Kiedy prawda puka bez ostrzeżenia: historia jednego spotkania, które zmieniło wszystko
Halina siedziała w salonie, wpatrzona w ekran telewizora, gdzie przewijały się nudne programy. Oczy same się zamknęły i zasnęła. Obudziło ją niepewne pukanie do drzwi. Zerwała się z kanapy, poprawiając szlafrok, i podeszła do wyjścia.
— Idę! — krzyknęła.
W wizjerze stała nieznajoma. Młoda kobieta, zdezorientowana, z rumieńcem na policzkach i brązowymi oczami.
— Dzień dobry… Czy to pani Halina Nowak?
— Tak, to ja. A ty do mnie? Wejdź, skoro przyszłaś.
Gość przekroczyła próg, rozglądając się po przedpokoju.
— Ja… muszę z panią porozmawiać…
— Nie krępuj się, chodź do kuchni, napijemy się herbaty. Potem opowiesz, co cię sprowadza.
Halina cieszyła się każdym towarzystwem — córka, Weronika, wychodziła wcześnie, wracała późno, i coraz częściej Halinę ogarniała samotność.
Gdy czajnik się gotował, Halina nerwowo rozkładała ciastka i cukierki, nieustannie zerkała na dziewczynę.
— A jak masz na imię?
— Kalina. Można po prostu Kalina.
— Piękne imię — uśmiechnęła się Halina, stawiając przed gością filiżankę. — Całe życie pracowałam jako listonosz. Chodziłam po obrzeżach miasta, z ciężką torbą. Gazety, listy, telegramy. Ludzie czekali, cieszyli się. Czasem płakali. Bywały i złe wiadomości… Ale zawsze je dostarczałam z szacunkiem. Teraz nogi odmawiają posłuszeństwa. Prawie nie wychodzę.
Kalina słuchała, nie przerywając. Tylko dłonie jej drżały, a filiżanka cicho zadźwięczała na spodku. Gdy Halina zapytała, po co przyszła, dziewczyna wreszcie się odezwała:
— Przyjechałam z daleka. Z drugiego końca kraju. Musiałam zobaczyć twoją córkę. Weronikę. Bo… to moja matka. A ty jesteś moją babcią.
Halina zastygła. Jej oczy zabłysły, ale głos pozostał spokojny:
— Dziewczynko, chyba się pomyliłaś. Weronika mieszka ze mną. Nie mogłabym nie wiedzieć…
Kalina spuściła wzrok.
— To było dawno temu. Kiedy wyjechała po studiach do innego miasta do pracy. Wtedy… zakochała się. Miał na imię Krzysztof. To było poważne. Mieli się pobrać. Ale… przed ślubem zginął. Wypadek.
Weronika urodziła przedwcześnie… babcia — matka Krzysztofa — była przy niej. Straciła przytomność. A rano przekonano ją, iż dziecko nie żyje.
W rzeczywistości zabrali dziewczynkę — mnie. Babcia Krzysztofa zabrała mnie do siebie. Chciała, żeby choć cząstka syna została przy niej. Dopiero w wieku szesnastu lat poznałam prawdę. I przyjechałam… żeby spojrzeć w oczy mojej matce. Powiedzieć jej, iż żyję.
Halina siedziała nieruchomo. Wstała i mocno przytuliła Kalinę.
— Boże… ile musiałaś przejść… A Weronika? Ona nie wie… Dzisiaj wyjechała na wieś z siostrą. Wróci za trzy dni. Zostań. Błagam, zostań.
Ale Kalina pokręciła głową.
— Mam bilet. Muszę być przy babci. Jest ciężko chora. Nie można jej zostawić samej. Ale… powiedz mamie. Proszę.
Pożegnanie było gorzkie. Kalina wyszła, zostawiając w domu Haliny żywy ból. Kobieta patrzyła przez okno, aż zniknęła za zakrętem. I wtedy — odgłos samochodu. Wróciła Weronika. Z mężczyzną i siostrą.
— Mamo — powiedziała radośnie. — Poznaj, to Marek. Oświadczył się. Zgodziłam się.
Halina zbladła. Dłonie jej drżały.