Nie jak w filmie, ale blisko
Agnieszka uwielbiała melodramaty i marzyła, by jej życie przypominało te ekranowe historie, gdzie wszystko kończy się szczęśliwie. Jednak marzenia pozostawały marzeniami, a rzeczywistość płynęła szaro i monotonnie w małej wiosce na północy Podlasia.
Za mąż za Tomka wyszła, myśląc, iż to miłość. Ale Tomek, lekkoduch i niepoważny od młodości, nie zmienił się. Zabrał żonę do swojego starego domu. Po trzech latach oświadczył:
— Wyjeżdżam do miasta. Żyj, jak chcesz. Duszno mi tu, serce woła o wolność.
— Tomku, o czym ty mówisz? Przecież u nas wszystko w porządku — zaskoczyła się Agnieszka, nie rozumiejąc, co się dzieje.
— U ciebie może w porządku, u mnie nie…
Po tych słowach wyszedł, zabierając paszport i stary plecak z rzeczami. Wieś zaroiła się od plotek, sąsiadki szeptały:
— Tomek zostawił Agnieszkę, uciekł do miasta. Pewnie ma tam inną.
Agnieszka milczała. Nie płakała, nie narzekała, żyła dalej w domu Tomka. Nie miała gdzie iść — w rodzinnym domu tłoczyła się siostra z rodziną, nie było miejsca. Dzieci też nie miała.
— Chyba Bóg uznał, iż Tomek nie byłby dobrym ojcem, dlatego mnie nie pobłogosławił — myślała, patrząc na sąsiedzkie dzieci.
Każdego wieczora, po skończonych obowiązkach, siadała przed telewizorem. Oglądała seriale, gdzie buzowały namiętności i rozgrywały się dramaty. Przeżywała każdą scenę, a potem przewracała się w łóżku, nie mogąc zasnąć.
Nowy dzień zaczynał się od pracy: nakarmić świnkę, kury, cielaka Burka, przywiązać go za ogrodem — nie puszczała go do stada.
— Agnieszka! — krzyknęła sąsiadka. — Twój Burek się zerwał, pędzi po wsi!
— Gdzie?! — wybiegła za furtkę. Cielak próbował bóść płot, testując swoje nowe rogi.
— Burek, Burek — namawiała go, podając chleb. Zwierzak kręcił głową. — No żebyś ty…! — krzyknęła w złości. Burek szarpnął się w bok, płosząc sąsiedzkie gęsi.
Nie wiadomo, jak długo by go goniła, gdyby nie mechanik Marek. Zręcznie złapał sznur, przyciągnął cielaka do płotu i przywiązał. Agnieszka patrzyła na jego silne ręce, na mięśnie widoczne pod wytartą koszulą. Nagle poczuła pragnienie, by te ramiona ją objęły, przycisnęły do piersi.
Odepchnęła tę myśl:
— Co ze mną? Zupełnie jak nastolatka, której brakuje czułości.
Zawstydziła się. Marek był jej kolegą z klasy — rudym, wiecznie uśmiechniętym żartownisiem. Mieszkał z Dorotą, twardą kobietą, niedaleko. Nie był jej potrzebny.
— Nigdy wcześniej tak go nie odczuwałam — pomyślała, odwracając wzrok.
Z Tomkiem rozwiodła się od razu, gdy uciekł. Byli i inni adoratorzy, choćby proponowali małżeństwo, ale żaden jej nie pociągał. Żyła sama, bez miłości.
Marek wycierał ręce trawą, a Agnieszka nagle powiedziała:
— Wejdź na podwórze, umyjesz ręce.
W milczeniu poszedł za ni”Marek wszedł do domu, a Agnieszka poczuła, iż wreszcie coś się zmienia.”