Stanisława Kowalska odłożyła druty i nasłuchiwała. Ktoś grzebał przy zamku wejściowych drzwi. Ten dźwięk znała dobrze, ale o tej porze nie spodziewała się gości. Było pół do dziesiątej wieczorem, sąsiedzi już spali, a wnuczka Hania przyjeżdżała tylko w weekendy.
Zamek zaskoczył, drzwi zaskrzypiały. W przedpokoju rozległy się ciężkie kroki i czyjeś sapanie.
— Kto tam? — krzyknęła Stanisława, chwytając laskę.
— Mamo, to ja — odpowiedział znajomy głos.
Serce podskoczyło jej w piersi. Tego głosu nie słyszała od półtora roku. Syn Marek wyszedł z domu po kolejnej libacji i nie pokazał się więcej. Czasem tylko wysyłał SMS-y, iż żyje i ma się dobrze.
— Marek? — niepewnie zawołała.
— Tak, mamo, to ja. Nie bój się.
Stanisława podniosła się z fotela i, opierając się na lasce, podeszła do przedpokoju. Zapaliła światło. Na progu stał jej syn, zarośnięty, w pogniecionej kurtce i brudnych dżinsach. Wyglądał kiepsko, ale najważniejsze — był trzeźwy.
— Marku! — objęła go, mimo nieprzyjemnego zapachu. — Synku, jakże się za tobą stęskniłam!
— Ja też, mamo. Wybacz mi — przytulił ją mocno. — Wiem, co narozrabiałem.
Stanisława odsunęła się i uważnie spojrzała na syna. Schudł, oczy miał zapadnięte, ale wzrok jasny. Nie pijany.
— Wchodź, wchodź — zawrzała. — Siadaj, zaraz coś podgrzeję.
— Mamo, zaczekaj — Marek zatrzymał ją za rękę. — Nie jestem sam.
— Jak to nie sam?
Odwrócił się do drzwi i cicho zawołał:
— Wejdź, nie bój się.
Zza jego pleców wyłoniła się drobna postać. Dziewczynka może sześcioletnia, w brudnej różowej sukience i zniszczonych sandałkach. Jasne, kręcone włosy, duże szare oczy pełne obawy.
Stanisława westchnęła głośno.
— Kto to?
— Mamo, poznaj. To Zosia — Marek położył rękę na ramieniu dziewczynki. — Moja córka.
— Córka? — Stanisława opadła na stołek w przedpokoju. — Jaka córka? Skąd?
— Długa historia, mamo. Najpierw nakarmmy ją, umyjmy. Zmęczona jest, całą drogę szliśmy.
Zosia tuliła się do ojca, milcząc. Tylko jej oczy biegały po pokoju, badając nieznane miejsce.
— Tak, oczywiście — ocknęła się Stanisława. — Dziewczynko, głodna jesteś? Chcesz coś zjeść?
Dziecko skinęło głową, ale nie odstępowało Marka.
— Chodźcie do kuchni — Stanisława, utykając, poprowadziła ich. — Zaraz coś przygotuję.
Marek posadził córkę przy stole i sam usiadł. Zosia rozglądała się ciekawie. Kuchnia była mała, ale przytulna. Kwiaty na parapecie, koronkowe firanki, miedziany imbryk na półce.
— Mamo, masz coś dla dziecka? Mleko, kaszę? — zapytał Marek.
— Mleko jest, zaraz podgrzeję. A kaszę ugotuję gwałtownie — zakrzątnęła się Stanisława. — Lubisz kaszę jaglaną, dziewczynko?
Zosia znów skinęła głową.
Gdy babcia gotowała, Marek opowiadał córce, gdzie są.
— To dom twojej babci — mówił cicho. — Tu się wychowałem. Widzisz te kwiatki? A jutro, jeżeli będzie ładnie, pokażę ci podwórko. Są huśtawki.
— A mama kiedy przyjdzie? — po raz pierwszy odezwał się cieniutki głosik Zosi.
Marek zawahał się.
— Zosiu, mama nie przyjdzie. Przecież rozmawialiśmy o tym.
Dziewczynka spuściła wzrok.
— Umarła?
— Tak, kochanie. Umarła.
Stanisława, stojąca tyłem przy kuchence, drgnęła. Jaka matka? Co się stało? Ile jeszcze tajemnic przyniesie jej syn?
Postawiła przed Zosią talerz z kaszą i kubek ciepłego mleka.
— Jedz, córeczko. Potem cię wykąpiemy i spać położymy.
Zosia ostrożnie próbowała kaszy. Widocznie smakowała, bo zaczęła jeść z apetytem.
— Smaczne? — spytała Stanisława.
— Mhm — potwierdziła dziewczynka z pełnymi ustami.
— Dobrze. Jedz, jedz.
Marek też jadł, choć widać było, iż bez ochoty. Wciąż zerkał na córkę, poprawiał jej serwetkę, przysuwał kubek.
— Marku — szepnęła Stanisława — musimy porozmawiać.
— Wiem, mamo. Tylko najpierw Zosię położymy.
Dziewczynka z trudem już otwierała oczy. Droga musiała być ciężka.
— Chodź, słoneczko — Stanisława wzięła Zosię za rękę. — Wykąpiemy cię i spać.
W łazience pomogła dziecku się rozebrać. Sukienka była rzeczywiście brudna, sandałki kompletnie rozpadnięte. Pod ubraniem widać było chude ciałko w siniakach.
— Zosiu, co to? — delikatnie spytała babcia, wskazując na ciemne plamy.
— Upadłam — krótko odpowiedziała dziewczynka.
— Często się przewracasz?
Zosia wzruszyła ramionami.
Stanisława nalała ciepłej wody, posadziła wnuczkę w wannie. Ta siedziała cicho, bawiąc się pianą, od czasu do czasu patrząc na babcię.
— Jak masz na imię? — zapytała nagle.
— Stanisława Kowalska. Ale możesz mówić po prostu babcia.
— Babciu — powtórzyła Zosia, jakby smakując to słowo.
— Tak. A ile masz lat?
— Pięć. Zaraz będzie sześć.
— To duża dziewczynka. Niedługo do szkoły.
Zosia skinęła głową.
— Mama mówiła, iż jestem mądra. Już czytam.
— Brawo! Jutro mi poczytasz, dobrze?
Dziewczynka po raz pierwszy tego wieczoru się uśmiechnęła.
Po kąpieli Stanisława owinęła wnuczkę w ręcznik i zaniosła do swojej sypialni. Łóżka dla dziecka nie było, więc ułożyła je na szerokim posłaniu.
— Tutaj będziesz spała — powiedziała, przykrywając Zosię kołdrą. — A ja na kanapie w salonie.
— Nie trzeba — zlękła się dziewczynka. — Jestem mała, dużo miejsca nie zajmuję.
— Dobrze — zgodziła się Stanisława. — To będziemy spać razem.
Zosia westchnęła z ulgą i zamknęZosia przytuliła się mocno do babci i zasnęła z uśmiechem, a Stanisława wiedziała już, iż od tej chwili jej dom znów będzie pełen ciepła i miłości.