**Późne szczęście**
Jan długo błąkał się po obcym wielkim mieście, aż w końcu dotarł na dworzec. Nogi bolały go ze zmęczenia, a nastrój miał pod psem. Z taką euforią tu przyjechał, nie spodziewał się, iż będzie musiał wracać w takich okolicznościach. Niczego nie zawinił, a uciekał jak winowajca.
Zauważył wolne miejsce w poczekalni i usiadł, by odpocząć. *”Och, odsapnę chwilę, a potem pójdę po bilet. Te kilka minut niczego nie zmieni. Dobrze, iż nie kupiłem biletu powrotnego z góry. Planowałem zostać tydzień… No cóż.”*
Gdy poczuł, iż nogi nieco odpoczęły, zarzucił na ramię ciężką sportową torbę i ruszył do kasy. Czekając w kolejce, obserwował dworcowy tłum i zastanawiał się, co zrobi, jeżeli nie będzie biletów. Ale kasjerka sprzedała mu bilet. Tylko iż pociąg miał dopiero za trzy godziny. Nic nie szkodzi. Ważne, iż wraca do domu.
Schował bilet i dowód do kieszeni kurtki, rozejrzał się. Jego miejsce już ktoś zajął. Wyszedł na peron. Przy ścianie dworca też stały ławki. Na jednym z torów stał gotowy do odjazdu ekspres. Tablica przy peronie szóstym pokazywała godzinę odjazdu i cel podróży. Wszyscy pasażerowie już byli w pociągu, bo ławki stały puste.
Uporczywy zapach smarów, kurzu i spalin mieszał się z dymem papierosowym i odorem potu. choćby świeże powietrze nie pomagało. Przez dworzec przewijały się tysiące ludzi, w tym bezdomni i pijani.
Jan usiadł na ławce, skąd dobrze widział tablice i perony, i postanowił czekać. W myślach wracał do rozmowy z wnukiem Haliny, dopiero teraz znajdując adekwatne słowa. Wtedy się zagubił…
— Wolne? — usłyszał obok młody męski głos.
Podniósł wzrok i zobaczył przed sobą elegancko ubranego mężczyznę z małą walizką na kółkach.
— Wolne, niech pan siada — odparł, przesuwając się lekko, choć miejsca było dość. Zauważył, iż inne ławki też były zajęte.
Mężczyzna usiadł na drugim końcu ławki, poluzował krawat i postawił walizkę obok siebie.
— W podróż służbową? — zapytał Jan, bo chciał pogadać, usłyszeć ludzki głos.
— Nie, wracam — odpowiedział tamten niechętnie i spojrzał na niego.
— Ja też wracam — westchnął Jan.
— Też służbowo? — spytał mężczyzna z niedowierzaniem.
— Nie. W odwiedziny przyjechałem. Myślałem, iż zostanę tydzień, ale nie wyszło — Jan spuścił głowę.
— Wykopali pana? — spytał tamten ze współczuciem.
— Coś w tym stylu. Czekam na pociąg do Gdańska. A pan?
— Pechowcy jesteśmy, długo będziemy czekać. Ja też muszę jechać wcześniej. Zmieniłem bilet.
— Który wagon? — Jan spojrzał z ciekawością.
— Jedenasty.
— To pojedziemy razem. A może przedział piąty?
— Piąty — mężczyzna sięgnął do kieszeni po bilet, sprawdził, skinął głową i schował go z powrotem. — A to niespodzianka. Dopiero co pan kupił bilet? — spytał, przyglądając się Janowi uważniej. W końcu mieli jechać razem.
— Tak.
— Miałem wracać za dwa dni, ale żona zadzwoniła — córka zachorowała. Powiedziała, iż boi się choćby wymówić diagnozę, płacze. Musiałem przerwać delegację.
— Samolotem byłoby szybciej — zauważył Jan.
— Boję się latać, prawdę mówiąc. Pociągiem spokojniej.
W tej chwili w kieszeni marynarki mężczyzny zadzwonił telefon. Wyjął go i odebrał. Jan odwrócił głowę, dając do zrozumienia, iż nie podsłuchuje.
— Cześć. Tak, na dworcu, już mam bilet… Też miałem nadzieję… Też za tobą tęsknię. Nie płacz, spróbuję się wyrwać… — Długo słuchał, wpatrzony przed siebie. — Dobrze, na pewno zadzwonię, jeżeli coś się zmieni. Dobranoc, całuję. — Odłożył telefon.
Jego nastrój wyraźnie się pogorszył. Jan też milczał.
— Tylko nie udawaj, iż nie rozumiesz — mężczyzna przerwał ciszę. — Nie osądzaj, stary. Nic nie wiesz — nagle przeszedł na „ty”.
— Nie osądzam. To nie moja sprawa — odparł Jan.
— Właśnie. Za córkę gotów jestem roznieść wszystkich. A żona… Zakochałem się jak chłopiec. Tobie się to nie zdarzyło? — Mężczyzna spojrzał na niego, czekając na odpowiedź.
— Zdarzyło się, jakżeby inaczej. Ale żonie nie zdradzałem. Wziąłeś ślub, to bierzesz odpowiedzialność. A gdyby to ona poszła w tango? Jakbyś to znosił? — Jan mówił szczerze. — Więc ta delegacja to zasłona?
— Łapiesz. Raz na pół roku przyjeżdżam tu, odpoczywam duszą — jego wzrok zaszklil się. — I mogę żyć dalej.
— A córka ile ma lat? — spytał Jan.
— Dwanaście. A ty dokąd jedziesz? U dzieci byłeś? Syn ci drzwi pokazał? — zapytał z przekąsem.
— Syn mieszka z rodziną w Warszawie. Ciągle mnie zaprasza. Po co ja im? Mają swoje życie. Nie chcę przeszkadzać.
— Słusznie — skinął głową towarzysz.
— Żona umarła trzy lata temu. Ożeniłem się na złość, żeby zapomnieć o tamtej miłości. A jak umarła, myślałem, iż pójdę za nią — tak mi było samemu. A może kochałem, tylko nie wiedziałem. Miłość bywa różna. No, ale żyję. Jak nie drażnisz bólu, mniej dokucza — podzielił się swoim odkryciem.
— Do rodziny przyjechałeś? — spytał mężczyzna.
Tak już jest — gdy nam ciężko, cudze problemy pomagają oderwać się od własnych. I własny ból wydaje się mniejszy.
— Nie, ale do najbliższej osoby na świecie — odparł Jan.
— Opowiedz. Mamy trzy godziny. Jestem Marek — wyciągnął rękę.
— Jan.
Uścisnęli dłonie.
— Słuchaj, Ewa dała mi kurczaka i pierogi. Gotuje świetnie. Może po piwo skoczymy? — zaproponował Marek jak staremu znajomemu.
— Nie pijam. I jeść mi się nie chce. Jedz, jeżeli chcesz — odparł Jan.
— Racja. Opowiadaj. — Marek wygodniej się rozsiadł, założył nogę na nogę.
— Co tu opowiadać? — zaczął Jan. — W szkole kochałem jedną dziewczynę. GWtedy właśnie tablica ogłoszeniowa na peronie zadźwięczała, a ich wzrok spotkał się z rozpędzonym pociągiem, który miał ich zabrać w podróż ku nowemu rozdziałowi życia, bo czasem szczęście przychodzi późno, ale nigdy nie jest za późno, by je złapać.