**Prababcia, która wszystko zmieniła**
Zosia posadziła swojego pluszowego misia na kanapie i surowo pogroziła mu palcem:
— Siedź tu, bo przyjedzie prababcia i zajmie twoje miejsce!
Magda, usłyszawszy mruczenie ośmioletniej córki, uśmiechnęła się, wciąż przecierając kuchenne okno. Wieszany zegar z małą figurką bociana wesoło tykał, odmierzał minuty do przyjazdu babci Magdy, Heleny Nowakowskiej, która niedawno skończyła osiemdziesiąt trzy lata.
Po raz pierwszy od dziewięciu lat Helena zdecydowała się na taką podróż – przez pół kraju, aby przytulić wnuczkę i po raz pierwszy zobaczyć prawnuczkę.
Dawniej Magda mieszkała z nią w małej podkarpackiej wiosce, razem z rodzicami i babcią. Ale w 2004 roku wyjechała, wyszła za mąż, osiedliła się w nowym miejscu. Mama Magdy przyjeżdżała prawie co rok, ale babcia, już wtedy wiekowa, ciągle czekała, aż wnuczka odwiedzi ją z rodziną.
Lecz życie młodej pary pochłonęły kredyt i praca. Urlopy były rzadkością, a wyjazd w rodzinne strony odkładano raz za razem.
Tego roku spodziewali się mamy Magdy, ale zamiast niej postanowiła przyjechać Helena – w wieku osiemdziesięciu trzech lat, z chorym sercem, zmęczonymi nogami, przez setki kilometrów.
— Mamo, po co nam prababcia, skoro jest babcia Krysia i babcia Hania? – oznajmiła Zosia z dziecięcą szczerością, krzyżując ręce.
— Jak to po co? To moja babcia, a twoja prababcia. Przyjeżdża w odwiedziny, żeby się z nami zobaczyć. Przecież ci o niej opowiadałam!
Zosia skrzywiła nos:
— Przecież ona jest sta-ra!
Magda regularnie dzwoniła do Heleny, a gdy Zosia podrosła, dawała jej słuchawkę, by mogły porozmawiać. Pokazywała też zdjęcia. Ale okazało się, iż głos w telefonie i fotografie nie zastąpiły żywego kontaktu. Zosia, która nigdy nie widziała prababci, widziała w niej tylko „staruszkę”.
Magda chciała nakrzyczeć, ale się powstrzymała. Winę czuła palącą – przez dziewięć lat nie znalazły czasu, by pojechać na Podkarpacie. Usiadła obok córki i zaczęła tłumaczyć:
— Tak, jest starsza. Ale to nasza rodzina, tak jak babcia Krysia i babcia Hania. Nie wolno tak mówić o starszych. Helena to niezwykła kobieta, pokochasz ją.
Wydawało się, iż Zosia zrozumiała, ale Magdę gryzły wyrzuty sumienia. Wstyd, iż córka nie zna prababci, iż sama nie znalazła czasu, by ją odwiedzić.
Tego samego dnia Magda odebrała paczkę z poczty. Nadawcą była Helena. Dziwne, skoro miała przyjechać za kilka dni. W domu, otwierając pudełko, Magda znalazła prezenty i starannie złożone ubrania. Zosia, kręcąca się wokół, pierwsza zauważyła zabytkowy wachlarz, lekko pożółkły, ale elegancki, jak z minionej epoki. Obok leżały koronkowe rękawiczki i, w osobnej torebce, bujna balowa suknia.
— Łał! Co to jest? – Zosia otworzyła szeroko oczy, dotykając materiału.
— Nie wiem, po co babcia to przysłała, skoro zaraz przyjedzie – zdziwiła się Magda.
— To jej? – Zosia patrzyła z niedowierzaniem. – Ona też tańczyła, jak ja?
Suknia, choć stara, była przepiękna, z delikatnymi haftami. Cały wieczór Magda z Zosią oglądały te skarby, zastanawiając się, co babcia miała na myśli. Zosia zakochałła się w wachlarzu, przymierzała rękawiczki, choć były za duże, i marzyła o podobnej sukience do swoich tańców.
— Jak dorośniesz, uszyjemy ci taką – obiecała Magda, chowając uśmiech.
Trzy dni później Krzysztof, mąż Magdy, pojechał na lotnisko odebrać Helenę. Magda, pamiętając słowa Zosi o „starej”, denerwowała się, iż córka powie coś nieodpowiedniego.
— Dziewczyny, witajcie gościa! – zawołał wesoło Krzysztof z progu.
W jego głosie Magda od razu wyczuła zachwyt.
— Super babcia – szepnął żonie, mrugając.
Za jego plecami stała Helena: w eleganckim płaszczu, małym kapeluszu, płaskich butach i z torebką w dłoni. Delikatnie podkreślone brwi, strzałki przy oczach, idealna szminka. Magda od dziecka pamiętała jej słowa: „Usta muszą być doskonale pomalowane, choćby bez lusterka”. I babcia robiła to jak mistrzyni.
— Babciu! – Magda rzuciła się jej na szyję, powstrzymując łzy.
Po długim locie Helena wyglądała na zmęczoną, ale jej oczy promieniowały takim ciepłem, iż mogłyby stopić choćby najzimniejszy dzień.
— Moja kruszyno – babcia otworzyła ramiona.
— No to ja do pracy, a wy się tu bez mnie bawcie – uśmiechnął się Krzysztof, wychodząc.
W przedpokoju Zosia obserwowała gościa, wciąż niepewna, jak się zachować. Helena, zauważywszy prawnuczkę, spojrzała na nią z czułością, ale nie śpieszyła się z przytuleniem, wyczuwając jej nieufność. Śmiejąc się, przeszła do salonu, podpierając się na Magdzie.
— Podróż, wiesz, nie dla moich lat, ale tak bardzo chciałam was zobaczyć, iż nie mogłam czekać. Wcześniej bym przyjechała, ale to złamanie… w moim wieku…
— Babuniu, to nam wstyd – westchnęła Magda. – Raz praca, raz Zosia się urodziła…
— Wszystko rozumiem, kochanie, nie martw się. Usiądę, odpocznę.
— Może się położysz? Potem coś zjemy…
— Och, Magdusiu, już nie wiem, czy to ranek, czy wieczór, zmiana czasu wszystko pomieszała…
Po herbacie Helena poprawiła włosy – kasztanowe, z nitkami srebra – i złożyła dłonie na kolanach. Jej wzrok nie odrywał się od Zosi. Chciała przytulić prawnuczkę, ale czekała, wiedząc, iż dziewczynka musi zrobić pierwszy krok.
Zosia, wciąż ciekawska, w końcu nie wytrzymała:
— To twoje? – pokazała na torbę z suknią.
— Moje – uśmiechnęła się babcia. – W tej sukni tańczyłam na balu w stylu romantycznym. Wachlarz i rękawiczki też moje.
Zosia zamarła, próbując sobie wyobrazić prababcię tańczącą.
— A po co to przys— Przysłałam to, abyście poznały mnie nie tylko jako staruszkę, ale też jako młodą dziewczynę, która kochała tańczyć tak samo jak ty, Zosiu.