Powrót z towarzyszem

newsempire24.com 20 godzin temu

Nie wrócił sam

Tamara Kowalska odłożyła na bok druty i nadsłuchiwała. Ktoś grzebał przy zamku w drzwiach wejściowych. Dźwięk był znajomy, ale o tej porze nie spodziewała się nikogo. Dziesiąta wieczorem, sąsiedzi już spali, a wnuczka Ania przyjeżdżała tylko w weekendy.

Zamek zaskoczył, drzwi zaskrzypiały. W przedpokoju rozległy się ciężkie kroki i czyjeś sapanie.

— Kto tam? — krzyknęła Tamara, chwytając się laski.

— Mamo, to ja — odpowiedział znajomy głos.

Serce zamarło jej w piersi. Tego głosu nie słyszała od półtora roku. Syn Marcin odszedł z domu po kolejnej pijackiej awanturze i nigdy nie wrócił. Czasem wysyłał SMS-y, iż żyje, i tyle.

— Marcin? — zawołała niepewnie.

— Tak, mamo, to ja. Nie bój się.

Tamara podniosła się z fotela i, opierając się na lasce, podeszła do przedpokoju. Zapaliła światło. Na progu stał jej syn, zarośnięty, w pomiętej kurtce i brudnych dżinsach. Wyglądał źle, ale najważniejsze — był trzeźwy.

— Marcin! — rzuciła mu się na szyję, mimo nieprzyjemnego zapachu. — Synku, jak ja się stęskniłam!

— Ja też, mamo. Wybacz mi — przytulił ją mocno. — Wiem, iż narozrabiałem.

Tamara odsunęła się i przyjrzała mu się uważnie. Schudł, oczy miał zapadnięte, ale wzrok czysty. Nie pijany.

— Wejdź, wejdź — zakrzątała się. — Siadaj, coś ci podgrzeję.

— Mamo, zaczekaj — Marcin zatrzymał ją za rękę. — Nie jestem sam.

— Jak to?

Odwrócił się do drzwi i cicho zawołał:

— Wejdź, nie bój się.

Zza jego pleców wyłoniła się mała postać. Dziewczynka może pięcio-, sześcioletnia, w brudnej różowej sukience i zdartych sandałkach. Jasne, kręcone włosy, duże szare oczy pełne strachu.

Tamara westchnęła.

— Kto to?

— Mamo, poznaj. To Zosia — Marcin położył dłoń na ramieniu dziewczynki. — Moja córka.

— Córka? — Tamara opadła na stołek w przedpokoju. — Jaka córka? Skąd?

— Długa historia, mamo. Najpierw nakarmmy i wykąpiemy dziewczynkę. Jest zmęczona, długo jechaliśmy.

Zosia przytulała się do ojca i milczała. Tylko jej duże oczy biegały po pokoju, badając nowe otoczenie.

— Tak, oczywiście — ocknęła się Tamara. — Kochanie, jesteś głodna? Chcesz coś zjeść?

Dziewczynka skinęła głową, ale nie odeszła od Marcina.

— Chodźcie do kuchni — Tamara, utykając, ruszyła przodem. — Zaraz coś przygotuję.

Marcin posadził córkę przy stole i usiadł obok. Zosia rozglądała się ciekawie. Kuchnia Tamy była mała, ale przytulna. Kwiaty w oknie, firanki, na półce stała zabytkowa maszynka do kawy.

— Mamo, masz coś dla dziecka? Mleko, kaszę? — spytał Marcin.

— Mleko jest, zaraz podgrzeję. Kaszę gwałtownie ugotuję — zakrzątała się Tamara. — Lubisz kaszę jaglaną, Zosiu?

Dziewczynka znowu skinęła głową.

Gdy babcia przygotowywała jedzenie, Marcin tłumaczył córce, gdzie są.

— To dom twojej babci — mówił cicho. — Tu się wychowałem. Widzisz te kwiatki? A jutro, jeżeli będzie ładnie, pokażę ci podwórko. Są tam huśtawki.

— A mama kiedy przyjedzie? — po raz pierwszy odezwała się Zosia cienkim głosikiem.

Marcin zawahał się.

— Zosieńko, mama nie przyjedzie. Pamiętasz, co ci mówiłem?

Dziewczynka spuściła wzrok.

— Umarła?

— Tak, kochanie. Umarła.

Tamara, która stała tyłem do nich przy kuchence, drgnęła. Jaka mama? Co się stało? Ile jeszcze niespodzianek przyniesie jej syn?

Postawiła przed Zosią talerz z kaszą i kubek ciepłego mleka.

— Jedz, kochanie. Potem się wykąpiemy i spać.

Zosia ostrożnie spróbowała kaszy. Widocznie smakowała, bo zaczęła jeść z apetytem.

— Smaczne? — spytała Tamara.

— Mhm — przytaknęła dziewczynka z pełnymi ustami.

— Dobra dziewczynka. Jedz, jedz.

Marcin też coś zjadł, choć widać było, iż nie miał apetytu. Cały czas zerkał na córkę, poprawiał jej serwetkę, przysuwał kubek.

— Marcin — szepnęła Tamara — musimy porozmawiać.

— Wiem, mamo. Najpierw ułóżmy Zosię.

Dziewczynka już ledwo otwierała oczy. Podróż musiała być wyczerpująca.

— Chodź, słoneczko — Tamara wzięła Zosię za rękę. — Wykąpiemy cię i do łóżka.

W łazience pomogła dziewczynce się rozebrać. Sukienka była naprawdę brudna, sandałki ledwo trzymały się razem. Pod ubraniem widać było chuderlawe ciałko w siniakach.

— Zosieńko, co to? — delikatnie spytała babcia, wskazując na ciemne plamy na rękach i nogach.

— Przewróciłam się — krótko odparła Zosia.

— Często się przewracasz?

Dziewczynka wzruszyła ramionami i nie odpowiedziała.

Tamara napuściła ciepłej wody do wanny i posadziła w niej wnuczkę. Zosia siedziała cicho, bawiła się pianą, tylko czasem zerkała na babcię.

— Jak masz na imię? — spytała nagle.

— Tamara. Możesz mówić do mnie babcia.

— Babcia — powtórzyła Zosia, jakby smakowała to słowo.

— Tak. A ile masz lat?

— Pięć. Za pół roku sześć.

— Duża jesteś. Niedługo do szkoły pójdziesz.

Zosia skinęła głową.

— Mama mówiła, iż jestem mądra. Już czytam.

— Brawo! To mi jutro poczytasz, dobrze?

Dziewczynka po raz pierwszy tego wieczoru się uśmiechnęła.

Po kąpieli Tamara owinęła wnuczkę w wielki ręcznik i zaniosła do sypialni. Łóżeczka dla dziecka nie było, musiała ją położyć na swoim dużym łóżku.

— Tu będziesz spała — powiedziała, okrywając Zosię kołdrą. — A ja na kanapie w salonie.

— Nie — przestraszyła się dziewczynka. — Ja jestem mała, nie zajmę dużo miejsca.

— Dobrze — zgodziła się Tamara. — To będziemyNastępnego ranka, gdy promienie słońca wpadły przez firankę, Zosia pierwsza otworzyła oczy i uśmiechnęła się na widok swojego nowego domu, bo wiedziała, iż już nigdy nie będzie sama.

Idź do oryginalnego materiału