeszli, zostawiając za sobą to „podarowane” mieszkanie i życie, w którym ich szczęście zostałoby uduszone nadmierną troską.