**Późne szczęście**
Borys długo błąkał się po obcym wielkim mieście, aż w końcu dotarł na dworzec. Nogi mu drętwiały ze zmęczenia, a humor miał pod psem. Z taką euforią tu przyjechał, a teraz musiał uciekać jak nieporządny kot, choć przecież niczemu nie był winny.
Zauważył wolne miejsce w poczekalni i usiadł, by odpocząć. *„Odetchnę chwilę, a potem pójdę po bilet. Te kilka minut nic już nie zmieni. Dobrze, iż nie kupiłem biletu powrotnego wcześniej. Planowałem zostać tydzień… No, trudno.”*
Gdy poczuł, iż nogi nieco odpoczęły, zarzucił na ramię ciężką sportową torbę i ruszył do kasy. Stał w kolejce, obserwując dworcowy zgiełk i zastanawiając się, co zrobi, jeżeli nie będzie już miejsc w pociągu. Ale kasjerka wręczyła mu bilet. Tylko iż musiał czekać ponad trzy godziny. Nic wielkiego. Ważne, iż wracał do domu.
Schował bilet i paszport do kieszeni płaszcza, rozejrzał się. Jego miejsce już zajęto. Wyszedł przed dworzec, w stronę peronów. Przy ścianie budynku też stały ławki. Przy jednym z peronów czekał już pociąg pospieszny, gotowy do odjazdu. Tablice elektroniczne nad szóstym peronem pokazywały godzinę odjazdu i cel podróży. Wszyscy pasażerowie już wsiadli, więc ławki były puste.
Uporczywy zapach kreozotu i pyłu mieszał się z dymem papierosowym, odorem alkoholu i potem nieumytych ciał. choćby świeże powietrze nie pomagało. Tysiące ludzi przechodziło przez ten dworzec każdego dnia, w tym bezdomni i pijani.
Borys usiadł na ławce, z której dobrze widział wszystkie tablice i perony, i przygotował się na czekanie. W myślach odtwarzał rozmowę z wnukiem Haliny, próbując znaleźć adekwatne słowa i argumenty, których wtedy zabrakło…
— Wolne? — zabrzmiał obok młody męski głos.
Borys podniósł wzrok i zobaczył przed sobą elegancko ubranego mężczyznę z małą walizką na kółkach.
— Wolne, proszę siadać — odparł, choć miejsce było wystarczająco szerokie. Spojrzał na pozostałe ławki — tam też siedzieli ludzie.
Mężczyzna usiadł na drugim końcu ławki, poluzował krawat i postawił walizkę obok siebie.
— W delegację pan jedzie? — zapytał Borys, któremu bardzo chciało się porozmawiać, usłyszeć ludzki głos.
— Nie, wracam z delegacji do domu — odparł niechętnie i spojrzał na Borysa.
— Ja też wracam — westchnął Borys.
— Też z delegacji? — spytał sceptycznie mężczyzna.
— Nie. Przyjechałem w odwiedziny. Myślałem, iż zostanę na tydzień, ale nie wyszło. — Borys opuścił głowę.
— Wyrzucili? — z współczuciem zapytał mężczyzna.
— Coś w tym stylu. Siedzę tu, czekam na pociąg do Gdańska. A pan?
— Nieszczęśliwie nam wyszło, długo czekać. Ja też muszę wracać wcześniej. Trzeba było zmienić bilet.
— A w którym wagonie? — zainteresował się Borys.
— W jedenastym.
— To pojedziemy razem. A w jakiej kuszetce? Nie piątej przypadkiem?
— Piątej — odparł niedowierzająco mężczyzna i sięgnął po bilet. Spojrzał, kiwnął głową i schował go z powrotem. Poklepał się po kolanach.
— No proszę, jakie zbiegi okoliczności. Dopiero co pan kupił bilet? — spytał, przyglądając się Borysowi uważniej. W końcu mieli jechać razem całą drogę.
— Tak.
— Miałem wracać za dwa dni, ale żona zadzwoniła, córka zachorowała. Powiedziała, iż choćby boi się wymówić diagnozę na głos, tylko płacze. Musiałem przerwać delegację i wracać.
— Samolotem byłoby szybciej — zauważył Borys.
— Przyznam się, boję się latać. Pociąg spokojniejszy.
W tej chwili w kieszeni marynarki mężczyzny zadzwonił telefon. Wyciągnął go i odebrał. Borys odwrócił się, by pokazać, iż nie podsłuchuje.
— Cześć. Tak, jestem na dworcu, już mam bilet… Też miałem nadzieję… Też za tobą tęsknię. Nie płacz, spróbuję się wyrwać… — Słuchał długo, patrząc przed siebie. — Dobrze, jak coś się zmieni, na pewno zadzwonię. Już kończę, całuję. — Przerwał rozmowę i schował telefon.
Jego nastrój wyraźnie się pogorszył. Patrzył przed siebie, zamyślony. Borys też milczał.
— Tylko nie udawaj, iż nie rozumiesz — przerwał nagle ciszę mężczyzna. — Nie osądzaj, stary. Nic nie wiesz. — Przeszedł na „ty”.
— Wcale nie osądzam. Nie moja sprawa — odparł Borys.
— Właśnie tak trzeba. Za córkę bym wszystkich poszarpał. A żona… Zakochałem się jak smarkacz. Tobie się coś takiego nie zdarzyło? — Mężczyzna odwrócił się, czekając na odpowiedź.
— Zdarzyło, jak to w życiu. Ale żonie nie zdradzałem. Jak się żeniłem, to wiedziałem, iż muszę brać odpowiedzialność. A gdyby to ona poszła w tango? Jakby to wyglądało? — szczerze przyznał Borys. — Więc ta delegacja to przykrywka?
— Sprytny jesteś. Raz na pół roku tu przyjeżdżam, odpoczywam duszą. — Jego wzrok zaszklil się. — I mogę dalej żyć.
— A córka ile ma lat? — z ciekawością spytał Borys.
— Dwanaście. A ty sam dokąd jedziesz? U dzieci byłeś? Syn pokazał ci drzwi? — zapytał z przekąsem mężczyzna.
— Syn w Warszawie mieszka z rodziną. Ciągle mnie zaprasza. Po co ja im? Mają swoje życie. Nie chcę przeszkadzać.
— To rozsądne — skinął głową współpasażer.
— Żona zmarła trzy lata temu. Ożeniłem się na złość, by zapomnieć o swojej miłości.
— I zapomniałeś?
— Nie. A ty?
— Ja? — mężczyzna zamyślił się. — Pewnie nie. Ale nie wiem już, czy to miłość, czy przyzwyczajenie. Tyle lat razem… A teraz jedna rozmowa z nią — wskazał telefon — i już serce bije jak młotem. A w domu Alina nie wie, iż ta niby delegacja…
— Powinieneś jej powiedzieć. Może się rozwieść.
— Myślisz, iż nie próbowałem? Kiedy dowiedziała się, iż choruje córka, powiedziała, iż to kara za nasz romans. Jakbym miał sumienie teraz odchodzić…
— A potem będzie— Potem już będzie za późno — szepnął Borys, patrząc, jak pociąg rusza, a oni trzymają się za ręce, jakby całe życie na to czekali.