POŻYCZYŁAM SUKNIE ŚLUBNĄ… I ODKRYŁAM LIST W PODSZEWCE

newsempire24.com 3 tygodni temu

Dziennik, 12kwietnia

Wziąłem wypożyczony sukienkę ślubną i znalazłam w podszewce list.

Kiedy po raz pierwszy przymierzyłam tę starą, pastelową suknię z drugiej ręki, poczułam w sobie dziwny ciężar. Nie strach, nie piękno po prostu przytłaczające uczucie, które odrzuciłam, mówiąc sobie, iż to tylko stare ubranie z antikowej butikowej szafy w centrum Warszawy. Sprzedawczyni zapewniała, iż była noszona tylko raz, dwadzieścia lat temu, iż jest czysta, zachowana i nietknięta. Nie słuchałam byłam szczęśliwa, iż wreszcie mogę pozwolić sobie na coś, co nie wydaje się tanie.

Zabrałam ją do domu, zawiesiłam ostrożnie, a każdej nocy przed naszą ceremonią przyglądałam się jej, wyobrażając sobie alejkę, muzykę i mojego przyszłego męża Dawida Nowaka. Byłam zakochana po uszy, głupia, młoda.

Jednak w noc przed ślubem, kiedy prasowałam suknię i sprawdzałam, czy nie ma zagnieceń, poczułam szarpnięcie. W podszewce, przy dolnym brzegu, coś było przycięte w niecodzienny sposób mała, płaska wypukłość. Z ciekawością wzięłam igłę i otworzyłam szew.

W środku znajdował się stary, żółtawy list, a tusz wciąż był widoczny.

Jeśli to czytasz, nie poślubiaj go. Błagam cię. To niebezpieczne. Uciekłam przez wszystkie bramki. M.

Sukienka opadła mi z rąk, serce zabiło szybciej, a ja odwróciłam kartkę. Trzymała kolejną wiadomość:

JEŚLI DOSTAŁEŚ TĘ SUKIENKĘ, TO JUŻ PRZED TYM TO RÓŻNIE KTOŚ ZROBIŁ.

Ale nie zrobił tego nikt. Kupiłam ją w butiku prawda? Czy może on sam zasugerował miejsce? Nie mogłam już przywołać myśli. Wszystko zamgliło się. Wyszukałam sklep w internecie nie było strony. Adres nie istniał w Google Maps. To jeszcze dziwniejsze. Samochodem pojechałam pod wskazany adres.

Mój ślub miał się odbyć jutro, a ja nie mogłam spać. Potrzebowałam odpowiedzi. Kiedy dotarodzłam, budynek był pusty, okna zakurzone, kurz i cisza, nie było śladu po staruszce, nie było żadnego dowodu, iż kiedyś otwarte drzwi. Zadzwoniłam do sąsiada młodego chłopaka z przymrużonymi oczami.

Dzień dobry, przepraszam za kłopot. Czy zna Pan tę butikową Drugie Szanse, która kiedyś stała tutaj?

Boutique? zmarszczył brwi. Nie, pani Ten sklep zamknięty jest już prawie dwadzieścia lat.

Zamilkłam, a on dodał:

Jesteś trzecią kobietą, która o to pyta w pięciu latach.

Zamarzło mi w żyłach.

Co stało się z poprzednimi?

Jedna odwołała swój ślub i zniknęła. Druga po prostu poszła dalej. Ostatnia zniknęła na miesiącu miodowym.

Wczułam dreszcz. Wróciłam do samochodu, zadzwoniłam do Dawida, nie wspominając o liście, nie wspominając o butiku, nie wspominając o sąsiedzie. Zapytałam tylko:

Gdzie byłaś, zanim mnie poznałam?

Zrobiła przerwę, potem:

Dlaczego pytam o to teraz?

Wiedziałam, iż list nie jest przypadkiem. Sukienka też nie jest przypadkiem. Co jutro? Może to będzie mój ostatni dzień życia.

Dziennik, 13kwietnia

Obudziłam się w ciszy, nie tej spokojnej, a takiej, w której czujesz, iż coś przygniata twój oddech. Siedziałam na łóżku, włosy splątane, serce waliło jakby ścigało się z jakimś koszmarem, którego nie pamiętałam, a który zostawił po sobie zimny, zmącony ślad. List leżał przez cały czas na stoliku nocnym, zgnieciony, pomarszczony, ale wciąż tam.

JEŚLI DOSTAŁEŚ TĘ SUKIENKĘ, TO JUŻ PRZED TYM TO RÓŻNIE KTOŚ ZROBIŁ. Trzymałam go jakby był kryształem. Nie chciałam w to wierzyć, nie chciałam uwierzyć, iż Dawid może skrywać tak głębokie sekrety, by zepsuł jedwab. Ale nie mogłam już tego ignorować.

Sukienka wróciła do swojej pudelka kość słoniowa, manualnie haftowana, pachnąca delikatnie lawendą i czymś metalicznym, co przypominało stare perfumy. Myślałam, iż to po prostu stary zapach, ale w rzeczywistości to mogła być przesiąknięta krew. Potrzebowałam odpowiedzi, ale nie mogłam jeszcze pytać Dawida nie bez dowodów.

Wsiadłam w samochód w piżamie, włosy spięte, bez makijażu. Sklep znajdował się zaledwie dziesięć minut od hotelu, w małej kamienicy między salonem piękności a secondhandową księgar. Nazywał się Drugie Szanse. Nie pamiętałam numeru paragonu. Wejście otworzyłam, a dzwonek nie zadzwonił bo nie było dzwonka. Nie było nic: ani sukienek, ani wieszaków, ani lady. Tylko pusta, zakurzona izba z połamanym lustrem przy tylnej ścianie.

Wyszedłam zdezorientowana. Mężczyzna zamiatający ulicę podbiegł do mnie.

Szukasz czegoś?
Sklepu z sukniami. Był tutaj dwa dni temu.

Zmarszczył brwi.

Ten lokal jest zamknięty od 2019 roku.

Pochłonęłam słowa, a ręce mi drżały. Sklep nie istniał skąd wzięłam suknię? Kto zostawił list? Nie wróciłam do hotelu, poszłam do domu cioci, Stanisławy. Zna ona życie i nie da się jej nicę przerazić. Pokazałam jej list, opowiedziałam całą historię, a ona podniosła brew.

To przypomina historię jednej mojej znajomej, Morayi. Użyła sukni z drugiej ręki w dniu ślubu, w sklepie, który w rzeczywistości nie był sklepem

Co się z nią stało? zapytałam.

To samo, czego się boisz. Wyszła za niewłaściwego mężczyznę. Suknia próbowała ją ostrzec.

Patrzyłam na nią, nie mogłam uwierzyć, iż sukienka może być przeklęta. Ciocia nie odpowiedziała wprost, ale kazała mi spalić list, zostawić suknię i nie nosić jej. Nie zrobiłam tego. Bo tej nocy, kiedy znów sięgnęłam po pudełko, było otwarte. Na złożonej sukni leżała kolejna karta, mała, tylko pięć słów:

Masz siedem dni.

Serce mi zamarło, choć nie byłam jeszcze zamężna.

Dziennik, 14kwietnia

Patrzyłam na tę krótkę: Masz siedem dni. Leżała starannie na sukni, którą wypożyczyłam w małym, ukrytym sklepie między dwoma starymi kamienicami sklepie, który już nie istnieje, a może nigdy nie istniał. Palce mi drżały, gdy podniosłam kolejną kartkę. Była bardziej uporządkowana, mniej roztrzęsiona niż pierwsza, ale wciąż ciężka, złowroga. Siedem dni na co? myślałam.

Dawid nie wierzy w klątwy. Ja jednak czułam, iż strach potrafi przekonać choćby najbardziej racjonalnego człowieka. Dzwoniłem pod numer na paragonie, nie było odpowiedzi. Myślałam, iż ktoś żartuje, iż sklep odkrył, iż zamierzam się ożenić i próbował mnie przestraszyć. Nie mogłam tego wytłumaczyć. Nie poszłam jutro do pracy, zamiast tego przeszukałam internet, szukając Drugie Szanse nie było wyników, żadnych wpisów w ogóle. To jakby miejsce zniknęło z mapy.

W południe, wyczerpana, zadzwoniła Phola, moja przyjaciółka, głos rozsądku.

Brzmisz jakbyś widziała ducha powiedziała. Co się stało?

Opowiedziałam jej o pierwszym liście, o drugim, o pustym sklepie, o sąsiedzie. Przez chwilę milczała, potem:

Czy jesteś pewna, iż nie jesteś po prostu przytłoczona stresem przed ślubem? Może to tylko twoja wyobraźnia.

To nie wyjaśnia listów, pustego sklepu, ani tego, iż coś w sukni jest nie tylko nie tak, ale niebezpieczne.

Wieczorem wyjęłam suknię na łóżko, rozłożyłam ją delikatnie. Tkanina wciąż piękna, nic nie wykazywało nieprawidłowości, dopóki nie dotknęłam podszewki. Czułam mały guzek przy dolnym brzegu. Sięgnęłam po małe nożyczki i delikatnie przecięłam szew.

W środku, owinięte w plastik, leżało zdjęcie staroświeckie, wyblakłe, nieco połamane na krawędziach. Na zdjęciu była kobieta, którą rozpoznałam jako właścicielkę sklepu, młodsza, stojąca obok innej kobiety w tej samej sukni. Z tyłu było napisane:

Używała jej także w 1997.

Bez imion, bez adresu, tylko rok. Położyłam się, myśląc o tym, co to znaczy. Dlaczego ukrywać zdjęcie? Gdzie są te kobiety teraz? Próbowałam zrobić odwrócone wyszukiwanie obrazu, ale nic. Jeden z twarzy wydawał mi się znajomy nie z osób, które znam, ale z czegoś, co widziałam w archiwach. Przypomniałam sobie sekcję nekrologów kobieta, zmarła w 1997 roku, przyczyną niewyjaśniony mechanizm.

Nie było to historia duchów, była to przestroga. Nie zamierzałam się poddawać.

Dziennik, 15kwietnia

Nie spałam tej nocy. Druga kartka spoczywała w mojej dłoni, prawie gorąca od czasu, który minął. Czytałam Masz siedem dni w kółko. Czy to żart, strach, czy jakaś przerażająca kampania marketingowa nieudanej firmy sukni ślubnych? Cokolwiek to było, zadziałało. Myśli kręciły się jak zepsuty karuzela.

Rano oczy stały się opuchnięte, Dawid dzwonił dwa razy, nie odebrałam. Potrzebowałam przestrzeni, odpowiedzi, może trochę odwagi. Wróciłam na ulicę, gdzie znajdowałem Drugie Szanse. Przeszukałam każdy zakątek, każdy zaułek, każdą tylną furtkę. Nazwa nie pojawiała się w sieci, nie było strony, nie było mediów społecznościowych, a dowód zakupu nie miałam w torbie. To jakby wymyśliłam to wszystko.

Jednak sukienka była prawdziwa. Listy też. Usiadłam w samochodzie, sfrustrowana, i przypomniałam sobie imię, które wspomniała ciocia: Moraja. Niezbyt popularne. Wyszukałam w internecie ślub użyta sukienka z Drugich Szans i natrafiłam na stary wątek na forum. Jeden z postów brzmiał:

Panna młoda z suknią vintage zniknęła 48 godzin po ślubie.

Zdjęcie Moraji, uśmiechniętej, trzymającej rękę mężczyzny, którego twarz wydawała mi się znajoma, choć nie potrafiłam go nazwać. Komentarze snuły teorie: porwanie, ucieczka, tajemniczy sklep bez nazwy. Ktoś napisał:

Wystarczyłby tylko znać miejsce. Pani w sklepie była starsza, dyskretna. Mówiła, iż każda sukienka odnówia się do swojego właściciela.

Im więcej czytałam, tym bardziej przekonywało mnie, iż nie jest to przypadek. Napisałam do Dawida:

Musimy porozmawiać, ale nie o ślubie.

Odpowiedział natychmiast:

Czy wszystko w porządku? Gdzie jesteś?

Zignorowałam drugie pytanie i pojechałam do mieszkania przyjaciółki Zuzanny. Otworzyła drzwi, spojrzała i powiedziała:

Znalazłaś kolejną kartkę, prawda?

Skinęłam głową. Rozmawialiśmy przy stole, z pudełkiem sukni między nami. Zuzanna wysłuchała mojej relacji, zmarszczyła brwi i zapytała:

Czy myślałaś o specjalisty od tkanin? Może ktoś mógłby wyśledzić, skąd pochodzi suknia.

Zadzwoniłyśmy do takiego eksperta, podając pretekst, iż jesteśmy studentkami filmu i badamy vintageowe projektyny ślubne. Zgodził się obejrzeć suknię. Po chwili przyjrzał się podszewce i powiedział:

To manualne szycie z końca lat 80. Ale ten szew pod podszewką to nie jest oryginalny.

Podniósł rękę, dotknął szwu.

Tu było coś prostokątnego, jakby kieszonka.

Zuzanna i ja wymieniłyśmy spojrzenia. Rozpoczęłam rozpinanie szwów przy użyciu małych nożyczek. Po kilku minutach odkryłam małą, czarną, aksamitną torebkę. W środku prosty srebrny pierścionek z wygrawerowanymi inicjałami DZ.

Serce mi zraniło. To inicjały Dawida. Zuzanna szeptała:

Czy to on ci dał?

Odrzuciłam: Nie, wypożyczyłam, nie wiem skąd.

Jednak te inicjały, ta tajemnica, zmusiły mnie do konfrontacji. Wsiadłam w auto i zadzwoniłam do Dawida, a on otworzył drzwiWtedy, trzymając w dłoni pierścionek z jego inicjałami, podjęłam decyzję, by nie tylko odrzucić przeklętą suknię, ale także samą swoją przyszłość, wybierając wolność zamiast poślubnej pułapki.

Idź do oryginalnego materiału