Życie nie oszczędzało mu łez. Nie tylko kobietom los bywa okrutny w sprawach serca mężczyźni też cierpią. Wojciech był jednym z nich. Wciąż zadawał sobie to samo pytanie: co jest ze mną nie tak?
Mam już trzydzieści osiem lat, a szczęścia wciąż nie zaznałem, choć dwa razy próbowałem ułożyć sobie życie. Pierwsze małżeństwo było oficjalne, drugie bez ślubu. I oba na nic. Gdzie moje szczęście? Dlaczego mnie omija? Czy to kobiety nie te, czy może ja szukam nie tam, gdzie trzeba?
Wojciech miał serce na dłoni. Każdemu chciał pomóc, każdego osłonić przed złem. choćby znajomi powtarzali:
Wojtek, powinieneś zostać dobrym wróżem. Nie starczy ci dobroci dla wszystkich, nie każdemu dasz radę współczuć.
Ale taka już była jego natura. Mieszkał z rodzicami na wsi, w dużym domu, pełnym zwierząt. Złota rączka spawał, prowadził ciężarówki, zbierał meble, naprawiał pralki, ogarniał instalacje elektryczne. We wsi był na wagę złota. A do tego jeździł na zmiany, zarabiał przyzwoicie. Gdy wracał do domu odpocząć, sąsiedzi natychmiast oblegali go prośbami.
Synku, dlaczego musisz być taki uczynny? martwiła się matka. Przyjeżdżasz zmęczony po robocie, a tu znowu harujesz. Tam się napracujesz, tu nie masz wytchnienia.
Mamo, ludziom też trzeba pomóc.
Ludzie są sprytni, synu. Robisz wszystko za darmo, nie bierzesz grosza od sąsiadów. A oni to wykorzystują, nie chcą płacić fachowcom.
Et, mamo, nie ubędzie mi odpowiadał jak zwykle.
Gdy miał dwadzieścia dwa lata, ożenił się z Kingą. Była dwa lata młodsza, ładna i żywa jak iskra. Matce Wojciecha nie przypadła do gustu.
Żonę trzeba brać cichą i skromną, a nie taką jak ta Kinga. W swoim wieku już niejedno widziała, a ty poznałeś ją miesiąc temu i od razu do ołtarza. Kto ci tak pilnował do urzędu? gderała.
Mamo, dla ciebie wszystko nie tak. Cokolwiek zrobię, zawsze źle. No i co złego jest w Kinga? Żywa, owszem. Ale właśnie taka mi potrzebna, bo ja nie jestem przebojowy. Są chłopy zaradne, a ja co?
Dobrze, już milczę ustąpiła matka. Ale potem nie mów, iż cię nie ostrzegałam. Mógłeś zwrócić uwagę na Kasię, naszą sąsiadkę. Skromna, gospodarna, wieczorami w domu siedzi, nikt złego słowa o niej nie powie.
Mieszkali w domu rodziców, choć Wojciech miał osobne wejście. Gdy wyjeżdżał na zmianę, Kinga urządzała sobie hulanki. Czekała, aż światło u teściów zgaśnie, wtedy cichaczem wymykała się przez furtkę w ogrodzie nie główną, by jej nie zobaczyli. Biegła do klubu na tańce, a potem nieraz któryś z miejscowych, albo i z sąsiedniej wsi, odprowadzał ją do domu.
Pewnej nocy teściowej zrobiło się słabo, a Wojciecha nie było. Ojciec poszedł do ich części domu drzwi otwarte, noc, a Kingi nigdzie. Zaniepokojony, poszukał u sąsiadki.
Zofia, matka Kasi, przybiegła z tonometrem i tabletkami. Nad ranem ojciec zagadnął Kingę:
Gdzie się włóczyłaś po nocy? Myślisz, iż jak ciebie nie pilnujemy, to możesz chodzić, gdzie chcesz?
Spałam w domu skłamała, nie wiedząc, iż teść sprawdzał o pierwszej w nocy.
Nie kłam. Byłem u ciebie o pierwszej
A co ci do mnie o tej porze? Jak Wojtek wróci, wszystko mu powiem! odgryzała się.
Twojej teściowej było niedobrze, myślałem, iż pomożesz. Musiałem Zofię wołać.
Dobrze już, nie drżyj. Byłam u matki, też jej słabo było. Siedziałam u niej do trzeciej zmyślała.
Rodzice nic nie powiedzieli Wojciechowi, aż pewnego razu wrócił z pracy tydzień wcześniej. Na stacji spotkał sąsiada, Marcina, i razem szli przez las. Zapukał w okno sypialni, jak zawsze. Kinga długo nie otwierała, w końcu usłyszał szmer ktoś uciekał przez kuchnię.
Kto to był?! warknął.
Nikt. Co ci do tego? Facet i tyle.
Nie wiedziałem, żeś taka lekkich obyczajów. Męża nie ma, żona hula
Nazajutrz Kinga wyprowadziła się do matki. Wojciech niedługo wniósł o rozwód.
No i co, synu? Rozumiesz teraz, czemu cię ostrzegałam?
Oj, mamo, daj spokój machnął ręką.
Wkrótce Kinga oznajmiła:
Mam usunąć dziecko czy urodzić? Twoje jest.
Skoro moje, to rodź. Będę pomagał.
I od dziewięciu lat płaci alimenty, kupuje Jankowi ubrania. Gdy tylko trzeba, Kinga staje w progu:
Janek kurtkę podarł, trzeba nową. Buty się rozpadły.
Matka wścieka się:
Dureń z ciebie, Wojtek. choćby nie wiesz, czy to twoje dziecko. Ludzie mówią, iż wcale do ciebie nie podobne.
Niech gadają. Kinga mówi, iż moje. Nie opuszczę go.
Po rozwodzie związał się z Anną z sąsiedniej wioski, samotnie wychowującą córkę. Pomagał i jej, i byłej. Z Anną nie brali ślubu jej to pasowało. Mieszkali u niego, a Anna gwałtownie zaskarbiła sobie serca teściów.
Zuch ta Anka chwaliła matka. I krowę wydoi, i siana narzuci.
Żyli tak dziesięć lat, aż pewnego dnia Anna oznajmiła:
Matka zachorowała. Jadę z córką do niej.
To może i ja z wami?
Nie, jeszcze nie. Jak będzie trzeba, dam znać.
Odwiedzał je, pomagał, zostawiał pieniądze. Aż pewnego dnia sąsiad spytał:
Wojtek, wyrzuciłeś Annę?
Nie, co znowu. Matka jej chora, opiekuje się nią.
Jaka chora? Biega po wsi jak młoda! Anna cię okłamuje, stary kochanek się zjawił. Jak przyjeżdżasz, on się chowa.
Nie może być
To sprawdź. Przyjedź bez zapowiedzi.
I historia się powtórzyła. Znów zastał obcego mężczyznę, a teściowa zdrowa jak ryba.
Prostaku z ciebie jęczała matka. Wierz, ale sprawdzaj.
W końcu namówiła go, by zwrócił uwagę na Kasię. Nie była urodą, ale gospodarna, nieskazitelna. A Wojciech tak pragnął prawdziwej