Nie wrócił sam
Tamara Kowalska odłożyła na bok druty i nadsłuchiwała. Ktoś grzebał przy zamku w drzwiach wejściowych. Dźwięk był znajomy, ale o tej porze nie spodziewała się nikogo. Dziesiąta wieczorem, sąsiedzi już spali, a wnuczka Ania przyjeżdżała tylko w weekendy.
Zamek zaskoczył, drzwi zaskrzypiały. W przedpokoju rozległy się ciężkie kroki i czyjeś sapanie.
— Kto tam? — krzyknęła Tamara, chwytając się laski.
— Mamo, to ja — odpowiedział znajomy głos.
Serce zamarło jej w piersi. Tego głosu nie słyszała od półtora roku. Syn Marcin odszedł z domu po kolejnej pijackiej awanturze i nigdy nie wrócił. Czasem wysyłał SMS-y, iż żyje, i tyle.
— Marcin? — zawołała niepewnie.
— Tak, mamo, to ja. Nie bój się.
Tamara podniosła się z fotela i, opierając się na lasce, podeszła do przedpokoju. Zapaliła światło. Na progu stał jej syn, zarośnięty, w pomiętej kurtce i brudnych dżinsach. Wyglądał źle, ale najważniejsze — był trzeźwy.
— Marcin! — rzuciła mu się na szyję, mimo nieprzyjemnego zapachu. — Synku, jak ja się stęskniłam!
— Ja też, mamo. Wybacz mi — przytulił ją mocno. — Wiem, iż narozrabiałem.
Tamara odsunęła się i przyjrzała mu się uważnie. Schudł, oczy miał zapadnięte, ale wzrok czysty. Nie pijany.
— Wejdź, wejdź — zakrzątała się. — Siadaj, coś ci podgrzeję.
— Mamo, zaczekaj — Marcin zatrzymał ją za rękę. — Nie jestem sam.
— Jak to?
Odwrócił się do drzwi i cicho zawołał:
— Wejdź, nie bój się.
Zza jego pleców wyłoniła się mała postać. Dziewczynka może pięcio-, sześcioletnia, w brudnej różowej sukience i zdartych sandałkach. Jasne, kręcone włosy, duże szare oczy pełne strachu.
Tamara westchnęła.
— Kto to?
— Mamo, poznaj. To Zosia — Marcin położył dłoń na ramieniu dziewczynki. — Moja córka.
— Córka? — Tamara opadła na stołek w przedpokoju. — Jaka córka? Skąd?
— Długa historia, mamo. Najpierw nakarmmy i wykąpiemy dziewczynkę. Jest zmęczona, długo jechaliśmy.
Zosia przytulała się do ojca i milczała. Tylko jej duże oczy biegały po pokoju, badając nowe otoczenie.
— Tak, oczywiście — ocknęła się Tamara. — Kochanie, jesteś głodna? Chcesz coś zjeść?
Dziewczynka skinęła głową, ale nie odeszła od Marcina.
— Chodźcie do kuchni — Tamara, utykając, ruszyła przodem. — Zaraz coś przygotuję.
Marcin posadził córkę przy stole i usiadł obok. Zosia rozglądała się ciekawie. Kuchnia Tamy była mała, ale przytulna. Kwiaty w oknie, firanki, na półce stała zabytkowa maszynka do kawy.
— Mamo, masz coś dla dziecka? Mleko, kaszę? — spytał Marcin.
— Mleko jest, zaraz podgrzeję. Kaszę gwałtownie ugotuję — zakrzątała się Tamara. — Lubisz kaszę jaglaną, Zosiu?
Dziewczynka znowu skinęła głową.
Gdy babcia przygotowywała jedzenie, Marcin tłumaczył córce, gdzie są.
— To dom twojej babci — mówił cicho. — Tu się wychowałem. Widzisz te kwiatki? A jutro, jeżeli będzie ładnie, pokażę ci podwórko. Są tam huśtawki.
— A mama kiedy przyjedzie? — po raz pierwszy odezwała się Zosia cienkim głosikiem.
Marcin zawahał się.
— Zosieńko, mama nie przyjedzie. Pamiętasz, co ci mówiłem?
Dziewczynka spuściła wzrok.
— Umarła?
— Tak, kochanie. Umarła.
Tamara, która stała tyłem do nich przy kuchence, drgnęła. Jaka mama? Co się stało? Ile jeszcze niespodzianek przyniesie jej syn?
Postawiła przed Zosią talerz z kaszą i kubek ciepłego mleka.
— Jedz, kochanie. Potem się wykąpiemy i spać.
Zosia ostrożnie spróbowała kaszy. Widocznie smakowała, bo zaczęła jeść z apetytem.
— Smaczne? — spytała Tamara.
— Mhm — przytaknęła dziewczynka z pełnymi ustami.
— Dobra dziewczynka. Jedz, jedz.
Marcin też coś zjadł, choć widać było, iż nie miał apetytu. Cały czas zerkał na córkę, poprawiał jej serwetkę, przysuwał kubek.
— Marcin — szepnęła Tamara — musimy porozmawiać.
— Wiem, mamo. Najpierw ułóżmy Zosię.
Dziewczynka już ledwo otwierała oczy. Podróż musiała być wyczerpująca.
— Chodź, słoneczko — Tamara wzięła Zosię za rękę. — Wykąpiemy cię i do łóżka.
W łazience pomogła dziewczynce się rozebrać. Sukienka była naprawdę brudna, sandałki ledwo trzymały się razem. Pod ubraniem widać było chuderlawe ciałko w siniakach.
— Zosieńko, co to? — delikatnie spytała babcia, wskazując na ciemne plamy na rękach i nogach.
— Przewróciłam się — krótko odparła Zosia.
— Często się przewracasz?
Dziewczynka wzruszyła ramionami i nie odpowiedziała.
Tamara napuściła ciepłej wody do wanny i posadziła w niej wnuczkę. Zosia siedziała cicho, bawiła się pianą, tylko czasem zerkała na babcię.
— Jak masz na imię? — spytała nagle.
— Tamara. Możesz mówić do mnie babcia.
— Babcia — powtórzyła Zosia, jakby smakowała to słowo.
— Tak. A ile masz lat?
— Pięć. Za pół roku sześć.
— Duża jesteś. Niedługo do szkoły pójdziesz.
Zosia skinęła głową.
— Mama mówiła, iż jestem mądra. Już czytam.
— Brawo! To mi jutro poczytasz, dobrze?
Dziewczynka po raz pierwszy tego wieczoru się uśmiechnęła.
Po kąpieli Tamara owinęła wnuczkę w wielki ręcznik i zaniosła do sypialni. Łóżeczka dla dziecka nie było, musiała ją położyć na swoim dużym łóżku.
— Tu będziesz spała — powiedziała, okrywając Zosię kołdrą. — A ja na kanapie w salonie.
— Nie — przestraszyła się dziewczynka. — Ja jestem mała, nie zajmę dużo miejsca.
— Dobrze — zgodziła się Tamara. — To będziemyNastępnego ranka, gdy promienie słońca wpadły przez firankę, Zosia pierwsza otworzyła oczy i uśmiechnęła się na widok swojego nowego domu, bo wiedziała, iż już nigdy nie będzie sama.