W końcu on jest prawdziwy
Krysia, jak można tak wychowywać dziewczynkę? ciągle pytała swoją siostrę Marlena. To przecież dziewczynka, a nie chłopak.
Krystyna i Marlena były rodzeństwem, obie dawno wyszły za mąż i urodziły dzieci. Krystyna miała córkę Zosię i syna, a Marlena tylko jedną córeczkę Weronikę.
Siostry często się spotykały, głównie Marlena z córką przyjeżdżała w odwiedziny do Krystyny, bo ta mieszkała w domu z ogrodem. Wypielęgnowany podwórek z altanką, gdzie można było posiedzieć, a dzieci miały gdzie się bawić. Marlena z rodziną żyli w bloku.
Oczywiście Marlena była pewna, iż jej Weronika jest mądrzejsza, ładniejsza i bardziej utalentowana niż Zosia. Różnica wieku między dziewczynkami wynosiła rok Zosia była starsza.
Krysia, twoja Zosia znowu wlazła na drzewo, no co to ma być? próbowała jakoś wpłynąć na siostrę w kwestii wychowania córki.
A co w tym złego? dziwiła się Krystyna. To dziecko, musi się rozwijać.
Ale nie po drzewach skakać! To zajęcie dla chłopaków, a nie dziewczynek! przekonywała Marlena, ale ta tylko się uśmiechała.
Dziewczynki się przyjaźniły. Może i Weronice chciało się bawić tak swobodnie, a choćby wspiąć na drzewo, ale mama pilnowała jej surowo. Nic takiego nie było dozwolone.
Zosia nigdy nie zazdrościła kuzynce, chociaż jej ciotka Marlena uważała, iż to Weronice powinno się zazdrościć. W dzieciństwie i szkole Zosi to nie obchodziło. Żyła swoim życiem była żywiołowa i wszędzie jej pełno.
Uwielbiała porządkować w garażu u taty.
Zosia uchodziła za wichrzycielkę w spódnicy nie ustępowała chłopakom, właziła za nimi na drzewa, biła się z nimi, broniąc siebie i młodszego brata, czasem choćby przeskakiwała z nimi przez płot do cudzego sadu po jabłka. Prawie nie bawiła się lalkami, nie interesowały ją fryzury, kokardy i sukienki. Najbardziej lubiła grzebać z tatą w garażu, oglądać klucze, śrubki i nakrętki. Uwielbiała tam sprzątać.
Córeczko, niepotrzebny mi tu twój porządek, potem nie znajdę tego, czego szukam. Lepiej podaj mi klucz na szesnaście. A ona natychmiast podawała mu adekwatny. Rozumiała się na tych rzeczach, ojciec ją chwalił, a ona była z tego dumna.
Weronika była zupełnym przeciwieństwem Zosi. Ubierano ją jak lalkę zawsze w piękne sukienki, białe skarpetki z frędzelkami, ogromne kokardy. Sukienki Weroniki nie podobały się Zosi, bo zawsze miały jakieś falbanki i koronki.
Ciągle słychać było krzyki jej mamy:
Weroniko, nie wchodź do piaskownicy, pobrudzisz skarpetki! Odejdź od drzwi, tam wieje! Nie dotykaj cudzych zabawek, są brudne! Po co wzięłaś to jabłko? Pełno na nim zarazków! Tylko nie wolno i nie dotykaj.
Zosia zawsze się dziwiła i nie lubiła ciotki Marleny właśnie za to. Za dużo zakazywała córce. Z Weroniką choćby nie było fajnie bawić się na podwórku. A za płot na ulicę mama Weroniki w ogóle jej nie wypuszczała.
Gdzie ty, Weroniko? Tam są brudne psy i koty, chłopcy mogą cię skrzywdzić. Niech Zosia idzie, a ty zostań z nami. Zosi szczerze mówiąc, było bardzo żal kuzynki.
Ciociu, niech Weronika pójdzie ze mną, nikt jej nie skrzywdzi próbowała się za nią wstawić.
Ale ciotka Marlena spojrzała na Zosię surowo.
Nie, Weronika nigdzie nie wyjdzie
W szkole Zosia uprawiała lekkoatletykę, grała w siatkówkę w szkolnej drużynie, a potem choćby zainteresowała się sztukami walki. Ciotce Marlenie włosy stawały dęba, gdy słyszała, czym zajmuje się siostrzenica.
Czy dziewczynki powinny być tak wychowywane? pytała ciągle siostrę.
Niech robi, co chce, i przebija sobie drogę w życiu odpowiadała Krystyna, broniąc córki.
Za to córka Marleny chodziła do szkoły muzycznej, uczyła się grać na pianinie, mama zapisała ją na tańce towarzyskie. Próbowała zrobić z niej artystkę, posłała na zajęcia plastyczne, ale Weronikę to nie interesowało. Nie umiała rysować i nie chciała. Więc rzuciła to. Nie wyszło.
Na pierwszym roku studiów Zosia poznała Krzysztofa na treningu sztuk walki. On też tam ćwiczył. Nie był przystojniakiem, ale sympatyczny.
Cześć podszedł do niej pierwszy. Obserwuję cię, naprawdę dobrze ci idzie. Jestem Krzysztof, a ty Zosia, już się o tobie rozpytałem śmiał się szczerze i swobodnie.
Jego uśmiech i wesołe błyski w oczach przekonały Zosię. Ona też się uśmiechała. Czuli się, jakby znali się od stu lat.
Cześć, chyba nie widziałam cię na uczelni.
Ja nie studiuję na twojej. Pracuję jako mechanik, zaocznie się uczę w szkole samochodowej odpowiedział.
Od tamtej pory zaczęli się spotykać. Oboje ciągnęli do siebie razem chodzili na treningi, spacerowali po parku, oglądali filmy. Wspólne zainteresowania ich zbliżyły.
Mamo, tato, jutro przyjdę z Krzysztofem. Już poznałam jego mamę. Teraz wy go poznacie powiedziała rodzicom.
No dobrze, niech przyjdzie zgodzili się.
Krzysztof gwałtownie znalazł wspólny język z rodzicami, zwłaszcza z ojcem. Od razu zagadali o garażu, technice i samochodach. Ojcu bardzo się spodobało, iż Krzysztof jest mechanikiem i uczy się w szkole samochodowej. Byli na tej samej fali.
Czas mijał. Zosia i Krzysztof spotykali się, a pod koniec drugiego roku córka oznajmiła rodzicom:
Mamo, tato, postanowiliśmy z Krzysztofem wynająć mieszkanie i zamieszkać razem.
Krystyna była przeciw:
Córeczko, jeszcze za wcześnie, powinnaś myśleć o nauce, a ty mruczała.
Za to ojciec niespodziewanie ją poparł. Krzysztof mu się podobał. Kiedy przychodzili, razem siedzieli w garażu i grzebali w starym Polonezie. Obaj też lubili piłkę nożną, ogląd