Pozostanie to bycie

twojacena.pl 12 godzin temu

**Dziennik osobisty**

Każdego ranka Stanisław wychodził ze swojej starej kostki w blokowisku na obrzeżach Łodzi dokładnie o 07:45. Nie dlatego, iż miał gdzieś iść — emerytura, pracy dawno nie było, dzieci dorosły i wyprowadziły się. Po prostu ciało przywykło do tej godziny, do skrzypienia klatki schodowej, do chrzęstu żwiru pod butami, do chłodu, który wciskał się w płaszcz choćby wiosną.

Mijał kiosk, gdzie sprzedawcy choćby nie próbowali już proponować kawy — wiedzieli: Stanisław zawsze nosił termos. Skinął uprzejmie głową, jakby mówiąc: „Wszystko w porządku. Wszystko po staremu”. Podwórko, ławki, apteka, schody poczty — to wszystko znało jego krok. choćby bezpańskie psy przestały szczekać: wiedziały, iż swój.

Jego droga zawsze wiodła do ostatniej drewnianej ławki pod starym klonem. Była przechylona, z deską wygładzoną przez czas i wypaloną słońcem. Kiedyś, wiele lat temu, to on, Stanisław, ją montował — wtedy pracował w ZBM-ie: wkręcał tabliczki, łatał dachy, wymieniał żarówki i śmiał się z chłopakami na przerwie. Wtedy wydawało się, iż całe osiedle trzyma się dzięki takim jak on. I ławka, i śruby, którymi ją przymocował, stały do dziś — zardzewiałe, ale uparcie trwałe.

Siadał, nalewał mocnej czarnej herbaty do zakrętki-szklanki, rozkładał na kolanach gazetę, której nie czytał, a jedynie trzymał jak coś niezmiennego. Patrzył, jak ludzie mijali go w pośpiechu: dzieci do szkoły, dorośli do pracy, inni po sprawunki. Zmieniały się kurtki, buty, twarze, a on zostawał. Jak kotwica na przecięciu czasu.

Czasem ktoś przysiadał się na chwilę: staruszka z sąsiedniego bloku, spóźniony uczeń, młody mężczyzna z owczarkiem, dziewczyna z termosem, nastolatek w słuchawkach. Siedzieli parę minut — i odchodzili. Stanisław pozostawał. Jakby był częścią tej ławki — jej przedłużeniem, jej głosem, jej oddechem.

Pewnego dnia podeszła kobieta koło czterdziestki. W płaszczu, z aparatem na szyi. Zawahała się, ale w końcu przemówiła:

— Przepraszam, mogę pana sfotografować?

Uniósł brew:

— Mnie? Czy pani się nie pomyliła?

— Nie. Robię projekt. O tych, którzy nie wyjechali. O tych, co zostali. Pan… pan jest jak część tego miasta. Patrzy się na pana — i czuje, iż nie wszystko przepadło. Że ktoś tu jeszcze jest. Ktoś prawdziwy.

Uśmiechnął się, odłożył gazetę.

— No to fotografuj, skoro nalegasz. Tylko podpisz, iż nie śpię. Bo pomyślą, iż drzemię jak weteran w parku.

— Napiszę, iż pan jest strażnikiem czasu — odparła z uśmiechem.

— Tylko nie rób tego smutno. Ze światłem. Żeby nie było melancholijnie.

Po tygodniu jego zdjęcie pojawiło się w lokalnej grupie. Setki komentarzy: „Też go widuję co rano”, „On jak kawałek ulicy”, „Bez niego podwórko traci duszę”. Stanisław czytał, cicho się uśmiechając. I dalej siedział. Pił herbatę, trzymał gazetę. Czasem dostrzegał w oczach przechodniów ten sam błysk — uważny, wdzięczny.

Wiosną przyszli robotnicy — wymienić ławkę. Nowa, szara, metalowa. Zimna. Bez zapachu drewna, bez śladów czasu. Jeden z nich spojrzał na Stanisława, zapytał:

— Szkoda?

Skinął głową, ale nie na ławkę — na cień, który kiedyś rzucała.

— Szkoda. Tylko nie tylko mnie.

Nie przeszkadzał. Po prostu wieczorem, gdy ucichło, wrócił. Przyniósł puszkę z brązową farbą i pędzel. Usiadł, w milczeniu namalował cienką rysę — dokładnie tam, gdzie była na starej desce. Jak pamięć. Jak znak.

Potem usiadł, nalał herbatę, rozłożył gazetę. I nagle nowa ławka lekko skrzypnęła. Jakby go uznała.

Odtąd znów tam przesiadywał. W tym samym miejscu. W tym samym czasie. Tylko ławka inna. Ale herbata ta sama: mocna, z lekkim metalicznym posmakiem. I gazeta — niezmieniona. I ludzie — ci sami, tylko odrobinę starsi. Mijają go, kiwają głową. Ktoś przystanie, ktoś rzuci „dzień dobry”. A jeden chłopiec, idąc z mamą, powiedział:

— Mamo, to ten pan. Ze zdjęcia. On naprawdę żyje!

Czasem, by zostać — nie trzeba nigdzie iść. Nie trzeba mówić głośno. Wystarczy po prostu być. W jednym miejscu. Długo. I z sercem. Żeby pewnego dnia ktoś, zatrzymując się na chwilę, pomyślał: „Dobrze, iż on tu jest”. I cicho — bardzo cicho — się uśmiechnął.

Idź do oryginalnego materiału