Nie jak w filmie, ale blisko
Małgorzata uwielbiała melodramaty i marzyła, by jej życie przypominało ekranowe historie, gdzie wszystko kończy się szczęśliwie. ale marzenia pozostawały marzeniami, a rzeczywistość płynęła szaro i monotonnie w małej wiosce na północy Podlasia.
Wyszła za mąż za Darka, myśląc, iż to miłość. ale Darek, wietrzny i niekonsekwentny od młodości, nie zmienił się. Sprowadził żonę do swojego starego domu. A po trzech latach oświadczył:
— Wyjeżdżam do miasta. Żyj, jak chcesz. Duszno mi tu, dusza woła o wolność.
— Darku, o czym ty mówisz? Przecież u nas wszystko w porządku — zbiła się z tropu Małgorzata, nie rozumiejąc, co się dzieje.
— Tobie w porządku, a mnie nie…
Powiedział to i wyszedł, zabierając paszport i stary plecak z dobytkiem. Wieś zaroiła się od plotek, sąsiadki szeptały:
— Darek rzucił Małgosię, uciekł do miasta. Pewnie ma tam inną.
Małgorzata milczała. Nie płakała, nie narzekała, wciąż mieszkała w domu Darka. Nie miała dokąd pójść — w rodzinnym domu tłoczyła się siostra z rodziną, nie było miejsca. Dzieci nie miała.
— Widocznie Bóg zdecydował, iż Darek nie będzie ojcem, dlatego nie dał mi dziecka — myślała, patrząc na sąsiednie dzieci.
Każdego wieczoru, skończywszy obowiązki, siadała przed telewizorem. Oglądała seriale, gdzie wrzały namiętności i kruszyły się losy. Wczuwała się w każdą historię, a potem przewracała się w łóżku, nie mogąc zasnąć.
Nowy dzień zaczynał się od obowiązków: nakarmić prosiaka, kury, cielaka Burka, przywiązać go za ogrodem — nie puszczała go do stada.
— Małgosia! — krzyknęła sąsiadka. — Twój Burek się zerwał, pędzi po wsi!
— Gdzie?! — wybiegła za furtkę. Cielak bodał płot, próbując zaczepić młode rogi.
— Burek, Burek — perswadowała, podając chleb. Cielak kręcił łbem. — Żebyś przepadł! — krzyknęła w gniewie. Burek szarpnął się w bok, płosząc sąsiednie gęsi.
Nie wiadomo, jak długo by goniła, gdyby nie mechanik Krzysztof. Zręcznie złapał sznur, przyciągnął cielaka do płotu i przywiązał. Małgorzata patrzyła na jego silne ręce, na mięśnie widoczne pod wypraną koszulą. Nagle poczuła pragnienie, by te ramiona objęły ją, przycisnęły do piersi.
Odegnała tę myśl:
— Co ze mną? Jak jakaś dziewczyna, zachciało mi się czułości.
Zawstydziła się. Krzysztof — kolega z klasy, rudawy, wiecznie uśmiechnięty żartowniś. Mieszkał z Basią, twardą kobietą, po sąsiedzku. Nie był jej potrzebny.
— Nigdy tak o nim nie myślałam — pomyślała, odwracając wzrok.
Z Darkiem rozwiodła się od razu, gdy uciekł. Mieli się zalotnicy, choćby do małżeństwa namawiali, ale nikt jej nie pociągał. Żyła sama, niekochana.
Krzysztof wycierał ręce trawą, gdy Małgorzata nagle powiedziała:
— Wejdź na podwórko, umyjesz ręce.
Milcząco poszedł za nią. Czuła jego wzrok na plecach.
Zauważyła, iż Krzysztof patrzy na nią inaczej, i zdziwiła się:
— Co się z nim dzieje?
Umył ręce, wytarł ręcznikiem, jeszcze raz spojrzał — wymownie — i odszedł.
Od tego dnia między nimi jakby przeciągnięto nitkę. Gdy Krzysztof przechodził obok, Małgorzata rumieniła się. Zaczął chodzić przez jej podwórko, choć wcześniej tamtędy nie chadzał. Małgorzata zaczęła wstawać wcześnie, pielić grządki o porannej świeżości — tak sobie wmawiała. Ale wiedziała: czeka na spotkanie z Krzysztofem. Ich spojrzenia się spotykały, a w jego oczach płonęło szczere zainteresowanie, niemal uwielbienie.
Odpędzała te myśli, bała się Basi:
— Jak zobaczy, będzie bieda. Oszpeci moje imię po całej wsi.
Ale Krzysztof wciąż przechodził, patrzył ogniście. Małgorzata odpowiadała łagodnym spojrzeniem i półuśmiechem. Zdawało jej się, iż ich historia — jak w serialu, bez końca i jasnego finału.
Pewnego dnia zamiatała podwórze:
— Witaj, Małgosiu — rozległ się znajomy głos. Darek tak ją nazywał.
Odwróciła się. Były mąż stał przed nią: ten sam bezczelny uśmieszek, zmrużenie niebieskich oczu, zarost.
— Wróciłem… Przyjmiesz?
— Co, w mieście się nie powiodło?
Serce nie drgnęło. Miłości nie było, albo wygasła. Drzwi w jej duszy zatrzasnęły się, gdy wyjechał za „lepszym życiem”, porzucając ją.
Darek wrócił do swojego domu. Małgorzata nie miała dokąd iść, musiała go wpuścić. Nocą zamknęła drzwi do pokoju, przysunęła szafę. Darek urządził się w drugiej części. Prawie nie bywał w domu, znikał z kolegami.
Krzysztof chodził ponury. Ale pewnego dnia zobaczył, jak Małgorzata wychodzi przez okno, i w środku coś w nim zagotowało:
— Więc nie przyjęła go z powrotem.
Następnego ranka Małgorzata, wyłażąc przez okno, natknęła się na schodek. Pod oknem stały dwie zbite deski.
— Kto to zrobił? — zdziwiła się. — Na pewno nie Darek, on nie ma czasu.
Krzysztof w nocy zbił podest, by miała wygodniej. Z Basią nie byli małżeństwem, żyli razem od lat. Dzieci nie mieli, ale opiekował się jej córką z pierwszego związku. Basia sama przyszła do niego po imprezie, została, potem przyprowadziła dziewczynkę.
Nadeszła zima. Darkowi skończyły się pieniądze, we wsi nie chcieli go gościć, więc znów wyjechał do miasta. Małgorzata odetchnęła z ulgą. A Krzysztofa spotkało nieszczęście: Basia zachorowała. Silna kobieta zgasła szybko. Matka Basi zabrała wnuczkę, Krzysztof się nią opiekował, ale Basię zabrano do szpitala. Nie wróciła.
Pogrzeb Basi zgromadził całą wieś. Mówili o niej ciepło:
— Była tęga, ale dobra. Z nikim się nie kłóciła — wzdychała babcia Halina.
KKrzysztof stał teraz sam pod jej oknem, patrząc w noc, a Małgorzata wiedziała, iż ich nitka wreszcie może się splątać w mocny węzeł.