Wysadziwszy kochankę z samochodu, Buczyński pożegnał ją czule i ruszył do domu. Przed klatką zatrzymał się na chwilę, ważąc w myślach, co powie żonie. Wszedł po schodach, otworzył drzwi kluczem.
— Cześć — rzekł Buczyński. — Halina, jesteś w domu?
— Jestem — odparła żona obojętnie. — Witaj. No to co, smażyć kotlety?
Buczyński postanowił działać stanowczo — pewnie, zdecydowanie, po męsku! Postawić kres swemu podwójnemu życiu, póki na wargach nie ostygły jeszcze pocałunki kochanki, póki nie wciągnęła go z powrotem mielizna codzienności.
— Halina — ochrzęknął. — Przyszedłem ci powiedzieć… iż musimy się rozstać.
Wiadomość przyjęła ze spokojem wręcz niewzruszonym. Trudno było wyprowadzić Halinę Buczyńską z równowagi. Kiedyś mąż przezywał ją choćby „Halina Lodowata”.
— To znaczy co? — zapytała, stojąc w drzwiach kuchni. — Nie smażę kotletów?
— Jak chcesz — odparł. — Chcesz — smaż, nie chcesz — nie smaż. Ja odchodzę do innej kobiety.
Po takim oświadczeniu większość żon rzuciłaby się na męża z patelnią w ręku lub urządziła burzliwą scenę. ale Halina do tej większości nie należała.
— Cóż za wielkie halo — mruknęła. — Przywiozłeś moje buty z naprawy?
— Nie — zmieszał się Buczyński. — jeżeli to takie ważne, zaraz pojadę i odbiorę!
— Oj-joj… — westchnęła. — Taki już jesteś, Buczyński. Poślesz durnia po buty, a on ci stare przyniesie.
Buczyński poczuł się urażony. Zdawało mu się, iż ta rozmowa o rozstaniu idzie nie tak, jak powinna. Brakowało emocji, ognia, gniewnych oskarżeń! Ale czego innego oczekiwać po żonie, którą przezywano Haliną Lodowatą?
— Halina, chyba mnie nie słyszysz! — zawołał. — Oficjalnie oznajmiam, iż odchodzę do innej kobiety! Że cię porzucam, a ty gadasz o jakichś butach!
— Słusznie — odparła. — W przeciwieństwie do mnie, ty możesz iść, gdzie zechcesz. Twoje buty nie są u szewca. Czemu by nie pochodzić?
Żyli razem długo, ale Buczyński wciąż nie potrafił odgadnąć, kiedy żona żartuje, a kiedy mówi serio. Swego czasu właśnie zapałał do Haliny przez jej spokój, brak kłótliwości i małomówność. Do tego dochodziła jej gospodarność i… kształtne biodra.
Halina była niezawodna, wierna i zimna jak kotwica okrętu. ale teraz Buczyński kochał inną. Kochał namiętnie, grzesznie, upojnie! Trzeba więc postawić kropkę nad „i” i zwijać manatki ku nowemu życiu.
— I tak oto, Halina — rzekł z nutką powagi i żalu. — Dziękuję ci za wszystko, ale odchodzę, bo kocham inną. A ciebie nie kocham.
— Ojejku — mruknęła. — Nie kocha mnie, biedactwo! Moja matka kochała sąsiada, a ojciec — domino i wódkę. I co? Patrz, jaka wspaniała ja się stałam.
Buczyński wiedział, iż trudno się z Haliną spierać. Każde jej słowo miało wagę bryły lodu. Jego zapał gdzieś ulotnił się, ochota na awanturę minęła.
— Halinko, naprawdę jesteś wspaniała — wycedził. — Ale kocham inną. Kocham namiętnie, grzesznie, upojnie. I zamierzam do niej odejść, rozumiesz?
— Inną? Kogo konkretnie? — zapytała. — Tę Nowicką, co?
Buczyński cofnął się. Rzeczywiście, rok temu romansował z Nowicką, ale nie sądził, iż Halina ją zna!
— Skąd ty ją… — zaczął, ale urwał. — Nieważne. Nie, Halina, to nie ona.
Halina ziewnęła.
— No to może Borecka? Do niej się wybierasz?
Buczyńskiemu ścierpła skóra. Borecka też była jego kochanką, ale to przeszłość. Skoro Halina wiedziała… czemu milczała? A no tak, twarda z niej sztuka, słowa nie wydobędziesz.
— Nie ta — odparł. — Nie Borecka, nie Nowicka. To zupełnie inna, cudowna kobieta, szczyt moich marzeń. Nie mogę bez niej żyć i odchodzę. I nie próbuj mnie odwieść!
— W takim razie chyba Majka — stwierdziła żona. — Ech, Buczyński… pęknięty ty gliniany garnku. Sekret poliszynela. Szczyt twoich marzeń — Małgorzata Walentyna Gąsiorowska. Trzydzieści pięć lat, jedno dziecko, dwa poronienia… Zgadza się?
Buczyński złapał się za głowę. Trafienie w dziesiątkę! To z Małgorzatą Gąsiorowską właśnie romansował.
— Jak? — wybełkotał. — Kto cię wtajemniczył? Szpiegowałaś mnie?
— Proste jak drut, Buczyński — odparła Halina. — Jestem ginekologiem z doświadczeniem. Przez moje ręce przeszły wszystkie kobiety w tym mieście, a przez twoje — tylko niektóre. Wystarczy, iż spojrzę, by wiedzieć, gdzie byłeś, ty durnowata glino!
Buczyński zebrał się w sobie.
— Dobrze, zgadłaś! — oświadczył. — Niech i tak będzie. Ale to nic nie zmienia — odchodzę.
— Głuptas z ciebie, Buczyński — westchnęła. — Chociażby z ciekawości powinieneś był spytać! Przy okazji — nic nadzwyczajnego w tej Gąsiorowskiej, wszystko jak u reszty kobiet, mówię ci to jako lekarz. A kartę choroby swojej wybranki widziałeś?
— N-nie… — przyznał.
— Właśnie! Po pierwsze — marsz pod prysznic. Po drugie — jutro zadzwonię do Szymonowicza, żeby przyjął cię w przychodni bez kolejki — oznajmiła. — A potem pogadamy. Toż to wstyd: mąż ginekologa, a nie potrafi znaleźć sobie zdrowej baby!
— I co mam teraz robić? — zaskomlał.
— Idę smażyć kotlety — rzekła Halina. — A ty się myj i rób, co chcesz. jeżeli potrzebujesz zdrowego szczytu marzeń — zgłoś się, polecę ci kogoś…