Haniu! Hania, gdzie jesteś? – rozlegał się zdyszany głos Kazimierza z salonu. – Chodź szybko! Ważna sprawa!
— Idę już! – odkrzyknęła Hanna Witkowska, wycierając mokre ręce o fartuszek. – Co się stało? Pożar?
— Ależ skąd! Coś lepszego! O wiele lepszego! – mąż podbiegł, gdy weszła, chwycił ją za łokcie. – Słuchaj! Pamiętasz Grabarczyka, mojego dawnego szefa? Tego, co w zeszłym roku na emeryturę odszedł?
— Pamiętam, oczywiście. Co z nim?
— Dzwonił właśnie! Wyobraź sobie, sprzedaje mieszkanie w centrum, trzypokojowe! A nam oferuje kupno! Prawie za darmo, Hanu! Mówi, iż odda za pół ceny, bo mu kiedyś pomogłem w pewnej sprawie. Pamiętasz, załatwiłem wtedy pracę jego siostrzeńcowi?
Hanna powoli osunęła się na fotel. W głowie wirowały myśli jak suche liście na wietrze.
— Kaziu, jakie mieszkanie? O czym ty mówisz? My przecież nie mamy takich pieniędzy!
— W tym właśnie cały trik! – Kazimierz przysiadł na podłokietniku, mówił gwałtownie i podekscytowany. – Grabarczyk mówi, iż można na raty! Małymi, comiesięcznymi wpłatami, on się nie śpieszy. Sam za to wyjeżdża na wieś do córki, miejskie mieszkanie mu niepotrzebne. Hanu, zdajesz sobie sprawę? Całe życie tłoczymy się w tej kawalerce, a tu taka okazja!
— Kaziu, czekaj… – Hanna potarła skronie. – Ale po co nam trzypokojowe? Dzieci dorosły, żyją osobno. Nam i to wystarczy z nadmiarem.
— Jak to po co?! – Kazimierz zerwał się, zaczął chodzić po pokoju. – Haniu, ależ ty mądra kobieta jesteś! Wnuki będą przyjeżdżać, gdzie będą mieszkać? A gdy się zestarzejemy, może dzieci przyjadą by się nami zaopiekować. Albo wynajmiemy opiekunkę – jej też pokój będzie potrzebny!
Hanna patrzyła na męża w milczeniu. Trzydzieści lat małżeństwa, a on wciąż ten sam marzyciel. Wciąż wydaje mu się, iż gdzieś blisko krąży wielkie szczęście, wystarczy wyciągnąć rękę.
— Ile pieniędzy potrzeba? – spytała ostrożnie.
— No, pierwszą wpłatę małą, jakieś sto dwadzieścia tysięcy. Potem po dwadzieścia tysięcy miesięcznie.
— Sto dwadzieścia tysięcy?! – Hanna o mało nie podskoczyła. – Kaziu, oszalałeś! Gdzie my tyle weźmiemy?!
— A to właśnie, Haniu, przemyślałem – Kazimierz usiadł obok żony, wziął ją za ręce. – Pamiętasz pierścionek, który mama mi zostawiła? Ten z diamentkiem? Wyceniałem go w lombardzie, pociągnie na jakieś sto osiemdziesiąt tyś. Sprzedamy – i starczy!
Hanna gwałtownie wyrwała dłonie.
—nie pierścionek?! Kazimierzu Witkowski, co ty wygadujesz?! To przecież pamiątka po twojej matce! Wręczyła ci go na łożu śmierciirównież
— I co z tego? – Kazimierz wzruszył ramionami. – Mama chciała, żeby nam się dobrze żyło. No to będziemy żyć dobrze! W dużym mieszkaniu, w centrum miasta!
— A jeżeli nie podołamy ratom? jeżeli coś się stanie? Zachorujemy, stracisz pracę?
— Nic się nie stanie! – machnął ręką mąż. – Haniu, toż to szansa! Rozumiesz? Takie okazje zdarzają się raz w życiu!
Hanna wstała, podeszła do okna. Na zewnątrz lało, po szybie spływały mętne strużki. Zupełnie jak jej myśli – wszystko pomieszane, nic niepojęte.
— Kaziu, a rozmawiałeś z dziećmi? Co powiedzą?
— A co mają powiedzieć? Ucieszą się! Wyobraź sobie minę Elżuni? A jak Krzysztof będzie dumny – rodzice w centrum!
Elżunia, starsza córka, uczyła w szkole. Wiecznie zajęta, wiecznie zmęczona. Krzysztof, młodszy, po wojsku wyjechał do Wrocławia, rzadko dzwonił. Czy ucieszyliby się nowym mieszkaniem rodziców? Hanna wątpiła.
— Posłuchaj – powiedziała, nie odwracając się. – Może nie warto się spieszyć? Pomyślimy, poradzimy…
— Z kim? Z kim? – Kazimierz rozłożył ręce. – Haniu, Grabarczyk jutro leci do córki! Trzeba zdecydować dziś! Inaczej mieszkanie ktoś inny kupi!
— A dlaczego akurat nam ofiaruje? – nagle spytała Hanna. – Czyżby nie miał innych znajomych?
— Hm… Mówi, żeśmy ludzie godni zaufania. Sprawdzili.
Coś w głosie męża skłoniło Hannę do odwrócenia się. Kazimierz unikał jej wzroku, mnąc brzeg obrusa.
— Kaziu, mówisz mi całą prawdę?
— Oczywiście! Co bym miał ukrywać?
— Nie wiem. Ale mam wrażenie, iż coś przemilczasz.
Kazimierz milczał chwilę, w końcu westchnął ciężko.
— No dobrze. Jest jeden mały problem… Mieszkanie… no, nie jest w idealnym stanie. Potrzebny remont. Solidny remont.
— Jak solidny?
— No, hydraulika do wymiany, instalacja. Może podłogi. I tapety, rzecz jasna…
— Kaziu! – Hanna ponownie opadła na fotel. – Toż to znowu koszta! Duże pieniądze!
— Ale potem pożyjemy! – mówił z zapałem mąż. – Haniu, całe życie marzyłem o takim mieszkaniu! W cent
Deszcz zaczął ponownie tłuc w szyby ich nowego, chłodnego domu, gdy Małgorzata patrzyła, jak Jan daremnie krząta się przy kaloryferze, i oboje zrozumieli, iż sprzedane szczęście prostego życia nie wróci już nigdy.