Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało idealnie. Piotr był czułym, opanowanym, inteligentnym mężczyzną. Nigdy na Martę nie krzyczał, nigdy nie podniósł ręki. Często zapraszał ją do stołu na zieloną herbatę i prowadził z nią „rodzinne rady”. Delikatnie omawiał, co „należy omówić”.
Trzy razy w tygodniu – regularnie – organizował te spotkania. Czasem zapraszał swoją mamę. Czasem jej mamę – panią Halinę z Piotrkowa Trybunalskiego. Bo „szczerość to podstawa”. Rozmawiali o budżecie domowym, o opóźnieniu z powrotem z wizyty u przyjaciółki. Marta wróciła 1,5 godziny później, a Piotr zadzwonił do niej – dziesięć razy. A może i sto.
I opowiadał z dumą:
– Pozwoliłem jej iść na basen raz w tygodniu, w czwartki, o 18:30. Wracała o 20:30. Nigdy nie miałem z tym problemu.
Pozwalał jej też kupić sukienkę – ale najpierw omawiali sprawę na „radzie”, a potem wyrażał zgodę.
Nigdy nie żałował pieniędzy. Ale Marta musiała sporządzić listę wydatków, potem dokładnie się z niego rozliczyć. Każda złotówka musiała się zgadzać.
Zabierał ją czasem w delegacje – np. do Poznania czy Krakowa. Pytał:
– Chcesz jechać ze mną?
Na początku jechała. Potem przestała. Wolała zostać w domu. Ale on i tak dzwonił wieczorem – pięć razy. Pytając:
– Co teraz robisz?
Radził jej przeczytać konkretną książkę. Albo umyć lodówkę. Albo wytrzeć kurz. „To dobrze wpływa na spokój umysłu.”
I wiecie co? On naprawdę był dla niej „dobry”. Tak jak „dobry” był niegdyś pan dla swojego służącego. Tak jak „dobry” był właściciel kamienicy w XIX-wiecznej Warszawie. Ludzki, łagodny, wykształcony. Ale przez cały czas – właściciel.
Bo „pozwalam ci”, „wypuszczam cię”, „zabiorę cię ze sobą” – to słowa, które mówi się do dziecka. Albo do podwładnego. Nie do dorosłej kobiety, która ma swoje życie, potrzeby, tożsamość.
Nie dziwne, iż Marta odeszła. Ale wróciła – kiedy Piotr zaczął się zmieniać. Kiedy zrozumiał, jak bardzo dławił jej wolność, jak bardzo jego „dobroć” była jedynie formą kontroli.
To rzadkie – żeby ktoś to zrozumiał. Większość nie widzi problemu. Nie widzi władzy ukrytej w pozornie łagodnych słowach.
Bo miłość nie polega na pozwoleniach. Miłość nie zabrania ani nie „wypuszcza”. Miłość nie sprawdza, nie kontroluje, nie poucza. Miłość ufa. Szanuje. Oddycha razem, a nie za kogoś.